– Zawsze byli adwokaci angażujący się politycznie. I w dwudziestoleciu międzywojennym, i dziś niektórym adwokatom nie są obce takie postawy – mówi Jacek Trela, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej. – W sprawach o politycznym wymiarze trzeba widzieć linię oddzielającą sferę przekazu medialnego, w którym nierzadko bierze udział adwokat, od obszaru tajemnicy zawodowej i pamiętać o zasadzie umiaru w wyrażaniu stanowisk. Jeśli adwokat ma pełnić funkcje w samorządzie, musi poniechać angażowania się w polityczne spory. Azymutem w jego działaniach mogą być jedynie prawa i wolności obywatelskie, bo one nie mają żadnych barw politycznych – uważa szef palestry.
Profesor Maciej Gutowski, dziekan poznańskich adwokatów kandydujący na prezesa NRA, mówi, że polityka, czyli sztuka sprawowania władzy partyjnej, nie należy do samorządu adwokackiego, który jest częścią społeczeństwa obywatelskiego o wspólnej prawniczej profesji, lecz różnorodnych politycznych poglądach.
– Dlatego adwokatura może się wypowiadać w sferze prawa, a nie włączać w walkę partyjną, adwokaci zaś mogą angażować się w politykę. Granicą jest dobro klientów, prawo i etyka, których adwokatowi nie wolno naruszyć dla politycznych celów – mówi „Rz" prof. Gutowski.
Dla ludzi, nie dla partii
Mec. Joanna Parafianowicz, także pretendentka do prezesury NRA, zgadza się, że adwokaci nie muszą być jednolici światopoglądowo, ale adwokacki samorząd powinien być apolityczny. Ma być partnerem obywateli, a nie polityków, w przeciwnym razie przykłada rękę do społecznych podziałów. Adwokat, który wchodzi do polityki i jest jej aktywnym uczestnikiem, choćby próbował później wrócić do wykonywania zawodu, założy togę jako polityk, a nie adwokat. Rzeczywistość obfituje w przykłady, pośród których wymienić można choćby konferencje prasowe, podczas których adwokaci-politycy okazują dowody w sprawie i reżyserują postępowanie na potrzeby opinii publicznej. Dla mnie to nie jest adwokatura.
Andrzej Michałowski, adwokat
Na pewno nie każdy adwokat nosi w teczce z aktami buławę prezesa, dziekana czy członka któregoś z organów samorządu adwokackiego, ale z pewnością każdy adwokat ma prawo legalnie aspirować do pełnienia tych funkcji, niezależnie od pozazawodowych poglądów, w tym światopoglądowych i politycznych. Wybory, co prawda nie wyłaniają najlepszych, lecz takich na jakich zasługują wyborcy, ale są znakomitą weryfikacją czy kandydowanie było uzasadnione racjonalnymi przesłankami czy było tylko chciejstwem połączonym z przerostem ambicji.
Ostatnie lata rozhuśtały nastroje nie tylko w adwokaturze. Zapewne dlatego niezawodowe afiliacje kandydatów nabrały dodatkowych znaczeń. Dojrzałym ludziom, świadomym wartości samorządu zawodowego, nie wolno jednak poprzestać na uproszczeniu o przyrodzonym prawie do poddania się osądowi wyborców. Adwokaci całe zawodowe życie muszą brać pod uwagę także konsekwencje, które mogą przynieść podejmowane przez nich czynności. Bez powściągania osobistych ambicji w imię interesu klienta lub dobra wspólnego, nie można być dobrym adwokatem. I nie chodzi o to, że w świadomości społecznej adwokaci są utożsamiani ze swoimi klientami (nie wszystkimi godnymi naśladowania), bo dla środowiska takie kalki nie mogą mieć znaczenia. Ma natomiast znaczenie to, że adwokat z imfamującymi słabościami charakteru, nawet demokratycznie wybrany, może stygmatyzować wszystkich innych adwokatów. Adwokat uwikłany w powiązania biznesowe, zwłaszcza ze Skarbem Państwa, będzie odpowiedzialny za rysujący się konflikt interesów, bowiem natura samorządu adwokackiego prowadzi do zwarcia z władzą publiczną. Dla adwokata polityka samorząd adwokacki byłby, albo tylko lewarem w jego politycznych możliwościach, albo spokojną synekurą na politycznym aucie. Zysk niepewny, ryzyka spore.