Kampania wyborcza nabiera powoli tempa i barw. Obok definiowania korzystnych dla siebie osi wyborczego sporu, a także budzenia wyborczych emocji, rywalizujące obozy powoli rozwijają też swe wyborcze sztandary. Pełna ich prezentacja nastąpi zapewne dopiero w oku kampanijnego cyklonu, we wrześniu. Już teraz jednak trudno oprzeć się wrażeniu, w wyborczym pejzażu, który przed nami rozpościerają, znaczącym nieobecnym wydaje się – mówiąc językiem Maxa Webera – duch młodego polskiego kapitalizmu.
Niewidoczny na sztandarach
Nieobecność taka nie polega tylko na tym, że nie ma dziś w Polsce znaczącej, stricte liberalnej z nazwy lub programu partii, która koncentrowałaby się na wolnym rynku. Taki już urok współczesnej masowej polityki, że w większości demokratycznych państw jego obrońcy swej politycznej drogi szukać muszą, tworząc wolnorynkowe skrzydła w większych, na ogół konserwatywnych lub chadeckich, formacjach. Rzecz także nie w tym, że w kampanii nie mówi się i nie będzie się mówić o ekonomii. Obóz władzy słusznie chwali się i chwalił będzie zapewne koniunkturą gospodarczą, malejącym bezrobociem, wpływami z VAT, wysokim PKB, a ostatnio nawet ambitnym planem zrównoważonego budżetu. Opozycja, także nie bez racji, pyta i pytać będzie, czy dobra zmiana dobrze przygotowuje państwo na czas dekoniunktury, który prędzej czy później musi nadejść.
Przeczytaj też: Pytania do prezesa PiS po aferze z hejtem
Problem, o którym mówimy, polega na czymś innym. Chodzi o to, że na sztandarach rozpoczynającej się właśnie kampanii trudno dziś dostrzec pochwałę życiowej zaradności, kreatywności, przedsiębiorczości i odwagi brania swego losu we własne ręce. Przez feerie wyborczych obietnic nie przebija się też podstawowa prawda, że wolność zaczyna się od samodzielności i odpowiedzialności za siebie i najbliższych. A w kampanijnych licytacjach na patriotyzm bardzo rzadko słychać, że ważnym jego wymiarem jest codzienna praca czy solidność w biznesie.
Tym samym możemy chyba mówić o wyborczym osieroceniu wielu pracowitych i przedsiębiorczych Polaków, którzy od roku 1989 tworzą polski cud gospodarczy i zręby młodego polskiego kapitalizmu. Nie wyimaginowanych biznesmenów w ich drogich limuzynach, ale zwykłych kupców czy usługodawców, którzy swój dzień zaczynają często bladym świtem, zmęczeni kończą go późnym wieczorem, myśląc z troską po nocach o swych usługach, pracownikach, klientach czy czekających ich możliwych kontrolach.