To nie ma prawa się udać – przekonywali jeszcze rok temu komentatorzy polityczni. Niektórzy nawet wątpili w to, że Pawłowi Kukizowi uda się w ogóle wejść do Sejmu. Bardzo dobry wynik w wyborach prezydenckich, gdy muzyk zdobył ponad 20 proc. głosów, był zbudowany na buncie i emocjach oraz obietnicy zmiany konstytucji i ordynacji wyborczej przez wprowadzenie JOW – jednomandatowych okręgów wyborczych. Później miało być trudniej, co potwierdziła rzeczywistość.
Wszyscy wątpili
Jak przystało na artystę, Kukiz wszystko robił inaczej, wbrew schematom, kipiąc emocjami jak podczas koncertów. Zdecydował, że nie zbuduje partii i nie będzie pobierał subwencji. Przygotowania do wyborów parlamentarnych, układanie list wyborczych, zmiana sztabu – na każdym kroku panował chaos. Mimo to udało się uzyskać trzeci wynik za PiS i PO, blisko 9 proc., i wprowadzić do Sejmu 42 posłów.
– Na początku w powodzenie pomysłu nie wierzyli nawet członkowie klubu – przyznaje w rozmowie z „Rzeczpospolitą" rzecznik klubu poselskiego Jakub Kulesza. – Najmocniej wierzył Paweł, reszta z czasem się przekonała – opowiada.
Eksperci również nie wierzyli, bo w jednym klubie znaleźli się narodowcy, związkowcy, wolnościowcy, a także bliższy lewicy raper Piotr Liroy-Marzec. Tak skrajna różnorodność miała pogrzebać projekt.
Ruch Kukiza od początku nie dał się wciągnąć w wojnę PiS z resztą opozycji, tylko skupił się na merytorycznej pracy. Usytuował się w centrum, nie walcząc z partią rządzącą, czasem ją popierając. W efekcie zyskał miano przystawki.