Bitewny kurz po projektach określonych wdzięcznym mianem Koryto+ pomału opada. Ministrowie nie dostali podwyżek wynagrodzeń, a polska prezydentowa – w ogóle żadnej pensji, nie mówiąc o opłaceniu jej z budżetu składek ZUS. Warto na spokojnie wrócić do tej kwestii, zamiast stawiać pierwszą damę, prezydenta i jego kancelarię w sytuacji kompromitującej polskie państwo.
Projekt trafił do koryta
Legislacyjna dziura powoduje, że polskie prezydentowe od lat „w nagrodę" za rezygnację z własnej pracy na rzecz reprezentowania Polski dostają... niższe emerytury. Choć przy każdych wyborach prezydenckich pojawiają się głosy, że trzeba by chyba coś tym pierwszym damom dać, to na dobrych chęciach się kończy. Bo do konkretów, za co im płacić i w jakiej wysokości, nigdy nie dochodzi.
W tym roku, wydawało się, rząd po raz pierwszy podszedł do tego poważnie – w lipcu powstał projekt (a dokładnie dwa kolejne) przewidujący wynagrodzenie za pracę polskich prezydentowych. Niestety, natychmiast trafił do kosza, a dokładnie do... koryta. Rząd pod naciskiem tabloidów i opozycji wycofał się z pomysłów podwyżek dla najwyższych urzędników państwowych, określonych natychmiast jako projekt Koryto+. Rykoszetem za planowane podwyżki m.in. dla posłów i ministrów oberwały pierwsze damy. Szkoda, bo utrwalanie dotychczasowego status quo sprowadza je do pozycji biedaprezydentowych.
W polskich przepisach status prawny małżonka prezydenta jest, niestety, od lat nieuregulowany. Na pewno wiadomo, że pierwsze damy nie dostają od państwa grosza za swoją pracę. Choć nie wiadomo, co dokładnie mają robić (bo nie istnieje żaden ustawowy zakres ich obowiązków), to zwyczajowo robią jedno – rezygnują z dotychczasowej pracy. Utarło się już od czasów międzywojnia, że polskie prezydentowe pełnią tylko funkcje reprezentacyjne. Tak też się stało w przypadku Agaty Kornhauser-Dudy, która musiała zrezygnować z uczenia niemieckiego w jednym z krakowskich liceów.