Ile powinna zarabiać pierwsza dama

Ile powinna zarabiać pierwsza dama? Wciąż brakuje przepisów

Aktualizacja: 10.08.2016 20:28 Publikacja: 09.08.2016 18:46

Agata Kornhauser-Duda

Agata Kornhauser-Duda

Foto: Fotorzepa, Piotr Guzik

Bitewny kurz po projektach określonych wdzięcznym mianem Koryto+ pomału opada. Ministrowie nie dostali podwyżek wynagrodzeń, a polska prezydentowa – w ogóle żadnej pensji, nie mówiąc o opłaceniu jej z budżetu składek ZUS. Warto na spokojnie wrócić do tej kwestii, zamiast stawiać pierwszą damę, prezydenta i jego kancelarię w sytuacji kompromitującej polskie państwo.

Projekt trafił do koryta

Legislacyjna dziura powoduje, że polskie prezydentowe od lat „w nagrodę" za rezygnację z własnej pracy na rzecz reprezentowania Polski dostają... niższe emerytury. Choć przy każdych wyborach prezydenckich pojawiają się głosy, że trzeba by chyba coś tym pierwszym damom dać, to na dobrych chęciach się kończy. Bo do konkretów, za co im płacić i w jakiej wysokości, nigdy nie dochodzi.

W tym roku, wydawało się, rząd po raz pierwszy podszedł do tego poważnie – w lipcu powstał projekt (a dokładnie dwa kolejne) przewidujący wynagrodzenie za pracę polskich prezydentowych. Niestety, natychmiast trafił do kosza, a dokładnie do... koryta. Rząd pod naciskiem tabloidów i opozycji wycofał się z pomysłów podwyżek dla najwyższych urzędników państwowych, określonych natychmiast jako projekt Koryto+. Rykoszetem za planowane podwyżki m.in. dla posłów i ministrów oberwały pierwsze damy. Szkoda, bo utrwalanie dotychczasowego status quo sprowadza je do pozycji biedaprezydentowych.

W polskich przepisach status prawny małżonka prezydenta jest, niestety, od lat nieuregulowany. Na pewno wiadomo, że pierwsze damy nie dostają od państwa grosza za swoją pracę. Choć nie wiadomo, co dokładnie mają robić (bo nie istnieje żaden ustawowy zakres ich obowiązków), to zwyczajowo robią jedno – rezygnują z dotychczasowej pracy. Utarło się już od czasów międzywojnia, że polskie prezydentowe pełnią tylko funkcje reprezentacyjne. Tak też się stało w przypadku Agaty Kornhauser-Dudy, która musiała zrezygnować z uczenia niemieckiego w jednym z krakowskich liceów.

Owa reprezentacja to żadna słowna wydmuszka, ale naprawdę sporo obowiązków. W grę wchodzi zarówno uczestniczenie pierwszej damy w rozmaitych wydarzeniach czy uroczystościach w kraju (począwszy od oficjalnych wizyt w Pałacu, poprzez mniej formalne spotkania – choćby z dziećmi w szpitalach, a skończywszy na mszy papieskiej w Brzegach), jak i towarzyszenie prezydentowi w zagranicznych delegacjach. Do tego dochodzi często wspieranie różnych akcji charytatywnych czy społecznych – zwykle skupiających się na ludziach chorych czy słabszych.

Tak więc polska prezydentowa, po pierwszych gratulacjach, trafia na pięć lat (albo i dziesięć – jak Jolanta Kwaśniewska) w prawną dziurę. Z formalnego punktu widzenia – klepie biedę. Państwo nie płaci za nią nawet najniższych składek do ZUS, tak więc pierwsza dama każdego dnia pracuje na... niższą emeryturę (podobnie – nie daj Boże – rentę). Gdyby którakolwiek polska prezydentowa urodziła dziecko, to choćby była wcześniej pracownikiem przodownikiem, mogłaby dostać tylko 1000 zł świadczenia rodzicielskiego miesięcznie (jak każda inna nieubezpieczona osoba). Cóż, polityka prorodzinna rządu najwyraźniej tak wysoko jak Pałac Prezydencki nie sięga.

Na łasce męża i kancelarii

Jakkolwiek by patrzeć, polskie prezydentowe są w dużo gorszej sytuacji prawnej niż np. osoby bezrobotne. Jeśli te ostatnie pobierają zasiłek, to ten czas wlicza im się do stażu emerytalno-rentowego. W dużo lepszej sytuacji są też wszystkie inne Polki na urlopie macierzyńskim czy wychowawczym. Bo budżet finansuje za nie składki – mają więc dla potrzeb emerytalnych liczony i staż, i składki.

Za obecną prezydentową dobrowolne składki (emerytalną i rentową) płaci prezydent Andrzej Duda (kosztuje go to co najmniej 509,12 zł miesięcznie, choć w trosce o przyszłość małżonki być może płaci do ZUS więcej). Sam zarabia 19 890,34 zł brutto, więc na rękę dostaje 13 925,67 miesięcznie – przynajmniej na początku roku, bo gdy od czerwca przekroczy limit przychodów, powyżej którego ZUS przestaje potrącać składki na ubezpieczenie emerytalne i rentowe, prezydentowi zostaje 15 733,76 zł. Jak informuje Kancelaria Prezydenta – z tych pieniędzy dodatkowo płaci też żonie ubezpieczenie emerytalne w ramach III filaru.

Z państwowego „rozdzielnika" dla najwyższych osób w państwie prezydentowa ma tylko opiekę zdrowotną, ale w bardzo ograniczonym zakresie – „w razie nagłego zachorowania lub urazu, wypadku, zatrucia lub konieczności natychmiastowego leczenia szpitalnego" (art. 5a ust. 1 ustawy z 31 lipca 1981 r. o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe). Gwarantuje jej to jednak dostęp do rządowej kliniki, bez potrzeby czekania w kolejkach do lekarza. Może korzystać z publicznej służby zdrowia bez ograniczeń, o ile prezydent dopisał małżonkę do swojego ubezpieczenia zdrowotnego.

Generalnie w tym ustawowym biedowaniu prezydentową poza mężem ewidentnie ratuje Kancelaria Prezydenta. Ma bowiem polisę ubezpieczeniową (m.in. koszty leczenia za granicą), która obejmuje również pierwszą damę, o ile towarzyszy prezydentowi. Najwyraźniej ubiera też prezydentową na oficjalne wizyty – „niezbędne zakupy związane z obowiązkami reprezentacyjnymi pierwszej damy dokonywane są w ramach ogólnych środków finansowych Kancelarii Prezydenta RP" – odpowiedziano mi, dodając, że nie istnieje żaden specjalny fundusz reprezentacyjny, z którego pierwsza dama mogłaby sobie kupić ubrania. Całe szczęście, bo choć prezydent z opłacaniem składek ZUS daje radę, to obawiam się, że na strojach prezydentowej (których potrzeba na oficjalne okazje naprawdę sporo) zwyczajnie by zbankrutował...

Ile płacić pierwszej damie

Nie przekonują mnie argumenty, że naszej prezydentowej nie należy płacić, bo inne – np. Michelle Obama – też pensji nie dostają. Drobna różnica polega na tym, że prezydent USA zarabia rocznie 400 tys. dolarów, a Polski niespełna 240 tys... złotych. Brutto.

W obu wycofanych projektach PiS przewidywano pensję dla małżonka prezydenta w wysokości 55 proc. wynagrodzenia głowy państwa. Licząc według tych projektów, pierwsza dama otrzymałaby ponad 13 tys. złotych. Licząc wynagrodzenie pierwszej damy w odniesieniu do obecnych zarobków prezydenta – otrzymałaby ok. 11 tys. złotych. Pensja należałaby się jej również jako byłej pierwszej damie w wysokości 75 proc. uposażenia z czasów urzędowania. Takie wynagrodzenie otrzymałyby także poprzedniczki Agaty Kornhauser-Dudy. Jednocześnie małżonkowie prezydentów zostali wpisani na listę osób, których dotyczą ograniczenia w prowadzeniu działalności gospodarczej (muszą więc np. składać oświadczenia majątkowe). To słuszny ruch, przeciwdziałający w ustawowy sposób możliwym konfliktom interesów.

Nad tymi rozwiązaniami warto dyskutować – zarówno nad samym faktem przyznania wynagrodzenia, jak i jego wysokością. Uważam, że absolutnym minimum jest opłacanie prezydentowym przez państwo składek ZUS co najmniej w takiej wysokości, w jakiej uiszczały je od wynagrodzenia w poprzedniej pracy. Nie mam wątpliwości, że pierwsze damy powinny otrzymywać normalne wynagrodzenie. Czy te 11–13 tys. złotych to dużo? Obecna prezydentowa zapewne zarabiała znacznie mniej jako nauczycielka, ale nowe obowiązki i funkcja z całą pewnością uzasadniają dużo wyższe wynagrodzenie.

Poza tym, dlaczego prezydentowa ma nie być wynagradzana, wykonując w dużej mierze te same obowiązki reprezentacyjne co prezydent?!

Do dzieła, posłowie, siostry nie pomogą

Myli się ten, kto sądzi po przeczytaniu poprzedniego zdania, że właśnie powiało feminizmem, bo polskie feministki o polską prezydentową się nie upomną. Podobnie jak nie zajmowały się nigdy problemami zwykłych kobiet – ich emeryturami, dostępem do żłobków i przedszkoli, obroną funduszu alimentacyjnego. Widział kto feministki w Sejmie, gdy za rządów Tuska protestowały tam matki z ciężko chorymi dziećmi? One mają dużo poważniejsze zajęcia – manify pod hasłem „Aborcja w obronie życia", Marsze Szmat, Dni Cipki, gender studies. No i poważne dyskusje lingwistyczne – dlaczego należy mówić „ministra", a nie pani minister.

„Siostry" feministki nie upomną się o Agatę Kornhauser-Dudę również dlatego, że to przecież nie ich prezydentowa! Oberwało się pierwszej damie od „paprotek" i „kukieł", bo śmiała nie zabrać głosu w sprawie pomysłów na zaostrzanie przepisów aborcyjnych. Czyli w odwiecznie kluczowej kwestii polskiego feminizmu. Pamiętam artykuł w „Gazecie Wyborczej" sprzed kilku lat: „Środa, Szczuka, Bratkowska. Trzy siostry". A tam fotografia profesor (przepraszam – profesory) Środy, która trzyma wielki napis: „Równa płaca za równą pracę". Prawda, że z takimi hasłami naprawdę świetnie wychodzi się na zdjęciach?

Powrót do dyskusji nad uregulowaniem wynagrodzenia prezydentowych, a może i szerzej – ich prawnego statusu – uważam za niezbędny. Karanie pierwszych dam za uczciwą pracę utratą podstawowych świadczeń nie tylko pozostawia je w fatalnej sytuacji, ale także naraża państwo na śmieszność. Do dzieła, posłowie i posłanki – „siostry" wam przecież nie pomogą!

Bitewny kurz po projektach określonych wdzięcznym mianem Koryto+ pomału opada. Ministrowie nie dostali podwyżek wynagrodzeń, a polska prezydentowa – w ogóle żadnej pensji, nie mówiąc o opłaceniu jej z budżetu składek ZUS. Warto na spokojnie wrócić do tej kwestii, zamiast stawiać pierwszą damę, prezydenta i jego kancelarię w sytuacji kompromitującej polskie państwo.

Projekt trafił do koryta

Pozostało 95% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!