Dostał w darze niesamowitą wydolność organizmu. Gdy naukowcy z centrum medycyny sportowej przy ulicy Konopnickiej w Warszawie zerknęli na wyniki pierwszych testów mało znanego wówczas kolarza, nie wierzyli własnym oczom. Wydawało im się, że to pomyłka. Jeszcze raz przeanalizowali wszystkie pomiary. Wtedy dopiero nabrali pewności, że w polskim kolarstwie pojawił się fenomen.
To wszystko działo się wiosną 1969 roku, przed pierwszym startem Szurkowskiego w Wyścigu Pokoju. Nie był już młodzieniaszkiem, miał 23 lata. Rozpoczął wspinaczkę na szczyt z ogromnym opóźnieniem. Kolarstwo było zawsze jego pierwszym marzeniem, ale próbując je spełnić, przebył drogę okrężną i pełną wybojów.
Nie był błyskotliwym juniorem, o którego biły się kluby w całym kraju. Pochodził ze Świebodowa, niewielkiej wsi w województwie wrocławskim. Kilkadziesiąt zabudowań, kilkuset mieszkańców. Zapisał się do Ludowego Zespołu Sportowego w odległym o 7 km Miliczu, ale roweru dać mu nie chcieli. Podjął więc pracę listonosza i za dwie albo trzy pierwsze pensje kupił favorita, wspaniały wytwór czechosłowackiego przemysłu. Zanim rozwinął skrzydła, dostał powołanie do wojska.
Błąd w nazwisku
W jednostce był zespół piłki ręcznej, więc grał w szczypiorniaka. Wciąż jednak nie rezygnował z kolarstwa i nawet odniósł jakieś lokalne zwycięstwo, które skutkowało kilkoma dodatkowymi dniami przepustki. Gdy wyszedł do cywila, wrócił w rodzinne strony i zapukał do klubu Dolmel Wrocław. Tam zajął się nim trener Mieczysław Żelaznowski. Trochę na kredyt, bo przecież nie miał pojęcia, co w młodym człowieku ze wsi Świebodów drzemie. Opracował mu plan przygotowań do sezonu i czekał, co z tego wyniknie.
Wyniknęła niespodziewana eksplozja. Nikomu nieznany Szurkowski zdobył wiosną 1968 roku mistrzostwo Polski w przełajach. Sędziowie zarządzili krótką naradę, zastanawiając się, czy przypadkiem zwycięzcą nie został kolarz zdublowany. Dziennikarze zaś popełnili błąd w nazwisku i w świat poszła wiadomość, że wygrał zawodnik Surkowski. Imienia nie podano.