Nieprzyjemny wiatr wieje w Europie – pisze Daniel Cohn-Bendit, europarlamentarzysta z ruchu zielonych. W ostatnich ok. 20 latach ugrupowania populistyczne zwiększyły poparcie wśród Europejczyków z 7 do 25 proc. Jeszcze w 1998 r. populiści mieli udział tylko w dwóch rządach, a obecnie w dziewięciu. We Włoszech – jak twierdzą niektórzy komentatorzy – powstał pierwszy w pełni populistyczny rząd. Ruch Pięciu Gwiazd, założony przez komika, zyskał 33-proc. poparcie w wyborach z 2018 r. i pozostaje największą partią parlamentarną. Koalicjantem jest partia o podobnym charakterze kierowana przez charyzmatycznego Matteo Salviniego, który już próbuje konstruować powyborczą nową frakcję w PE. Na pewno trzeba też wspomnieć, że już od lat w Grecji rządzi rząd populistyczny. W innych krajach postępy populistów są więcej niż wyraźne.
W Hiszpanii Podemos wyprzedził tradycyjną partię lewicy PSOE. Populizm – w wersji prawicowej – nie ominął Niemiec, kraju nadzwyczaj stabilnego do tej pory. Alternatywa dla Niemiec stała się trzecią co do wielkości partią w Bundestagu z 94 mandatami.
Zdradzone ideały
We Francji powstała specyficzna sytuacja. Emmanuel Macron rozbił monopol polityczny największych bloków politycznych gaullistów i socjalistów, co może pachnieć populizmem, ale trudno go uznać za przedstawiciela anty-establishmentu. Ale może – paradoksalnie – przyczynić się do wygenerowania takiego ugrupowania, sądząc po błyskawicznie rozwijającym się ruchu „zielonych kamizelek". Aktywny jest tam także ruch Insoumise, którego kandydat uzyskał 20 proc. w wyborach prezydenckich w 2017 r. Tylko w niektórych państwach tendencje są inne (Belgia, Finlandia).
Populistyczne tsunami – w formie lewicowej czy prawicowej – stało się najważniejszym obecnie zjawiskiem w europejskiej polityce. Pozostaje kwestia, jak bardzo naczelne obecnie „rodziny" polityczne w europarlamencie wyjdą osłabione z wyborów. I co dalej wówczas w tak fundamentalnych kwestiach jak dalsza integracja europejska, ale również stabilność naszego kontynentu, pokój, rozwój ekonomiczny. Dla populistów Bruksela i Unia pozostają symbolem znienawidzonej elity. Wymieniają najczęściej tak zwaną trojkę – Komisję Europejską, Europejski Bank Central Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Elity europejskie obwiniają o wszystko, co uznają za zło. W gospodarce narzuciły ludziom katorżnicze koszty walki z kryzysem z 2008 r. Zdradziły ideały i opływają w dostatki. „Ustawiły" system polityczny, aby im służył. Wyalienowały masy z polityki. Uprzywilejowały najbogatsze państwa.
W najlepszym razie dojdzie do osłabienia tempa integracji w różnych dziedzinach. Ale może dojść do prób cofania zegara integracji. Zagrożona może się okazać spójność działania w tych politykach unijnych, które są już prowadzone, a wiele z nich jest niesłychanie złożonych. Może dojść do chaosu zamiast obiecanego udostępniania Europy masom.