Choć Jarosław Kaczyński utrzymał władzę, to nie jest to już pozycja tak dominująca jak dotąd. Wewnątrz wyrośli mu prawdziwi koalicjanci (Zbigniew Ziobro, Jarosław Gowin), którzy coraz częściej stawiają warunki. Po prawej stronie zamiast ściany ma głośną i bezwzględną konkurencję w postaci Konfederacji, a opozycja przejęła Senat. Wynik wyborów prezydenckich może przesądzić nie tylko o tym, czy Jarosław Kaczyński będzie w stanie dalej prowadzić zmiany ustrojowe w kierunku populistycznego autorytaryzmu, ale także czy utrzyma władzę do końca kadencji.
Bez prezydenta, większości zdolnej do odrzucenia jego weta i kontroli nad Senatem zmiany ustrojowe: wymiana elit, oligarchizacja gospodarki, monopol medialny i utrwalenie własnej władzy na kolejne kadencje rozwiewają się jak fatamorgana. Zamiast władzy Kaczyńskiemu zostanie administracja. O tyle trudna, że w sytuacji nadchodzącego kryzysu, ekonomicznej zadyszki, naciągniętych do granic wydatków i coraz gorzej działającego upartyjnionego państwa, dysfunkcyjność tej ekipy będzie razić wyborców coraz bardziej. Skoro suweren odrzucił „prawdę” i historyczną „rację”, Jarosław Kaczyński nie dostał mandatu do zmian ustrojowych i wielki projekt zmian się załamał, to coraz bardziej wyborców drażnić będzie jakość codziennego życia: wzrost cen, zapaść służby zdrowia, katastrofa w edukacji, smog i koszty zdrowotne jakie za sobą niesie itp. Wynik kampanii prezydenckiej może przeważyć szalę zwycięstwa w walce o władzę i przyszłość polskiej demokracji. Dlatego dla obu stron jest to kampania kluczowa. Podstawowe pytanie dla opozycji brzmi: kto powinien być jej kandydatem? Czy możliwe jest wygranie wyborów? I w końcu fundamentalne: jak?
Kandydat/Kandydatka opozycji na prezydenta
Od wyborów parlamentarnych upłynęły dwa tygodnie. Andrzej Duda ruszył w teren rozpoczynając własną kampanię, a opozycja nie jest w stanie zgodzić się w żadnej kwestii: ani kto powinien być jej kandydatem, ani w sprawie trybu jego wyłonienia, ani liczby potencjalnych pretendentów.
Najważniejszym pytaniem pozostaje oczywiście decyzja Platformy Obywatelskiej. To nadal najważniejsza opozycyjna siła polityczna w Polsce. Do niedawna w grę wchodziły trzy kandydatury. Po rezygnacji Donalda Tuska pozostały dwie. Wyborcy w badaniach wskazują na Małgorzatę Kidawę-Błońską. Zbuntowani działacze Platformy szukają świeżej twarzy. Grzegorz Schetyna gra na czas, rozgrywając wewnątrzpartyjne frakcje i licząc na to, że jego partyjni koledzy i koleżanki będą na tyle zajęci walką o wyłonienie kandydata, że kwestia przywództwa w samej PO zejdzie na dalszy plan, a bunt przeciwko niemu z czasem się wypali i Schetyna przeżyje kolejną wyborczą porażkę. Dlatego im później PO wyłoni kandydata, tym dla jej obecnego przewodniczącego lepiej.
Niestety lepiej także dla obecnie sprawującego urząd prezydenta. Andrzeja Dudę i Grzegorza Schetynę łączy w tej kwestii wspólnota interesów. Małgorzata Kidawa Błońska, po niewątpliwym sukcesie wyborczym, może stanowić dla Schetyny istotną konkurencję. W partii trwa bunt, do którego krystalizacji potrzeba jedynie ogłoszenia kandydatury na następcę przewodniczącego. Wydaje się, że Borys Budka czeka jedynie na odpowiedni moment. Gra na czas negatywnie wpływa na szanse przyszłego kandydata. Po pierwsze opozycja traci czas. Po drugie okazuje słabość, wewnętrzne konflikty i tarcia tym bardziej rażące, że po drugiej stronie stoi jednolita i zdyscyplinowana machina partyjna Prawa i Sprawiedliwości. Platforma powinna jak najszybciej wyłonić swojego kandydata i kandydatem tym, a raczej kandydatką, powinna być Małgorzata Kidawa-Błońska. Zestaw argumentów przemawiających za tą kandydaturą jest dosyć oczywisty. Po pierwsze: jak pokazują badania pani marszałek ma największe szanse - po prostu w starciu z Andrzejem Dudą, w drugiej turze, otrzymuje najwięcej głosów. Pamiętajmy, że mówimy o drugiej turze i zdolności mobilizacji niezdecydowanych wyborców będzie decydować o porażce lub zwycięstwie w tych wyborach. Dlatego powoływanie się na badania, w których pyta się respondentów o to, który ich zdaniem kandydat ma największe szanse na zwycięstwo, nie ma najmniejszego sensu. Nie ten zwycięży, który ma zdaniem przeciętnego wyborcy największe szanse, lecz ten, na którego większość chce głosować. I nie w pierwszej, lecz w drugiej turze. A tu zwycięzca sondaży jest jeden - i jest nim Kidawa-Błońska.