Przed budynkiem MON w Warszawie rozpoczął się protest cywilów, którzy zatrudnieni są w instytucjach podległych resortowi obrony. Postulaty związkowców dotyczą zmian w Ponadzakładowym Układzie Zbiorowym Pracy, ustalenia nowej siatki płac, podniesienia funduszu wynagrodzeń pracowników do 8 proc. budżetu MON.
Teraz to najbiedniejsza grupa pracująca na rzecz Sił Zbrojnych, licząca ok. 45 tys. osób. To grupa, która nigdy nie była w kręgu szczególnego zainteresowania Mariusza Błaszczaka, bo ich nie można zaprosić na defiladę czy postawić w szeregu na tle uzbrojenia.
Czytaj więcej
Stworzenie 300-tysięcznej armii będzie kosztowało budżet państwa kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie.
Liczba cywilów pracujących na rzecz armii spada, pomimo że szef MON Mariusz Błaszczak zapowiada zwiększenie liczebności armii do 300 tysięcy. Główną przyczyną słabości tej grupy są zbyt niskie płace. Wprawdzie MON podaje „Rz”, że średnie wynagrodzenie cywila w wojsku w 2022 r. wyniosło 5773 zł, ale przedstawiciele protestujących związkowców zaznaczają, że rzeczywiste zarobki są niższe. Bo do tej kwoty doliczane są np. nagrody jubileuszowe i odprawy. Ich zdaniem rzeczywiste średnie wynagrodzenie pracownika wojska wynosi około 5 tys. zł brutto, zatem na rękę otrzymują 3,5–3,7 tys. zł.
Protest wybuchł, bo od dwóch lat związkowcy nie mogli się doprosić od kierownictwa MON wprowadzenia zmian w tabelach zaszeregowania zasadniczego. Minimalna stawka w tabeli zaszeregowania dla pracownika wojska wynosi jedynie 1300 zł brutto. Wystarczy wspomnieć, że świeżo upieczony szeregowy po gimnazjum dostaje 4960 zł brutto. Tymczasem planowane podwyżki nie pokrywają nawet połowy poziomu inflacji – przypominają związkowcy.