Jan Ptaszyn Wróblewski (ur. 1936) gra na saksofonie, jest kompozytorem, dyrygentem, aranżerem, także radiowym publicystą.
W programie opowiada, że w jego życiu jazz pojawił się jako następstwo fascynacji filmem „Serenada w Dolinie Słońca” oraz wystawy „Oto Ameryka” - w zamyśle autorów prezentującej dekadencję zgniłego Zachodu. Wbrew temu okazała się niezmiernie inspirująca dla młodych niepokojnych ciekawych innego świata niż siermiężny sojalistyczny, otaczający ich w Polsce.
- Być jazzmanem to przywilej, przynależność do klanu – ocenia Ptaszyn.
A różowo się nie zapowiadało, bo choć miał za szkolnych lat nauczycielkę gry na fortepianie, to jego ojciec nie uważał, by zawód muzyka był odpowiedni dla jego syna. W rodzinnym Kaliszu ukończył jednak średnią szkołę muzyczną. Na studia przeniósł się do Poznania podejmując je na Wydziale Mechanizacji Rolnictwa miejscowej Politechniki. W tamtych właśnie czasach spotkał w pociągu Krzysztofa Komedę i wkrótce stał się członkiem jego Sekstetu. Zadebiutował w sierpniu 1956 roku na I Festiwalu Jazzowym w Sopocie. Konferansjer, Leopold Tyrmand, zapowiadał imoprezę jako „festiwal zepołów sweterkowych“.
- Dopiero w latach 60. zaczęło się jakieś sensowne granie – uważa Ptaszyn. - Myśmy długo dorastali do profesjonalizacji, jaka dziś obowiązuje.