Janusz Rewiński: Hoduję konie w czarnej dziurze

Siary by nie było bez Miśka z "Kabaretu Olgi Lipińskiej" - mówi w rozmowie z "Rz" Janusz Rewiński.

Aktualizacja: 04.06.2024 11:27 Publikacja: 13.08.2009 12:35

Janusz Rewiński: Hoduję konie w czarnej dziurze

Foto: Rzeczpospolita

Rzeczpospolita: „Tygrysy Europy” z pana udziałem trafiły na telewizyjną półkę za czasów prezesa Roberta Kwiatkowskiego. Teraz nareszcie można je oglądać. Cieszy się pan?

Janusz Rewiński: Gwoli ścisłości powiem, że „Tygrysy” siedziały na półce dwa i pół roku, a sprawca tego nieszczęścia w nagrodę został doradcą do spraw mediów premiera Donalda Tuska i Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej. Nie oglądam telewizji, dlatego proszę mi powiedzieć, która seria jest emitowana – pierwsza czy druga?

Najpierw powtarzano pierwszą, teraz drugą.

Pierwsza jest czysta jak łza. Jerzy Gruza w pełnej krasie. A druga była wstrzymana. Wiceprezes Jarosław Pachowski mówił, żeby puścić. Kwiatkowski, żeby nie puszczać. To był jedyny „półkownik” w wolnej Polsce po tym, gdy upadł komunizm. Upadł, ale na cztery łapy. Szkoda, że nikt się tym nie zajął, ale Kwiatkowski, nie emitując serialu, działał na szkodę spółki. Film został bowiem zatwierdzony do produkcji przez Pachowskiego, kiedy Kwiatkowski pojechał na jeden z miliona sześciu tysięcy festiwali, które zaszczycał. Niestety, wrócił i rzecz zatrzymał. Producent Kajtek Kowalski był jednak sprytniejszy i zaczął kręcić, finansując serial z własnych pieniędzy. Pieniądze wydał, ale mu ich nie zwracano. Zbiedniał. Aktorzy byli wściekli.

W sprawie „Tygrysów” u Kwiatkowskiego interweniowali ważni biznesmeni.

Przyjechałem, jeszcze ucharakteryzowany, prosto z planu na pewne towarzyskie spotkanie, a mówiąc nie do końca wprost, imieniny jednego z prominentnych Andrzejów, u którego był bardzo wybitny biznesmen. Zakamufluję moją informację i spróbuję dla pana sparodiować jego sposób mówienia, zachowując jednakowoż treść: „Jeżeli rząd czegoś nie zrobi, to się zmieni rząd”.

Czytaj więcej

Janusz Rewiński w Sejmie. Reaktywacja

Postaram się zgadnąć. Gudzowaty?

Kiedy już wróciłem na plan, bohater pana zgadywanki usłyszał, że kręcimy drugą serię „Tygrysów”, i obiecał zadziałać, bo Gruza wykorzystał w czołówce zdjęcie jego syna. Druga kontrowersja powstała w związku z moją filmową żoną, którą grała Beata Ścibakówna – wypisz, wymaluj Niemczycka. Słyszałem, że dostała ona obietnicę od drugiej hrabiny – Kwaśniewskiej, że produkcja nie będzie kontynuowana. Tak mówią plotki. Niech je Gruza potwierdzi. Jest w tym najlepszy. A poza tym to jego serial.

A czy postać nowobogackiego Nowaka, którego pan zagrał, była inspirowana konkretną osobą?[/b]

W życiu aktora często inspirujący jest przypadek. Mówiąc górnolotnie – wszedłem w nurt naszego życia politycznego, stając na czele Polskiej Partii Przyjaciół Piwa. W pobliżu wyczułem obecność specjalnych oficerów, którzy mieli swoje specjalne żony. Poznałem je. To była właśnie rodząca się polska klasa kapitalistyczna. Tygrysy Europy. Widziałem, jak siedzą, jak rozmawiają. Kobiety były jak ze złego snu. Przypominały Barbie. Zdarzało mi się chodzić na przyjęcia do Marriotta. Ale najwięcej widział Gruza, który zawsze coś mi podsuwał. Znał te elity PRL, bo należał do nich. Znał i szybko robił filmy. Dobrze robił. Jak nikt inny. Po gogolowsku. I bliskie życia, i absurdalne.

Na początku lat 90. można było się poczuć w Polsce jak w bananowej republice.[/b]

Dziś się wszystko rozszyfrowało. Wiadomo, kto stanowi elitę finansową. Zabawa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w polityczne zmiany polegała głównie na tym, że się koledzy umówili, kto, co i do jakiego szczebla może wziąć. Który oficer będzie miał hurtownię, a który będzie udawał nowego hrabiego i miał pałac z ochroną.

Lubi pan te swoje charakterystyczne role – Nowaka i Siary?

Całą galerię. Siary by nie było bez Miśka z „Kabaretu Olgi Lipińskiej”. Chodzi o postać grubymi nićmi szytą.

Ale w sumie spolegliwą i, summa summarum, dającą się lubić.

Myślę, że Siara też nie był wredny. W pierwszej części „Killera” trup ściele się gęsto, ale na niby. To największy sukces scenariusza Piotra Wereśniaka: zrobił kryminał bez krwi. Najwięcej było farby. A ja? Skrzyżowałem Pruszków z Wołominem. Słoma z butów, ogromne pieniądze i najprawdziwsze gangsterskie problemy. Z władzą i z kobitkami.

Ale ma pan satysfakcję z grania takich ról?

Trudno powiedzieć. Nie pamiętam. To dawno było. Przerwa w moim graniu trwa. Zastanawiam się, jak można zagrać dziś tych, którzy byli kiedyś Siarami albo Nowakami. Tak się poukładali, że to musiałoby być strasznie nudne. Chyba żeby pokazać, jak zmieniają rządy. Ale to nie byłaby już komedia. Szef policji zginął jedenaście lat temu i wciąż nie ma rozwiązania tej zagadki.

Aktorzy grający policjantów po przekroczeniu prędkości mogą liczyć na taryfę ulgową, kiedy stróże porządku wypisują im mandat. A miał pan spotkanie z ludźmi z półświatka?

Nie, chociaż mogłem się gdzieś zaplątać przy okazji wykonywania zawodu. Ale płatnikami byli wtedy ludzie z miasta, a nie z półświatka, który pije piwo w bramie. Biznesmeni niezajmujący się produkcją sznurówek, tylko siecią kantorów, olejem rzepakowym, kupowaniem Polmosów.

Dlaczego pan nigdzie nie występuje?

Nie wiem, co miałbym do powiedzenia ludziom na raucie albo korporacyjnej zabawie. Są tak znudzeni, że nie wyobrażam sobie, by ktoś poniżej amerykańskiej piosenkarki był w stanie oderwać ich od baru. Do 15 czerwca występowałem z Krzysztofem Piaseckim na antenie TVP Polonia w programie „Szkoda gadać”. Ale nie odnowiono mi kontraktu. W TVN też była bardzo czysta sytuacja – męska rozmowa z właścicielem. W związku z tym, że dostaliśmy kolejnego Wiktora, poprosiłem, żeby coś się zmieniło na lepsze. Żeby była stała godzina emisji i delikatnie wyższa pensja. Usłyszałem „nie”. To się grzecznie ukłoniłem i odszedłem.

Pan nie występuje, a do kabaretu biorą się politycy. Na przykład Janusz Palikot.

Lublin to dziwne miasto. Kiedyś bawił nas komendant Superczyński, a teraz Palikot. Zabawa trwa. Dla mnie nie ma żadnej tajemnicy.

I Palikot będzie robił kabaret z polityki, a pan zajmie się rolnictwem?

Los tak wybrał za mnie. Przecież nie mogę pójść do panów prezesów, żeby zamiast Palikota pokazywali Rewińskiego. Nie mam wpływu na telewizyjny program. Artyści nie mają specjalnego wyboru. Kończę 60 lat, zamiast występować – hoduję konie. Też nie wiem dlaczego. Ale przyjrzałem się temu, przyglądam dalej i ciężko pracuję.

Pewnie żyje pan z dopłat unijnych.

Nie wystarczają na ropę. To są żarty. Rolnicy dostają pieniądze tylko po to, żeby je wydać. Taki układ.

Wybrał pan konie, bo to życiowa pasja?

Nie. Zanim zostałem rolnikiem, nie widziałem konia z bliska. Ale powoli się do nich zbliżam, a nawet dotykam źrebaka, nie bojąc się, że mnie kopnie. On albo jego mamunia.

Czytaj więcej

Janusz Rewiński: Ile można ludziom tę ciemnotę wciskać?

Wykształcenie ma pan inne.

Uczyłem się budowy silników lotniczych.

Był pan odlotowym uczniem?

Nic podobnego. Pisałem kolegom wypracowania z polskiego, a oni za mnie zajmowali się rysunkiem technicznym. Dzieci mają różne pomysły. Zobaczą pilota i już im się podoba. Bo ma ładną czapkę i mundurek. Później zauważamy, że dziewczyny wieszają sobie nad łóżkiem zdjęcia artystów, a nie lotników.

Chciał pan być na tych zdjęciach?

Prawdopodobnie. Jeden z kolegów z mojego technikum zdał do szkoły teatralnej, to dlaczego ja miałem nie zdać? Lepiej od niego mówiłem wiersze Wisławy Szymborskiej i Zbigniewa Herberta.

Był pan romantyczną duszą?

Prawdopodobnie cały czas nią jestem, bo ludzie urodzeni w 1949 roku są właśnie tacy. Ale o to trzeba by zapytać Krystynę Tkacz, która pamięta, że byłem z Wrocławia, a zaciągałem, jakbym był ze Lwowa, z Łyczakowa. To, że zdałem do szkoły teatralnej, jest tylko zasługą Bronisława Dąbrowskiego. Lwowiaka. Gdy usłyszał moją interpretację „Pana Tadeusza”, powiedział, że mnie trzeba przyjąć. A później mi dano magnetofon, żebym się nagrał i posłuchał. Po dwóch latach ciągnąłem po krakowsku: „Idźże, idźże na pole”. Andrzej Grabowski jest najlepszym przedstawicielem tego nurtu.

Jak pan widział swoją przyszłość w teatrze?

W ogóle nie widziałem. Chodziłem do teatru, ale najbardziej podobała mi się Piwnica pod Baranami i śmieszne kawałki Grzegorza Warchoła opowiadane w klubach studenckich. Hamletem nigdy nie chciałem być. Nic z tego nie rozumiałem. Ale grałem ze Stuhrem w „Wiśniowym sadzie”. Sad rąbano na taśmie, ptaszki śpiewały. Oglądałem Wajdę i Swinarskiego w Starym. Było pięknie. Generalnie jednak próbowałem podrabiać Wiesława Dymnego.

Czytaj więcej

Rewiński i jego ekipa z TVP nie mogą kręcić w Sejmie

Mówił pan monolog „Fiut rozszyfrowany”.

To było moje wejście do poznańskiego Teya. Ale wcześniej zaangażowałem się do Teatru Polskiego z Krystyną Tkacz i Marzeną Trybałą. Wszyscyśmy inaczej wyglądali niż dzisiaj. Kiedy graliśmy „Zemstę” w prawicowym Poznaniu, dochodziły do nas echa pytań: „Po co tych Żydów zaangażowano”? Grałem Wacława z brodą. Zrezygnowałem z teatru, gdy mi zaproponowano granie w wycinankach z „Popiołu i diamentu”. Zająłem się kabaretem. Miałem dwadzieścia kilka lat. Byłem przekonany, że chcę zmienić świat. I miałem bardzo silne przeświadczenie, że w Teyu to robimy. Pisaliśmy i próbowaliśmy po nocach program na cały sezon. Dziś to nie do pomyślenia. Jutro pomysł jest nieaktualny, pojutrze skradziony, popojutrze sprzedany na stadionie. Mieliśmy profesora Stanisławskiego, który mówił: „Róbcie wy swoje”. I robiliśmy. Od Opola do Opola. A Komitet Centralny się przyglądał.

Jak się pan spotkał z Olgą Lipińską?

Właśnie w Opolu, gdzie reżyserowała kabareton. Pierwszy raz zobaczyła Tey. Dostaliśmy wtedy od Toeplitza Złotą Szpilkę. Oparliśmy na niej ostatni program z moim udziałem: „Bajka o baraku i złotej szpilce, czyli pocałujcie nas w usta”.

Jak pan zaczynał rolę Miśka?

Spięty. Grały tuzy i gwiazdy, a ja nic nie umiałem. Na wszelki wypadek wrzeszczałem. Jak człowiek czuje się zagrożony, to krzyczy. Kacyków było coraz więcej, więc rola rozwijała się sama. Tacy jak Misiek byli wszyscy pierwsi sekretarze powiatowego pokroju. Pokraki, nieszczęścia, które dorwały się do władzy.

Nie brakuje panu pisania?

Co tydzień pisałem trzy rymowanki w wielkim pośpiechu, z wytężeniem umysłu, żeby zdążyć na czwartkowe nagranie. I cień żartu był. W tej chwili nie robię nic. Czasem z Piaseckim dzwonimy do siebie. Ja nie mam nawet Internetu. Wybrałem do życia miejsce, gdzie wszyscy operatorzy połamali sobie zęby. Nagadali się, naobiecywali. Potem przyszli i powiedzieli „O, rzeczywiście. Nie działa”. Czarna dziura. No to hoduję konie. Gdybym tego nie miał, chybabym zwariował. A tak zjem szklankę mleka zsiadłego i na cały dzień wystarczy.

Janusz Rewiński

Aktor, satyryk, poseł na Sejm I kadencji. Ukończył Technikum Budowy Silników Lotniczych we Wrocławiu, następnie w 1972 roku Wydział Aktorski PWST w Krakowie. Już podczas studiów występował w „Spotkaniach z balladą” oraz Piwnicy pod Baranami. W Teatrze Polskim w Poznaniu zagrał rolę Wacława, a potem Papkina w „Zemście” Fredry. Przez kilka lat wraz z Zenonem Laskowikiem występował w kabarecie Tey. W latach 80. pojawiał się w duecie z Bohdanem Smoleniem.

Popularność przyniósł mu Kabaret Olgi Lipińskiej, gdzie wcielał się w prezesa Miśka. Wystąpił m.in. w „Podróżach Pana Kleksa”, „Uprowadzeniu Agaty”, „Killerze” – jako Siara, „Rysiu” w serialach „Zmiennicy” i „Tygrysy Europy”. W 1993 roku po dwuletniej przerwie na okres sprawowania mandatu posła Polskiej Partii Przyjaciół Piwa wrócił do Kabaretu Olgi Lipińskiej. Z Krzysztofem Piaseckim występował w programie satyrycznym „Ale plama” (TVN), a ostatnio w „Szkoda gadać” (TVP 1). Obecnie zajmuje się rolnictwem i hodowlą. We wrześniu skończy 60 lat.[/ramka]

Rzeczpospolita: „Tygrysy Europy” z pana udziałem trafiły na telewizyjną półkę za czasów prezesa Roberta Kwiatkowskiego. Teraz nareszcie można je oglądać. Cieszy się pan?

Janusz Rewiński: Gwoli ścisłości powiem, że „Tygrysy” siedziały na półce dwa i pół roku, a sprawca tego nieszczęścia w nagrodę został doradcą do spraw mediów premiera Donalda Tuska i Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej. Nie oglądam telewizji, dlatego proszę mi powiedzieć, która seria jest emitowana – pierwsza czy druga?

Pozostało 96% artykułu
Telewizja
Arya Stark może powrócić? Tajemniczy wpis George'a R.R. Martina
Telewizja
„Pełna powaga”. Wieloznaczny Teatr Telewizji o ukrywaniu tożsamości
Telewizja
Emmy 2024: „Szogun” bierze wszystko. Pobił rekord
Telewizja
"Gra z cieniem" w TVP: Serial o feminizmie w dobie stalinizmu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Telewizja
"Pingwin" na platformie Max. O czym opowiada serial o przeciwniku Batmana?