Pandemia Covid-19 zmusza rządy do wprowadzania nadzwyczajnych przepisów, aby skuteczniej walczyć z chorobą. Obrońcy praw człowieka przyznają, że nadzwyczajna sytuacja uzasadnia użycie nadzwyczajnych środków, jednak muszą one spełniać pewne wymogi. Prawo międzynarodowe mówi o trzech. Po pierwsze, proporcjonalność, czyli dotkliwość restrykcji musi być uzasadniona stanem zagrożenia epidemiologicznego.
Niezbędność, czyli każda z restrykcji musi rzeczywiście służyć zamierzonemu celowi, jakim jest pokonanie pandemii. Wreszcie niedyskryminacyjność, czyli nowe środki nie mogą różnicować ludzi, nie mogą być pretekstem do atakowania konkretnych grup, mniejszości czy jednostek. Coraz więcej przykładów pokazuje jednak, że te proste zasady nie są przestrzegane i groźna choroba jest wykorzystywana przez niektórych rządzących do wzmacniania swojej władzy.
W Europie najbardziej spektakularny jest przykład Węgier, gdzie rząd wprowadził najpierw stan nadzwyczajny, a jakby tego było mu mało do walki z chorobą, dołożył specjalne prawo pozwalające mu rządzić dekretami, czyli bez konsultowania z parlamentem. W przeciwieństwie do tego, co dzieje się w innych państwach UE, ustawa nie ma daty końcowej, nie ma też klauzuli przeglądowej. Teoretycznie może więc obowiązywać bez końca, nawet po ustaniu pandemii. Przewiduje m.in. ograniczenie swobody wypowiedzi poprzez wprowadzenie kary więzienia dla tych, którzy zdaniem rządu publikują nieprawdziwe informacje o pandemii. Opozycja spodziewa się najgorszego, bo nawet bez dekretów Viktor Orbán w swojej walce wychodził poza środki konieczne i proporcjonalne.
– Lekarze i pielęgniarki nie mogą pisać na Facebooku o epidemii. A kilka dni temu pod pretekstem pandemii wprowadził nadzwyczajną procedurę finansowania teatrów w Budapeszcie, dzięki czemu władza przejęła je w zarząd – mówi „Rzeczpospolitej” Klara Dobrev, eurodeputowana opozycyjnej Koalicji Demokratycznej, wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego.