Wątpliwości co do zachowania Donalda Trumpa nasilały się wraz z krytyką prezydenta dotyczącą rozszerzanego w wielu stanach systemu głosowania korespondencyjnego, które ma umożliwić obywatelom bezpieczne oddanie głosu w trakcie pandemii. Zdaniem ekspertów prezydent bezpodstawnie twierdzi, że ten rodzaj głosowania – notabene bardziej popierany przez demokratów niż republikanów – otwiera drzwi dla oszustw i nieprawidłowości, a w ten sposób szykuje sobie grunt w przypadku przegranej. Głosy korespondencyjne, których liczenie zajmie kilka dni albo nawet tygodni, sprawią też, że wyniki wyborów nie będą znane wieczorem 3 listopada, co też nie podoba się Trumpowi, który powtarza, że chce znać wyniki wyborów od razu.
Wielkie oszustwo
W ubiegłym tygodniu, gdy zapytano go wprost, nie zapewnił, że odda władzę po przegranych wyborach, jakby można tego było oczekiwać od prezydenta kraju uważanego za bastion demokracji na świecie. – Zobaczymy, co się wydarzy – powiedział. – Pozbędziemy się korespondencyjnych głosów, to będziemy mieć pokojowe wybory i nie będzie konieczności transferowania władzy. Będzie kontynuacja – powiedział, dodając, że przegra tylko wtedy, gdy wybory zostaną sfałszowane. Po tym jak Biały Dom zapewniał, że Donald Trump zaakceptuje wyniki „wolnych i sprawiedliwych" wyborów, prezydent stwierdził, że nie jest pewny, czy te wybory będą sprawiedliwe, bo „korespondencyjne karty do głosowania to jedno wielkie oszustwo".
Jego komentarze sparaliżowały kraj od wybrzeża do wybrzeża. „Trump nie będzie chciał oddać władzy", „To wyraźna deklaracja jego autokratycznych zamiarów", „Trump i jego kampania starają się podważyć ważność wyborów, bo teraz wygląda na to, że nie wygrają" – brzmiały komentarze prasowe. – To nie Korea Północna, to nie Turcja, to nie Rosja ani Arabia Saudyjska, panie prezydencie. W USA mamy demokrację, więc może uszanuje pan przysięgę, którą składał pan na konstytucję Stanów Zjednoczonych – powiedziała przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi.
Przedstawiciele Partii Demokratycznej oraz prokuratorzy stanowi przystąpili do rozmów na temat tego, jak zadziałać, gdy dojdzie do kryzysu konstytucyjnego, w którym prezydent odmówi oddania urzędu. Obawiają się też, że siejąc podejrzenia co do głosowania korespondencyjnego, Trump podważa zaufanie publiczne, zniechęcając wyborców do głosowania korespondencyjnego oraz sygnalizuje swoim konserwatywnym wyborcom, jak mają się zachować w momencie, gdy okaże się, że nie wygrał wyborów. – Może się okazać, że – w momencie przegranej prezydenta – sympatycy Trumpa stwierdzą, że wybory są nieważne i odmówią zaakceptowania ich wyników. To może doprowadzić do napięć, ciągnących się latami oskarżeń, a ostatecznie zaszkodzić amerykańskiej demokracji – piszą analitycy CNN. – To, czego nauczyłem się, składając dziesiątki pozwów przeciwko Trumpowi i jego administracji, to to, że gdy Trump straszy, że przekroczy demokratyczne i konstytucyjne granice, to zazwyczaj wywiązuje się z tego – powiedział prokurator generalny Virginii Mark Herring.
Nominacja Amy Barrett
Oliwy do ognia dodał Departament Sprawiedliwości, który normalnie nie miesza się do polityki. W czwartek oznajmił jednak, że rozpoczyna dochodzenie w sprawie dziewięciu kart do głosowania porzuconych w Pensylwanii, co Trump i jego kampania od razu podchwycili jako dowód na sfałszowanie wyborów. – Wyrzucają te karty, jak zobaczą moje nazwisko zakreślone na nich – stwierdził Trump. – Rzeczywiście doszło do niewielkich nieprawidłowości dotyczących doręczania korespondencyjnych kart do głosowania, ale nie mamy do czynienia z szeroko zakrojonymi wysiłkami sfałszowania wyborów – powiedział dyrektor FBI Christopher Wray.