Opracowanie przez opozycję zmian w ustawach sądowych i o Krajowej Radzie Sądownictwa należy ocenić pozytywnie, ponieważ jest to powrót do merytorycznej dyskusji o reformie sądownictwa, a nie wyłącznie krytyka totalna, jak w ostatnich latach. Wiara, że owe projekty będą przełomem w wieloletnim konflikcie wokół sądów, może być jednak daremna.
Nadzieję na dyskusję daje jedynie pomysł zmian modelu wyboru KRS na stary, gdy sędziowską część KRS wybierali sami zainteresowani. Z tą jednak różnicą, że projekt zmierza do zapewnienia większej reprezentacji sędziów sądów rejonowych – sztywno ośmiu miejsc w Radzie. Z tym ostatnim rozwiązaniem można dyskutować, bo rzadko kiedy tak niezmienne parytety przynoszą merytoryczną korzyść, niemniej jednak to krok w dobrym kierunku.
Czytaj także: Senat za odrzuceniem tzw. ustawy kagańcowej
Paradoksalnie jest to powrót do rozwiązań, które PiS forsował w 2016 r., zanim minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zmienił radykalnie projekt, wprowadzając zapis zakładający polityczny wybór całości członków KRS. To był jeden z motorów konfliktu z władzą sądowniczą. Powrót do tych rozwiązań teoretycznie mógłby więc być kompromisem, który nie przyniósłby ujmy żadnej ze stron.
Projekt opozycji w dalszej części nie jest już jednak pojednawczy i w takiej formie nawet nie tworzy pola do negocjacji. Likwidacja Izby Dyscyplinarnej oraz unieważnienie jej orzeczeń i bezwzględne odsunięcie od orzekania sędziów, którzy przeszli procedurę nominacyjną przed nową KRS i którzy nie poddali się weryfikacji, jest założeniem zbyt twardym, aby rozpocząć dialog z PiS.