Nie brał pan udziału w marszu Tysiąca Tóg. Dlaczego?
Przez rozgoryczenie i smutek. Identyfikuję się z sędziami, którzy chcieli zaprotestować przeciwko tak zwanej ustawie kagańcowej, która jest skandaliczna. Nawet w obliczu zagrożenia dla demokracji nie potrafię utożsamiać się z innymi rzeczami, które mają miejsce wokół wymiaru sprawiedliwości, a na które reakcja środowiska sędziowskiego jest za słaba, nieadekwatna albo jej brak.
To znaczy?
Chodzi o zmiany przepisów, które uderzają wprost w obywateli, w ich prawo do sądu i nie mają nic wspólnego ze statusem sędziów. Mowa choćby o zmianach w procedurze cywilnej, które zwiększyły jej formalizm i podwyższyły koszty sądowe w typowych sprawach. Gdy były wprowadzane, Iustitia nie protestowała. Jak ma się to natomiast do poprawy dostępu do sądu? Kolejny powód, dla którego nie poszedłem na marsz, to pretensja – już nie do całego środowiska – ale do poszczególnych sędziów, z którymi ja i moi koledzy stykamy się często na salach rozpraw. To sprawy, których może nie widać z perspektywy wielkiej warszawskiej polityki. Mowa o sposobie traktowania stron, świadków czy pełnomocników w sądach. Mój kolega adwokat przebywał niedawno w szpitalu, sędziemu jednak nie wystarczyło przedstawienie zaświadczenia, że jest po operacji, by przełożyć rozprawę. Nie przyjął go, bo nie było to zwolnienie wystawione przez lekarza sądowego. Znów kłania się formalizm. Czy tak ma wyglądać wymiar sprawiedliwości?
A może to adwokaci zbyt często stosują triki służące przedłużaniu postępowań.