Jest pan jednym z rzeczników dyscyplinarnych powołanych przez Adama Bodnara, tzw. rzecznikiem ad hoc. Taki rzecznik to nowość?
Funkcja rzecznika ad hoc nie jest funkcją nową w prawie. Została wprowadzona do polskiego systemu ustawą z 2017 r. Owszem, w sądach powszechnych była niewykorzystywana. Natomiast w odniesieniu do sędziów Sądu Najwyższego została wykorzystana już kilka lat temu. I to nie kto inny jak Piotr Schab został takim rzecznikiem ad hoc w stosunku do sześciu sędziów SN (w tym najgłośniejszą była sprawa pani profesor Małgorzaty Gersdorf, I prezes SN ). Teraz funkcja ta została wykorzystana po raz pierwszy w stosunku do sędziów sądów powszechnych. Celem wprowadzenia tej funkcji, nie tylko w sądach powszechnych, było umożliwienie reakcji na niewłaściwe zachowania, a zwłaszcza na niepodejmowanie przez właściwych rzeczników koniecznych czynności dyscyplinarnych. Nazwijmy to wentylem bezpieczeństwa.
Przypomnę, że instytucja rzecznika ad hoc została wprowadzona przez projekt prezydencki, pozytywnie zaopiniowany przez Komisję Sprawiedliwości pod przewodnictwem ówczesnego posła Stanisława Piotrowicza, popierany przez ówczesne kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości z wiceministrem Łukaszem Piebiakiem. Ustawa została ostatecznie uchwalona głosami poprzedniej koalicji parlamentarnej z posłami Jarosławem Kaczyńskim, Mateuszem Morawieckim i Zbigniewem Ziobrą na czele.
Teraz pojawiły się głosy, że jest to instytucja niezgodna z konstytucją. Tymczasem była ona przedmiotem badania przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który w wyroku wielkiej izby z 15 lipca 2021 r. zakwestionował tylko jeden przepis, który już został uchylony – chodziło o możliwość odwołania rzecznika ad hoc. Nie zakwestionował natomiast zgodności z prawem UE samej instytucji rzecznika ad hoc.
Kilka miesięcy sprawowania tej funkcji nie rozczarowało pana?