Która to władza?
Zawodzi także argument trójpodziału władzy. Nawiązuje on do rzekomej przynależności KRS do władzy sądowniczej, co miałoby mieć rzekomo dalsze, istotne implikacje w sferze określenia sposobu konstytuowania się KRS i przemożnego wpływu środowiska sędziowskiego na skład osobowy Rady. To jednak nieporozumienie wynikające z utożsamiania KRS jako organu z władzą sądowniczą. Nie negując istnienia oczywistych i silnych związków funkcjonalnych pomiędzy sądami a KRS (szczególnie w doniosłej sferze kształtowania polityki kadrowej sądownictwa), trzeba wyraźnie powiedzieć, że Rada nie jest organem władzy sądowniczej.
Są prawnicy, którzy chcieliby na siłę zrobić z KRS organ władzy sądowniczej, ale nie ma ku temu wystarczających argumentów. KRS nie jest sądem, nie jest też trybunałem i nie rozstrzyga władczo sporów dotyczących praw i obowiązków. Bliżej jej do organu administracyjnego odpowiedzialnego (przede wszystkim) za kadry sędziowskie albo (ułomnego) reprezentanta środowiska sędziowskiego. Trudno na serio rozważać tezę, że KRS jest organem władzy sądowniczej. Nic takiego nie wynika z konstytucji, a orzecznictwo sądów stoi na stanowisku, że jest to organ o charakterze mieszanym, hybrydowym. O czym zresztą było wiadomo od samego początku, bo mówiło się o tym już w trakcie obrad Okrągłego Stołu. Już wówczas prof. Leszek Garlicki twierdził, że rada sądownictwa będzie „organem, który stoi w poprzek zasady podziału władz".
System wzmacniający środowisko
Nie może być więc wątpliwości, że w powierzeniu Sejmowi (czy Senatowi) wyboru sędziów do KRS (albo przyjęciu przez ustawodawcę innego rozwiązania) nie ma nic niekonstytucyjnego. Nie jest też niekonstytucyjne powierzenie tego uprawnienia samorządowi sędziowskiemu. Dlatego też de lege ferenda nie wykluczałbym wprowadzenia jakiegoś mieszanego modelu konstytuowania sędziowskiej kurii KRS.
Jeżeli jednak kogoś nie satysfakcjonują argumenty z tekstu konstytucji, to co pozostaje? Chyba tylko argumentacja nawiązująca do genezy KRS i tzw. wykładnia historyczna. I tak dochodzimy do tego, że to porządek Okrągłego Stołu determinuje dzisiejszy ustrój państwowy. A wtedy prawo i jego wykładnia nieuchronnie staje się zakładnikiem ustaleń okrągłostołowych w 30 lat po.
Są opinie prawników-apologetów Okrągłego Stołu oceniających powołanie KRS jako niepodlegający dyskusji sukces ustrojowy, który położył solidne podwaliny pod niezależne i niezawisłe sądownictwo wolnej Polski. Ta perspektywa nie do końca jednak przystaje do realiów historycznych i niezbyt jasnej natury ustrojowej porozumień Okrągłego Stołu. Pomysł powołania KRS w tamtych warunkach prawnych i politycznych był bowiem podwójnie wadliwy (w każdym razie z punktu widzenia interesów, o które powinna była zabiegać strona społeczna czy solidarnościowo-opozycyjna). Słusznie niektórzy prawnicy kwestionowali pomysł tworzenia KRS w takim składzie i przyjęcia takiego trybu konstytuowania tego organu w realiach ustrojowo-politycznych schyłkowego PRL. Nie można przecież zapomnieć, że przyjmując z jednej strony system zdecydowanie wzmacniający środowisko sędziowskie w procesie wyboru sędziów (nie tyle przecież chodziło o to, że w KRS przewagę mieli mieć sędziowie, ale może przede wszystkim o to, że tych sędziów-członków mieli wybierać sami sędziowie), godzono się na to w konkretnych realiach historycznych. W warunkach głębokiego upartyjnienia całego aparatu wymiaru sprawiedliwości PRL.
Niezawisłość na prowincji
Sprawy te są znane, choć dzisiaj pewnie coraz mniej prawników zna je z autopsji. Warto jednak przypomnieć, że o mniejszym upartyjnieniu można było mówić tylko w przypadku sędziowskich „dołów" i niższych szczebli sądownictwa. Co jeszcze wcale nie oznaczało mniejszej zależności tych sędziów od czynnika partyjnego, bardzo silnego w aparacie sędziowskim. Zależności nierzadko tylko nieformalnej, ale niekoniecznie z tego powodu mniej skutecznej. Stanowiska kierownicze (nie tylko najwyższe) były z reguły objęte w stu procentach nomenklaturą partyjną. Jest też zapewne prawdą, że łatwiej było o wywalczenie sobie niezależności sędziom orzekającym w wielkich ośrodkach miejskich niż na prowincji. Tam niezawisłość sędziowska była często fikcją. Powiatowa władza sądownicza stanowiła jeden, monolityczny układ prokuratorsko-sędziowsko-milicyjny. W małych miastach powiatowych w całej Polsce prokuratorzy, milicjanci i sędziowie zrzeszeni byli często w jednej i tej samej podstawowej organizacji partyjnej (POP PZPR). Do tego jeszcze trzeba dodać szkody stanu wojennego. W tym okresie w środowisku sędziowskim skutecznie przeprowadzono czystki i wyeliminowano element niepewny politycznie lub zbyt niezależny: niektórzy sędziowie odchodzili sami, innych do tego zmuszano, wykorzystując przepisy o rękojmi należytego wykonywania obowiązków sędziowskich.