Ciekawą
lekturą jest spis prac trójki artystów dokonany po to, by ustalić kwotę
ubezpieczenia. Wyceny dokonano przy udziale ekspertów Desy za akceptacją
Stanisławskiego. Oto przykładowe szacunkowe ceny: Abakanowicz: Andromeda (250 ×
300 centymetrów) – 1730 dolarów, Helena (300 × 480 centymetrów) – 3320 dolarów;
Owidzka: tylko nieco mniejsze prace – po około 1500 dolarów najdroższe; Sadley:
żadna z wycenianych prac nie była warta więcej niż 500 dolarów. Desa
przeliczała kurs dolara do złotego w stosunku 1 do 60. Łatwo dzięki temu
obliczyć, że przykładowo Helena została wyceniana na prawie dziewięć
przeciętnych pensji w Polsce (średnia krajowa roczna w 1965 roku wynosiła 22
404 zł, w 2021 roku – 67 950,36 zł). Wnioski z zachowanych w archiwum
Stanisławskiego wycen sprzed São Paulo? Każda Abakanowicz była kilka razy
„cenniejsza” niż prace pozostałych tkaczy, a ceny te były już wtedy – jak na
polskie warunki – bardzo wysokie.
Abakanowicz
nie uczestniczyła w biennale osobiście. Nie chodziło o problemy paszportowe.
Tłumaczyła potem, że nie miała pieniędzy na bilet. Nieobecnej artystce jury
przyznało złoty medal – Premio Arte Aplicada. Formalnie była to główna nagroda
w dziedzinie sztuk użytkowych. W Polsce słusznie odczytano to jako sukces, ale
często przedstawiano osiągniecie Abakanowicz jako główną nagrodę całego
biennale. Artystka tego nie prostowała. Ale i tak złoty medal z São Paulo był
niczym najwyższe miejsce na podium dla olimpijczyka. Nagroda w Brazylii
przypieczętowała pozycję artystki w polskim środowisku twórców tkaniny i w
polskiej sztuce. A co najważniejsze, pokazała, jak bardzo Abakanowicz zaczęła
liczyć się na świecie.
Zazdroszczono jej powodzenia, podróży, dobrych recenzji
Wiesław
Borowski, pisząc o sukcesie Abakanowicz w São Paulo, uważa prace artystki za
zjawisko w polskiej sztuce niepowtarzalne. Podkreśla jej pracowitość. „W ciągu
roku można wykonać najwyżej kilkanaście tak wielkich gobelinów” – pisze – a
mimo to Abakanowicz niezależnie od kilku wystaw w poprzednich latach zdołała
przygotować nowe prace i skorzystała z szansy stworzonej przez Stanisławskiego.
Jeszcze
w sierpniu 1965 roku w Zakopanem Abakanowicz wystawiała gobeliny obok prac
rzeźbiarza Stanisława Sroki i Tadeusza Szymańskiego, twórcy szkła
artystycznego. Ale coraz rzadziej zdarzały się jej wystawy zbiorowe. Wyrastała
na indywidualność, która wymyka się wszelkim próbom przypisania do
jakiegokolwiek kręgu czy nurtu.
To w
1965 roku uciekła na zawsze peletonowi wielkich polskich tkaczek i tkaczy
swojej epoki.
Nie była
jednak w świecie sztuki całkiem sama. Nadal utrzymywała kontakty m.in. z
Henrykiem Stażewskim, malarzem Romanem Owidzkim, który kiedyś poznał ją ze
Stażewskim, wciąż spotykała się z Jolantą Owidzką. Mimo to utrwala się opinia,
że Abakanowicz pozostaje obok życia towarzyskiego ludzi polskiej sztuki. Jest
osobna. Ten indywidualizm miał swój rewers: rodziło się przekonanie, że jest
uparta, konsekwentna, niełatwa we współpracy. Ta opinia o artystce będzie się
już utrzymywała do jej śmierci i po niej.
Andrzej
Starmach wspomina znacznie późniejszą, anegdotyczną sytuację związaną z
Abakanowicz: –
Rozmawiam kiedyś u mnie w Krakowie z dyrektorką Galerii Marlborough z Nowego
Jorku z 57 Ulicy. Widzę, że kątem oka obserwuje pracę Abakanowicz. Zagaduję
kurtuazyjnie: „No i jak się współpracuje?”. Odpowiedź: „Ciężko. U nas to jest
tak, że gdy przychodzi nowy pracownik, to dostaje na jakiś czas Abakanowicz.
Jeśli się sprawdzi, to zostaje i dostaje nowe zadania”.
Magdalena Abakanowicz ściąga skórę z człowieka
Wielką retrospektywę prac wybitnej artystki prezentuje Wrocław. Sto prac Magdaleny Abakanowicz można zobaczyć w Galerii Dworcowej na Dworcu Głównym PKP i w innych miejskich przestrzeniach.
Ta
opowieść oddaje styl relacji artystki ze światem, ale też opowiada o stosunku
świata do niej. Im stawała się bardziej znana, tym bardziej musiała się
pilnować, by dorównać oczekiwaniom, jakie wiązano z jej dokonaniami.
Zazdroszczono jej powodzenia, podróży, wreszcie dobrych opinii recenzentów. Już
wtedy pojawiają się fale złośliwości, szepty, że jest „blisko do władz”, łatwo
dostaje paszport i z tego wynika jej pozycja. Coraz częściej też stawała się
obiektem towarzyskich plotek czy złośliwości, nie mówiąc o ludzkiej zawiści.
Jako profesor Abakanowicz przyciągała studentów jak magnes
–
Słyszałam tylko taką plotkę, nie wiem, czy prawdziwą, że miała pogrzeb ojca w
tym samym czasie co otwarcie indywidualnej wystawy w Berlinie. Nie przyjechała
na ten pogrzeb – opowiadała mi Jolanta Owidzka. – Nie wiem, czy to jest prawda,
ale ten ktoś mówił ze zgorszeniem, że ona zawsze swoje zawodowe sprawy stawiała
na pierwszym planie.
Środowisku
coraz trudniej było przyjąć, że za sukcesami Abakanowicz stały też ciężka praca
i stuprocentowe skupienie na celu, na własnej twórczości.
Sama
artystka, nierzadko z dobrym skutkiem, wpływała na krytyków, by pisali o jej
sukcesach, a także by interpretowali jej dzieła zgodnie z tym, co im
sugerowała. Ale i tak ze wszystkich tych dróg kariery najlepszą drogą w Polsce
jest przekonanie o międzynarodowym rozgłosie artysty. W 1965 roku prasa pisze z
entuzjazmem: „Sztuka Abakanowicz jest bardzo nowoczesna”. To „tkanina jutra”.
Być może
pielęgnowany przez samą artystkę status outsiderki sprawił, że Abakanowicz nie
związała się nigdy z warszawską Akademią Sztuk Pięknych. Za to – wciąż w 1965
roku – zaczęła uczyć w Poznaniu, w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk
Plastycznych. Rektor tamtejszej szkoły, Stanisław Teisseyre, znalazł sposób na
wypromowanie uczelni. Skusił do współpracy grupę dobrych artystów, wprowadzając
niby oczywistą możliwość: miesięczny układ zajęć. Artyści wykładowcy nie
musieli więc bywać co tydzień na uczelni, co mogło im mocno utrudnić pracę nad
własnymi dziełami. Abakanowicz takie rozwiązanie bardzo odpowiadało, więc
podobnie jak Waldemar Świerzy czy Tadeusz Brzozowski, wsparła Teisseyre’a.
Rektor uczelni stworzył dla niej w ramach Wydziału Projektowego specjalną
Pracownię Gobelinu.
Za
artystką szła sława złotego medalu w São Paulo. Szybko dołączyła też opowieść o
niestandardowej pedagożce, wręcz rodzaj mitu o talentach nauczycielskich Abakanowicz.
Zwykle raczej mało wylewna i towarzyska, jako nauczycielka stworzyła wokół
siebie klimat życzliwości i troski o rozwój artystyczny studentów.
„Kiedy w
holu pomiędzy jej pracownią a biblioteką roznosiła się informacja, że
przyjechała, zdawało się nam, że oto bycie na uczelni ma dodatkowy sens, że
emanuje tu szczególna energia” – powie po latach profesor Jarosław Maszewski z
ASP w Poznaniu. Maszewski uchwycił to, co zawsze było siłą Magdaleny – trudną
do opisania charyzmę, ważną nie tylko w karierze artystycznej, ale także, a
może przede wszystkim, w pracy pedagoga.
Pracownia
Abakanowicz, jak to zwykle bywa w podobnych przypadkach, miała autorski
charakter. Teoretycznie pewną rolę odgrywało też to, czym studenci mieli się
zajmować w przyszłości. Poznańska uczelnia była bowiem pomyślana jako zaplecze
artystyczne przemysłu meblarskiego.
Abakanowicz
jednak mogła sobie pozwolić na lekceważenie praktycznej misji uczelni. Stawiała
na ekspresję indywidualnych talentów swoich uczniów. „Tutaj nie dajemy recept”
– mawiała. Młodzi adepci sztuki chętnie więc wpadali do Abakanowicz nie tylko
popracować, ale też na dyskusje bez końca. W Poznaniu bywała bowiem bardziej
skłonna, by poświęcać czas na spotkania towarzyskie ze studentami i rozmowy.
Pewnie i to powodowało, że kierowana przez nią pracownia obrastała legendą.
Dzięki temu Abakanowicz przyciągała również zagranicznych studentów. Przy
okazji sama też się „uczyła” – szukała przecież ciągle nowych inspiracji.
Tworzyła w Polsce, ale zarazem potrzebowała kontaktu z tym, co dzieje się w
sztuce poza jej granicami.
Potwierdza
to Anna Goebel, uczennica profesor Abakanowicz i jej współpracowniczka od 1977
roku. – Jej
charyzmatyczna osobowość przyciągała studentów z wielu krajów Europy, Japonii,
Australii, Stanów Zjednoczonych, Meksyku – opowiada. – W tym czasie studenci
obcokrajowcy byli w Polsce rzadkością. Ich obecność przybliżała nam inny świat,
wtedy dla nas niedostępny. Dużo rozmawialiśmy, wymienialiśmy doświadczenia,
poznawaliśmy ich tradycje. Czasem stażyści nawet gotowali regionalne potrawy.
Wprowadziłam ten zwyczaj, będąc już asystentką. Rzeczywiście,
studenci z Zachodu na polskich uczelniach w tamtym czasie nie byli powszechnym
zjawiskiem. Abakanowicz przyciągała studentów jak magnes, ale nie było jej łatwo
– musiała wydobyć z każdego z nich oryginalność stylu, nie mogła przecież
pozwolić sobie na to, by ją naśladowali i tworzyli małe „abakanki”. Janis
Jefferies, brytyjska krytyczka, a w latach 70. XX wieku podopieczna polskiej
twórczyni, także zapamiętała siłę przyciągania i artystycznej dominacji
Abakanowicz. Lubiłam
dyskutować. Nie byłam przyzwyczajona do siedzenia u podnóża góry, zadzierając
głowę, by dojrzeć oblicze potężnego boga, chociaż byłam pod ogromnym wrażeniem.
Dużo czasu upłynęło, zanim odnalazłam swój własny głos po powrocie do domu na
początku 1978 roku.
To
długie szukanie własnego głosu pokazuje, jak artystka wpływała na kolejne
pokolenie. I co najciekawsze – inaczej niż większość polskich uczelni
artystycznych w tamtej epoce – szkoła w Poznaniu oddziaływała nie tylko na
polskie środowisko artystyczne, ale siłą rzeczy promieniowała na świat. Dzięki
temu Abakanowicz z czasem odnajdywała swoich uczniów rozsianych po wielu
instytucjach sztuki za granicą. To także przynosiło jej wsparcie w kolejnych
latach, gdy jej międzynarodowa kariera nabierała rozpędu.
Wyjście poza Cepelię
Po 6.
Światowym Biennale Sztuki w São Paulo Abakanowicz leci jeszcze na wystawę
polskiej tkaniny do Londynu. Znów stara się „kontrolować przekaz” na swój temat
i jest w tym bardzo efektywna. Sama dyktuje opowieść o swoim zapracowaniu.
Jest to
chyba pierwsza wystawa tego typu w Londynie – wystawiamy tam pięć dość różnych
prac. Na przykład ja pokazuję m.in. prace montowane z gipsowymi elementami,
Sadley prace ze skóry, a więc dość odległe od tradycyjnie pojętego gobelinu.
Potem jeszcze Amsterdam, gdzie realizuję zamówienie z zakresu architektury
wnętrz, w Paryżu omawiam propozycje nowych wystaw i wreszcie Lozanna, gdzie
odwiedzę Galerię Pauli, która ma zamiar zorganizować mi cykl wystaw po całej
niemal Europie Zachodniej.
Abakanowicz
jest już krańcowo odległa od wygłaszanych jeszcze niedawno sądów o użyteczności
swoich tkanin. „Nie mieszczę się w tradycyjnych, cepeliowskich kryteriach
sztuki użytkowej” – definiowała swoją twórczość. Mówiła to w czasie, gdy jej
koleżanki i koledzy tkacze nadal pracowali na rzecz polskich przedsiębiorstw, w
tym Cepelii. Dla niej przyszedł czas na autorską definicję sztuki.
Tytuł, śródtytuły i lead pochodzą od redakcji
Fragment książki Pawła Kowala „Abakanowicz. Trauma i sława”, która ukazała się pod koniec maja nakładem Wydawnictwa Agora