Zawsze uważałam, że procedury publicznych konkursów dla organizacji społecznych i w ogóle relacje świata organizacji i władzy są tematem środowiskowym, niszowym i po prostu nudnym dla opinii publicznej. Ale okazało się, że i taki temat może być wieloletnim hitem medialnym. Jeśli ktoś umie go „wypromować”.
Od lat słychać lamenty nad jakością debaty publicznej. A to, że płytka i zdominowana przez media społecznościowe. A to, że promująca autorytety, których główną umiejętnością jest zaistnienie w debacie publicznej. A to, że podejmuje niewłaściwe tematy – głównie sensacyjne. A to, że niekonsekwentna i krzykliwa. Ja, gdybym miała dołączyć do tego zawodzenia, powiedziałabym, że problemem debaty jest brak niuansowania i żądanie od decydentów prostych rozwiązań. Który lub która z nich odważy się na coś nietypowego, ryzykownego i niezgodnego z dominującą linią narracyjną własnego obozu politycznego? A po rządach Prawa i Sprawiedliwości jest o tyle gorzej, że akurat ta partia miała odważne pomysły. I wiele z nich „wypaczyła”. Być może pogrzebała na zawsze.
Czytaj więcej
Łatwiej nam zająć się myślą o bezpieczeństwie niż o uniwersalnych wartościach i prawach.
Czy dotacje na wille naprawdę są złe?
Co mam na myśli? Właśnie ten nudny niegdyś temat finansowania organizacji społecznych. W 2015 r. PiS wszedł przebojowo z nową narracją o sposobach finansowania działań społecznych. I wiele organizacji patrzyło na to z uznaniem.
Trudno się dziwić. W końcu jakaś władza zauważała potrzebę inwestowania w stabilność instytucjonalną organizacji społecznych. Wykończone projektowym finansowaniem organizacje, które opowiadały o koszmarach związanych z tłumaczenia się urzędnikom z każdego kilograma winogron na konferencjach, gdyż w budżecie nie było napisane „zakup owoców”, nagle miały zostać potraktowane z szacunkiem.