Jacek Dubois: Jak zostać nieudacznikiem

Prawo nie powinno zmuszać prawnika do sztuczek prestidigitatorskich.

Publikacja: 21.08.2024 04:35

Jacek Dubois: Jak zostać nieudacznikiem

Foto: Fotorzepa / Michał Walczak

Stoczyłem zażarty prawniczy bój przed Sądem Najwyższym. Kasacja była obszerna i skomplikowana, podobnie jak prokuratorska odpowiedź. Ja i prokurator przemawialiśmy długo, znacznie przekraczając wyznaczony czas i wykorzystując prawo do riposty. Dalszy spór, już w formie rozmowy towarzyskiej, prowadziliśmy na korytarzu. Mieliśmy czas, bo narada sędziowska też się przeciągała. Mój adwersarz uważał, że wygram kasację, ja zaś nie wyrażałem opinii, świadom nieprzewidywalności sądowych wyroków. Gdy nas wywołano, sąd poprosił, żebyśmy usiedli, a to spowodowało, że poznaliśmy rozstrzygnięcie jeszcze przed ogłoszeniem orzeczenia, bo postanowieniem Sąd Najwyższy rozstrzyga o oddaleniu kasacji z powodu jej oczywistej bezzasadności.

Litania wyrzutów

W ustnym uzasadnieniu przewodniczący szczegółowo omówił motywy, którymi się kierował przy rozstrzygnięciu, podkreślając zawiłość rozpatrywanego zagadnienia prawnego. Nie miałem problemu z zaakceptowaniem tego orzeczenia, po prostu analizy sądu były inne niż moje. Kłopot pojawił się po ogłoszeniu orzeczenia, gdy klient podszedł do mnie, a w jego oczach nie mogłem doszukać się wyrazów sympatii, choć byłem przekonany, że w sprawie zrobiłem wszystko co możliwe. Innego zdania był klient, który rozpoczął litanię wyrzutów, podważając jakość mojej pracy, a jako dowód wskazał, że sąd oddalił kasację jako oczywiście bezzasadną.

Czytaj więcej

Jacek Dubois: Sędzia sygnalista. Brzmi jak oksymoron

Starałem się przypomnieć klientowi, że w ustnym uzasadnieniu sąd podnosił aspekt skomplikowania sprawy, celności argumentów obu stron i motywów decyzji, którą po długiej naradzie podjął. To nie przekonało klienta. Spytał: „to dlaczego sąd powiedział, że kasacja jest oczywiście bezzasadna? Jeżeli ktoś mówi, że coś jest oczywiście bezzasadne, to znaczy, że coś jest do bani”.

Ta sytuacja, z którą zapewne spotkała się większość z państwa, jest wynikiem nieprzemyślanej konstrukcji przepisu prowadzącej do prawniczej hipokryzji. Kasacja jest nadzwyczajnym środkiem odwoławczym, co powoduje, że można ją złożyć tylko w sytuacjach rażącego naruszenia prawa. Oczywiście często do sądu trafiają sprawy, w których w sposób oczywisty takich błędów nie popełniono. Kodeks pozwala na wyeliminowanie ich przed rozprawą, kiedy na posiedzeniu sąd może oddalić kasację jako oczywiście bezzasadną. Jeśli sprawa przejdzie tę weryfikację, to znak, że sąd dostrzega wagę podniesionego zarzutu.

Pomimo to już po rozprawie może oddalić kasację jako oczywiście bezzasadną albo dokonać rozstrzygnięcia, wydając wyrok. Różnica polega na tym, że przy wydaniu wyroku konieczne jest sporządzenie pisemnego uzasadnienia, zaś przy wydaniu postanowienia sąd może ograniczyć się do uzasadnienia ustnego. Przy stopniu obłożenia sądów pracą pokusa jest duża i zrezygnowanie z pisania uzasadnienia daje czas na zajęcie się kolejnymi sprawami.

Wilk syty, owca cała

O tym wszystkim powinienem opowiedzieć rozżalonemu klientowi, ale dałem spokój. Zastanawiam się natomiast, czy w kodeksie powinien być przepis, który jest pokusą do podejmowania decyzji w istocie będących krytyką pracy stron. Przecież uzasadnienie wszystkich wyroków Sądu Najwyższego nie musi być obligatoryjne. Sąd jest wprawdzie drogowskazem dla orzecznictwa innych sądów, ale nie wszystkie orzeczenia przy każdym stanie faktycznym muszą mieć swoje pisemne uzasadnienie.

Czy nie prostsze byłoby wprowadzenie przepisu, że sąd może zrezygnować ze sporządzenia uzasadnienia, jeśli nie jest to niezbędne dla interesu wymiaru sprawiedliwości? W ten sposób wilk byłby syty i owca cała.

Sprawy niekwalifikujące się do kasacji z powodu oczywistej bezzasadności byłyby odrzucane na etapie przed rozprawą zaś sąd, wydając wyrok, nie musiałby sporządzać uzasadnień, gdyby uznawał, że nie jest to niezbędne dla kształtowania linii orzeczniczej. Adwokaci nie musieliby się wtedy tłumaczyć przed klientem za zaniedbania, których nie popełnili.

Termin pozostał

Drugą hipokryzją wymiaru sprawiedliwości, którą na szczęście postanowiono wyeliminować z kodeksu postępowania karnego, to czternastodniowy termin na złożenie apelacji. Przepis ten powstał w czasach „starożytnych”, gdy nie było jeszcze ani komputerów, ani kserokopiarek. Pisane ręcznie protokoły przesłuchań miały po dwie, trzy strony, średnie akta sprawy liczyły od dwóch do czterech tomów, a wystukiwane na maszynach rewizje zajmowały trzy strony.

Od tamtych czasów wiele się zmieniło, a ustawowy termin pozostał. Akta z sześciuset tomami i uzasadnieniem na kilkaset stron nie są czymś wyjątkowym.

Jeśli klient przychodził do obrońcy z takim wyrokiem w dniu jego otrzymania, konieczność czytania w tempie czterdziestu dwóch tomów dziennie i napisanie jeszcze w tym czasie apelacji oznaczało pozostawanie w dużym oddaleniu od realizacji prawa do obrony. Obrońcy musieli dokonywać karkołomnych sztuczek, by zyskać niezbędny czas. I tu dochodzimy do sedna: prawo nie powinno powodować, by prawnik musiał odwoływać się do sztuczek prestidigitatorskich, tylko powinno być skonstruowane tak, by można było pracować bez potrzeby sięgania po takie sztuczki.

A na koniec, niezrozumiałe dla wymogów demokratycznego państwa jest to, że nadal istnieje możliwość sprzeciwu prokuratora przy orzeczonym przez sąd warunkowym areszcie. Również niezrozumiałe jest, że prokuratorzy z tej niekonstytucyjnej instytucji korzystają. O pozbawieniu wolności może decydować tylko niezawisły sąd, a w przypadku tego przepisu w istocie o wolności człowieka decyduje prokurator.

To dość niekomfortowa sytuacja, gdy prokuratorzy usytuowani są ponad konstytucją, a złym ich świadectwem jest, gdy z tego niekonstytucyjnego prawa korzystają.

Autor jest adwokatem, sędzią Trybunału Stanu

Stoczyłem zażarty prawniczy bój przed Sądem Najwyższym. Kasacja była obszerna i skomplikowana, podobnie jak prokuratorska odpowiedź. Ja i prokurator przemawialiśmy długo, znacznie przekraczając wyznaczony czas i wykorzystując prawo do riposty. Dalszy spór, już w formie rozmowy towarzyskiej, prowadziliśmy na korytarzu. Mieliśmy czas, bo narada sędziowska też się przeciągała. Mój adwersarz uważał, że wygram kasację, ja zaś nie wyrażałem opinii, świadom nieprzewidywalności sądowych wyroków. Gdy nas wywołano, sąd poprosił, żebyśmy usiedli, a to spowodowało, że poznaliśmy rozstrzygnięcie jeszcze przed ogłoszeniem orzeczenia, bo postanowieniem Sąd Najwyższy rozstrzyga o oddaleniu kasacji z powodu jej oczywistej bezzasadności.

Pozostało 87% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?