Joanna Parafianowicz: Możliwość oddania głosu to przywilej

Tu niemy sprzeciw nie zadziała, a nasza nieobecność w lokalu wyborczym nie stanie się lekcją dla polityków.

Publikacja: 10.10.2023 06:00

Joanna Parafianowicz: Możliwość oddania głosu to przywilej

Foto: Adobe Stock

Deklarowany w sondażach brak zainteresowania Polaków udziałem w wyborach nie jest domeną ostatnich lat. Przeciwnie, niska frekwencja to problem dostrzegany od pierwszych wolnych wyborów parlamentarnych w 1991 r. Bo choć zważywszy na okoliczności zdawać by się mogło, że to właśnie wtedy należało się spodziewać rekordowych wartości, udział w głosowaniu wzięło wówczas jedynie 43 proc. Polaków do tego uprawnionych, a kolejne lata nie tylko nie przyniosły znaczącej poprawy, ale pokazały spadek (2005 r.) Istotny wzrost frekwencji odnotowano dopiero podczas wyborów parlamentarnych w 2019 r. – wówczas głosy oddało 61,74 proc. uprawnionych.

Opisany stan rzeczy każe się zastanowić, z jakiego powodu Polacy nie są skłonni do udziału w wyborach.

Czytaj więcej

Wojciech Tumidalski: Wyborca jak frankowicz pod ścianą

I dlatego nie wygrywają najlepsi

Nie mają na kogo głosować, mają dość wybierania mniejszego zła, nie wierzą, że cokolwiek się zmieni, nie ufają politykom, nie głosując, pragną dać dowód sprzeciwu wobec polityków i polityki, nie czują potrzeby.

Powodów, dla których Polacy, a nade wszystko Polki deklarują znikomy entuzjazm wobec aktu wyborczego, jest wiele. Choć jedne z nich skierowane są przeciwko rządzącym, inne świadczą o nieodnajdywaniu refleksu własnych poglądów w programach różnych ugrupowań, zaś pozostałe wskazują na nieugruntowanie obywatelskich postaw. Wszystkie wskazują wyraźnie na brak świadomości, że pomiędzy nieoddaniem głosu w wyborach i oddaniem go na ugrupowanie, do którego nam najdalej, można poniekąd postawić znak równości.

Do parlamentu bowiem w równym stopniu wchodzą ci, na których wyborcy oddali najwięcej głosów, jak i nie wchodzą osoby, których poparcie ugrzęzło w codziennej krzątaninie, domowych obowiązkach lub przekonaniu, że spędzenie niedzieli z najbliższymi ma większą wartość niż spełnienie obywatelskiego obowiązku.

Z tego względu wyborów nie wygrywają najlepsi, a zwycięstwo należy się osobom, których wyborcy okazują się najbardziej zdyscyplinowani. Głosy nieobecnych zasilają wyłącznie ich pulę.

Prawo czy obowiązek

Rozpatrując zagadnienie wyborczej frekwencji i jej wpływu na przyznanie temu lub innemu ugrupowaniu palmy pierwszeństwa, nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że wybory parlamentarne można wygrać głosami mniejszości, która zdecydowała się obywatelskie prawo potraktować w istocie jako obowiązek.

Konstytucja RP niewątpliwie nie nakłada na obywateli żadnych sankcji za zrezygnowanie przez nich z przysługującego im prawa wyborczego. Z drugiej strony, dość wąsko określa katalog obywatelskich powinności, wymieniając pośród nich wierność RP, obronę kraju, dbałość o stan środowiska, troskę o dobro wspólne, a także przestrzeganie prawa oraz płacenie podatków i innych świadczeń.

Jaką pozycję pośród wymienionych aktywności zajmuje poczucie odpowiedzialności za państwo? Jest to fundament demokratycznego społeczeństwa czy jedynie fakultatywna opcja?

Cokolwiek myślimy o intencji ustawodawcy, faktem jest, że oddanie głosu w wyborach to przywilej i warto z niego skorzystać, choćby z szacunku dla ludzi, którzy byli przed nami, i o możliwość dzisiejszego współdecydowania o kształcie państwa walczyli, w wielu wypadkach oddając za to życie.

Udział w wyborach nie musi być dowodem na stuprocentowe poparcie dla konkretnej osoby lub jej ugrupowania. Nie powinien być podyktowany chęcią ukarania lub nagrodzenia kogokolwiek. Matematyka wyborcza nie przewiduje możliwości głosowania poprzez niemy sprzeciw, nasza nieobecność w lokalu wyborczym nie stanie się lekcją dla polityków, a brak aktywności nie wywoła tsunami autorefleksji u tych, na których z powodu ograniczonego lub zawiedzionego zaufania nie oddaliśmy po raz kolejny głosu.

Nikt, poza wygranymi, nie pochyli się nad tym, co obywatele mieli im do powiedzenia, nie idąc na wybory. Jak bowiem pisał Erich Fromm w „Ucieczce od wolności” „Prawo do wyrażania myśli wyłącznie wtedy coś znaczy, kiedy jesteśmy zdolni mieć myśli własne”. Zdanie nieobecnych się nie liczy, a jedyny sprzeciw, jaki jesteśmy władni wyrazić w toku wyborów parlamentarnych, to ten ujęty ważnie oddanym głosem.

Jeśli zatem nie mamy kogoś, kogo w pełni popieramy, a jest wielu, z którymi nam nie po drodze, zagłosować warto po prostu dla siebie. Bo możemy.

Autorka jest adwokatką, założycielką bloga www.pokojadwokacki.pl

Deklarowany w sondażach brak zainteresowania Polaków udziałem w wyborach nie jest domeną ostatnich lat. Przeciwnie, niska frekwencja to problem dostrzegany od pierwszych wolnych wyborów parlamentarnych w 1991 r. Bo choć zważywszy na okoliczności zdawać by się mogło, że to właśnie wtedy należało się spodziewać rekordowych wartości, udział w głosowaniu wzięło wówczas jedynie 43 proc. Polaków do tego uprawnionych, a kolejne lata nie tylko nie przyniosły znaczącej poprawy, ale pokazały spadek (2005 r.) Istotny wzrost frekwencji odnotowano dopiero podczas wyborów parlamentarnych w 2019 r. – wówczas głosy oddało 61,74 proc. uprawnionych.

Pozostało 86% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?