Deklarowany w sondażach brak zainteresowania Polaków udziałem w wyborach nie jest domeną ostatnich lat. Przeciwnie, niska frekwencja to problem dostrzegany od pierwszych wolnych wyborów parlamentarnych w 1991 r. Bo choć zważywszy na okoliczności zdawać by się mogło, że to właśnie wtedy należało się spodziewać rekordowych wartości, udział w głosowaniu wzięło wówczas jedynie 43 proc. Polaków do tego uprawnionych, a kolejne lata nie tylko nie przyniosły znaczącej poprawy, ale pokazały spadek (2005 r.) Istotny wzrost frekwencji odnotowano dopiero podczas wyborów parlamentarnych w 2019 r. – wówczas głosy oddało 61,74 proc. uprawnionych.
Opisany stan rzeczy każe się zastanowić, z jakiego powodu Polacy nie są skłonni do udziału w wyborach.
Czytaj więcej
Ani dla Państwowej Komisji Wyborczej, ani dla nowej izby Sądu Najwyższego nie stanowi problemu, że chcącemu wybrać parlament komisja wciska też kartę referendalną – jak niegdyś polisolokatę w pakiecie z kredytem frankowym.
I dlatego nie wygrywają najlepsi
Nie mają na kogo głosować, mają dość wybierania mniejszego zła, nie wierzą, że cokolwiek się zmieni, nie ufają politykom, nie głosując, pragną dać dowód sprzeciwu wobec polityków i polityki, nie czują potrzeby.
Powodów, dla których Polacy, a nade wszystko Polki deklarują znikomy entuzjazm wobec aktu wyborczego, jest wiele. Choć jedne z nich skierowane są przeciwko rządzącym, inne świadczą o nieodnajdywaniu refleksu własnych poglądów w programach różnych ugrupowań, zaś pozostałe wskazują na nieugruntowanie obywatelskich postaw. Wszystkie wskazują wyraźnie na brak świadomości, że pomiędzy nieoddaniem głosu w wyborach i oddaniem go na ugrupowanie, do którego nam najdalej, można poniekąd postawić znak równości.