Krzysztof Janik: Zaplombowana urna może stać u każdego sołtysa

Niska frekwencja najmniej zależy od gęstości sieci komisji wyborczych.

Publikacja: 18.04.2023 11:07

Krzysztof Janik: Zaplombowana urna może stać u każdego sołtysa

Foto: Adobe Stock

Rzeczpospolita” opublikowała tekst aktualnego członka Państwowej Komisji Wyborczej pana Dariusza Lasockiego. Generalnie słuszny, pisany na wysokim diapazonie, broniący ostatnich zmian w kodeksie wyborczym. Trzy czwarte tekstu ma charakter historyczny. Zaczyna się od demokracji ateńskiej i w dobrych intencjach, lecz nietrafnie, myli demokrację bezpośrednią z przedstawicielską. Dalej jest już lepiej. Przypomina bowiem wypowiedzi rozmaitych, prominentnych polityków III RP, którzy zwracali uwagę na problem frekwencji w polskich wyborach powszechnych. Kwerenda dokonana przez Autora budzi szacunek. Sięgnął do takich źródeł jak komunikaty PAP, internetowe serwisy informacyjne, a nawet media społecznościowe. Biada politykom – internet pamięta.

Dolary przeciw orzechom

Wniosek wyprowadza jeden: centralnym problemem polskich wyborów jest frekwencja, a jedyną receptą na jej zwiększenie możliwość powołania dodatkowych komisji wyborczych w małych miejscowościach. Przytacza starannie dobrane przykłady. A więc mieszkańcy Wołosatego (45 osób) czy Romanówki (69 osób) dostaną wreszcie własną komisję i nie będą musieli jechać po kilka, a nawet kilkanaście kilometrów, aby spełnić swój obywatelski obowiązek. Co prawda nie wiemy, czy podane liczby to wszyscy mieszkańcy czy tylko uprawnieni do głosowania, ale i tak robią wrażenie.

Czytaj więcej

Co zmienia Kodeks wyborczy podpisany przez prezydenta

Mówiąc serio, nie lekceważę tego problemu. Obowiązkiem państwa jest realne umożliwienie każdemu obywatelowi oddania głosu w wyborach powszechnych, choć nie wiem, czy nie taniej byłoby zawieźć obywateli z takich małych miejscowości do lokalu wyborczego niż tworzyć dla nich komisję wyborczą. Ale rozumiem, że dla demokracji pieniądze nie są najważniejsze, a kto bogatemu zabroni.

Tyle że, czego pan Lasocki wydaje się nie rozumieć, problem frekwencji wyborczej w Polsce najmniej uzależniony jest od gęstości sieci komisji wyborczych. Analitycy, ale i sami politycy, w tym ci, których przywołuje Autor, wyraźnie wskazują na upadek autorytetu i prestiżu społecznego polityków i zmianę zakresu pojęciowego słowa „polityka”, która przestała być synonimem sztuki czynienia dobra wspólnego. Wielki wkład mają w tej sprawie sami politycy. Wzajemnie się nie szanują, a publicznie okazywana pogarda dla przeciwników politycznych, demonstracyjne lekceważenie ich propozycji, obrzucanie się błotem – to są podstawowe przyczyny niskiej frekwencji. I stawiam dolary przeciwko orzechom, że wszelkie zabiegi formalne niewiele tu zmienią.

Te przezroczyste urny...

Być może potrzebne są szersze zmiany. A główna i zasadnicza – zaufanie obywatelowi. Wszak system wyborczy w Polsce od lat konstruujemy na braku zaufania do obywatela i fałszywej tezie o święcie demokracji. Te wszystkie przezroczyste urny, te kamery i plenarne liczenie głosów przez komisje wyborcze prowadzą do jednego wniosku: otóż nasze państwo zakłada, że jego obywatele to banda oszustów, którzy marzą o fałszowaniu wyników wyborów. Marzenie to podzielają członkowie komisji wyborczych, do których zresztą często idzie się dla kasy (bo te kilkaset złotych w wielu środowiskach ma znaczenie). A zatem wybory to czynność wysoce podejrzana, więc połowa uczciwych obywateli trzyma się od tego z daleka. I to jest jeden problem.

Drugi – dostęp do urny. Mam proste pytanie: dlaczego głosujemy tylko w niedzielę? Wszak dla ponad miliona ludzi to normalny dzień pracy, a liczbę pracujących zwiększa powszechna mobilizacja na ten dzień policji i wszelakich służb. A może byśmy wprowadzili trzy dni głosowania – od piątku poczynając, albo dwa – od niedzieli do poniedziałku. Da się to wtedy pogodzić z wyjazdami na działkę oraz uroczystościami rodzinnymi, a nawet z pracą w dniu świątecznym. Nie ucierpi na tym kampania wyborcza prowadzona w niektórych kościołach – piszę to dla uspokojenia polityków niejednej partii. Uprzejmie zapytuję: a jaki jest problem, aby zamknięta i zaplombowana urna nie stała u każdego sołtysa, który sprawdzi listę uprawnionych do głosowania i po jego zakończeniu zawiezie ją do gminnej komisji wyborczej? Nie oczekuję aż takiej rewolucji w akcie głosowania jak głosowanie korespondencyjne czy internetowe, ale następcy pana Lasockiego będą musieli się z tym zmierzyć.

Poważnie czy dla jaj?

Tekst Dariusza Lasockiego budzi jeszcze jedną wątpliwość. Występuje on w obronie jednej zasady wyborczej, jaką jest powszechność. Nie zauważa natomiast, że wybory parlamentarne w Polsce są także – konstytucyjnie rzecz biorąc – równe i proporcjonalne. Na frekwencję wyborczą ich przestrzeganie ma taki sam, zasadniczy, wpływ. O równości napisano wiele, zwłaszcza odnosząc się do kampanii wyborczej, dostępu do mediów publicznych, funduszy wyborczych. Sytuacja w Polsce daleka jest od tej zasady. A Państwowa Komisja Wyborcza milczy. Nie milczy w sprawie proporcjonalności. Napisała nawet stosowne pismo do Marszałek Sejmu – i zamilkła. Szkoda, że pan Lasocki nie dostrzega związku swego milczenia w powyższych sprawach z frekwencją wyborczą.

Wreszcie, uwaga ostatnia. Coraz częściej pojawia się w tekstach pisanych przez wysokich funkcjonariuszy państwowych zastrzeżenie, że „powyższy tekst wyraża prywatne poglądy autora”. Śmieszy mnie to niemiłosiernie. To tak, jakby minister pisał o polityce rządu, którego jest członkiem, zastrzegając się, że on to tak, prywatnie. Albo kardynał w sprawach teologicznych wypowiadał się też prywatnie, nawet jeśli to jest zgodne ze stanowiskiem Papieża. Czytelnik widzi tę hipokryzję i się zastanawia: czy on tak poważnie czy dla jaj. A kiedy jajcarze nami rządzą, to po co iść do wyborów?

Autor jest politykiem i politologiem, profesorem w Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, był szefem MSWiA, posłem wielu kadencji

Rzeczpospolita” opublikowała tekst aktualnego członka Państwowej Komisji Wyborczej pana Dariusza Lasockiego. Generalnie słuszny, pisany na wysokim diapazonie, broniący ostatnich zmian w kodeksie wyborczym. Trzy czwarte tekstu ma charakter historyczny. Zaczyna się od demokracji ateńskiej i w dobrych intencjach, lecz nietrafnie, myli demokrację bezpośrednią z przedstawicielską. Dalej jest już lepiej. Przypomina bowiem wypowiedzi rozmaitych, prominentnych polityków III RP, którzy zwracali uwagę na problem frekwencji w polskich wyborach powszechnych. Kwerenda dokonana przez Autora budzi szacunek. Sięgnął do takich źródeł jak komunikaty PAP, internetowe serwisy informacyjne, a nawet media społecznościowe. Biada politykom – internet pamięta.

Pozostało 89% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian