Uwaga wielu mediów oraz opinii publicznej od wielu tygodni skupiona była na sprawie sądowej, zapewne nie od parady nazywanym już procesem dekady. Konflikt byłej aktorskiej pary Johnny’ego Deppa i Amber Heart przyciągnął przed ekrany telewizorów i ekrany komputerów niemałą widownię.
Pewności wprawdzie nie mam, ale przypuszczam, że relacjom z tej konkretnej sali rozpraw oglądalności pozazdrościć mogłyby ostatnie polskie produkcje spod znaku komedii romantycznych („Poskromienie złośnicy” z Mikołajem Roznerskim i Magdaleną Lamparską obejrzałam, żebyście państwo nie musieli), a kto wie może także co bardziej popularne filmy o policjantach, służbach specjalnych, kobietach mafii i prostytutkach w Dubaju”.
Czytaj więcej
Johnny Depp wygrał sprawę o zniesławienie przeciwko byłej małżonce Amber Heard. Kobieta została uznana winną, a sąd zobowiązał ją do zapłaty zadośćuczynienia w wysokości 15 milionów dolarów na rzecz aktora.
Zniszczyć życie kłamstwem
Z jednej strony – to cieszy, bowiem niewątpliwie życie pisze ciekawsze scenariusze niż fikcja. Z drugiej zaś – aż dziw, jak nieprawdopodobne refleksje i reakcje wzbudził w nas proces, którego sens i istota – jeśli wnioskować z licznych jakoby eksperckich komentarzy – wielu obserwatorom umknął.
Dziennikarka Małgorzata Domagalik nie miała wątpliwości, że pozwana Amber Heard próbowała kłamstwem zniszczyć życie byłego męża, przyklasnęła jej menagerka gwiazd/gwiazda/influenserka Maja Sabelwska, a Alicja Bachleda-Curuś oraz kilkoro znanych mi osobiście prawnikow – „lubią to”.