Uzupełnieniem misji premiera była nieobecność na sali plenarnej prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Ten prosty zabieg sprawił, że to Morawiecki został głównym obiektem filipik opozycji. Nikt nie zwracał się z dramatyczną inwokacją „Panie Prezesie!". Bo prezes siedział w tym czasie w gabinecie wicemarszałka Terleckiego. I nawet jeśli przywódca PiS miał jakiś udział w „operacji IPN", to po raz pierwszy chyba w tej kadencji, nie miało to większego znaczenia.
Na tym politycznych kalkulacji jednak nie koniec. Nowelizacja ustawy o IPN to wzmocnienie pozycji premiera także w koalicji Zjednoczonej Prawicy i w rządzie. Opozycja wskazywała wczoraj na Patryka Jakiego jako odpowiedzialnego za błędy, czasem rykoszetem obrywała też była premier Beata Szydło. I choć nie było mowy o przeprosinach ze strony autora ustawy, to premier nie próbował nawet Jakiego i jego szefa Zbigniewa Ziobrę bronić. A ich gorączkowe narady w ławach rządowych podczas poselskich pytań sprawiały wrażenie ratowania tego, co jest już nie do uratowania: pomysłu resortu sprawiedliwości na karanie osób, których Polska ścigać nie ma jak.
Mateusz Morawiecki buduje swoją pozycje w PiS. W Senacie tłumaczył nie tylko przyczyny nowelizacji, ale także swoją perspektywę historyczną dotyczącą ostatnich lat. Mówił o tym, że to postkomuniści z niektórymi politykami „pisali historię", ale że teraz „na szczęście się to zmienia". Dodał przy tym wielkodusznie, że przy okazji rocznicy wydarzeń w Radomiu „wymienił Jacka Kuronia", co ma świadczyć o jego – premiera – otwartości. Padła też deklaracja o dalszym wyjaśnianiu „prawdziwej roli Lecha Wałęsy". Po co to wszystko?
To sprawdzian przed przejęciem przywództwa całego obozu władzy. Niezależnie od formy zdrowotnej Jarosława Kaczyńskiego stało się jasne podczas jego choroby, że konieczne jest wzmocnienie jeszcze kogoś, jeśli PiS poważnie myśli o realizowaniu swojej polityki. Do tej roli nie nadaje się Jarosław Gowin, bo zbyt odległy jest od dominującego tonu w pisowskim elektoracie. W środę odpadł z konkurencji Zbigniew Ziobro. Prezydent Andrzej Duda, który przez jakiś czas był „cudownym dzieckiem" prezesa, spadł do kategorii „dziecka krnąbrnego". Nadchodzi więc czas Morawieckiego.