Po kilku godzinach niepewności Hezbollah potwierdził w sobotę po południu, że jego długoletni przywódca Hasan Nasrallah zginął w wyniku izraelskiego ataku z powietrza dzień wcześniej. Potwierdził to, o co tryumfalnie izraelska armia głosiła od rana, jeszcze bardziej rozbudzając obawy, że regionalna wojna na Bliskim Wschodzie jest nieunikniona.
Nadal nie wydaje się nieunikniona, ale jej prawdopodobieństwo niebezpiecznie rośnie. Prawie wszystko zależy od Iranu, opiekuna Hezbollahu i - wciąż niedobitego w Strefie Gazy - palestyńskiego Hamasu.
Czytaj więcej
Hassan Nasrallah, sekretarz generalny Hezbollahu, zginął w piątkowym nalocie na Bejrut w Libanie. Nie żyje również dowódca Frontu Południowego Hezbollahu, Ali Karaki. Tym samym Izrael w ciągu kilku dni zgładził całe kierownictwo tej organizacji.
Iran o rozprawieniu się z wrogim państwem żydowskim myśli długofalowo
Iran myśli długofalowo o rozprawieniu się ze swoim wrogiem - państwem żydowskim. Do tej pory - także po upokarzającym izraelskim ataku na swoim terytorium, czyli zabiciu pod koniec lipca lidera Hamasu Ismaila Haniji - zachowywał zimną krew. Albo uznawał, że nie jest militarnie gotowy na prawdziwą zemstę, a do mniejszej wystarczą akcje Hezbollahu, Hamasu i trzeciego podopiecznego: jemeńskich Hutich, komplikujących ruch statków na Morzu Czerwonym i odpalających czasem rakiety w kierunku Izraela.
Słowo „długofalowy” jest kluczowe w rozważaniach o przyszłości Bliskiego Wschodu. Zarówno w odniesieniu do Hamasu i wojny w Strefie Gazy, jak i Libanu. Oraz szerzej - pojednania znacznej części świata arabskiego z Izraelem, zapoczątkowanego kilka lat temu porozumieniami Abrahamowymi między państwem żydowskim a Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, Bahrajnem, Marokiem i Sudanem.