Wyborcza dezinformacja od kuchni. Węgierscy analitycy obnażają machinę Orbána

Oczernianie opozycji, przypisywanie fałszywych motywów Donaldów Tuskowi czy Emmanuelowi Macronowi, finansowanie prorządowych influencerów. Jak to się robi w kampanii wyborczej na Węgrzech Viktora Orbána – piszą specjaliści od weryfikowania faktów.

Publikacja: 14.06.2024 04:30

Viktor Orbán

Viktor Orbán

Foto: Attila KISBENEDEK / AFP

Krytycy reżimu Viktora Orbána argumentują często, że węgierski rząd sprawuje kontrolę nad mediami, zagłuszając niezależne głosy. Z kolei jego polityczni sojusznicy utrzymują, że wolność prasy wręcz rozkwita, a Orbán jedynie równoważy hegemonię liberalnych mediów.

To prawda, że na Węgrzech wciąż istnieją niezależne, godne zaufania serwisy informacyjne, a także wiele kanałów medialnych i podcastów na YouTubie znajdujących się poza przestrzenią kontrolowaną przez rząd. Jednak dla obywateli rosnącym problemem jest to, że są to źródła coraz trudniejsze do znalezienia, a obecnie są również często dyskredytowane przez rządowe kampanie, które nazywają je, w iście kremlowskim stylu, „zagranicznymi agentami” lub „zdrajcami” narodu. O algorytmy decydujące o ich widoczności toczą się zaciekłe spory – a reżim Orbána doskonale zdaje sobie sprawę, że im większy ma na nie wpływ, tym większą będzie miał kontrolę nad tym, jakie treści docierają do wyborców.

Péter Magyar wrogiem numer jeden propagandy Orbána. „Żądny władzy”, „mesjasz lewicy”. A na dokładkę służy interesom George’a Sorosa

Rządząca na Węgrzech partia Fidesz ma ogromną przewagę pod względem wpływania na te algorytmy za pośrednictwem internetowych reklam. W okresie od początku tego roku do 18 maja, Fidesz i powiązane z nim organizacje wydały ponad 3,2 mln euro na reklamy w mediach społecznościowych – to sześć razy więcej niż opozycja i powiązane z nią środowiska razem wzięte (530 tys. euro). Sam Fidesz wydał 1,19 mln euro na Facebooku i w Google’u – co stanowi prawie dwuipółkrotność łącznej kwoty wydanej przez 14 partii opozycji (481,2 tys. euro) – na zasypywanie opinii publicznej szeroko zakrojonymi prorządowymi i oczerniającymi komunikatami. 

Jednak własne wydatki Fideszu stanowią tylko ułamek obrazu, ponieważ większość działań kampanii partii rządzącej jest zlecana podmiotom zewnętrznym, w tym Megafonowi, organizacji, która szkoli, koordynuje, finansuje i promuje prorządowych „influencerów” w mediach społecznościowych, oraz Forum Solidarności Obywatelskiej (CÖF), stworzonej przez rząd organizacji pozarządowej (GONGO), która realizuje prowadzenie kampanii negatywnych. Źródła finansowania każdej z nich są w dużej mierze nieznane, z uwagi na ich status niezależnych podmiotów prywatnych, ale istnieją podstawy, aby wierzyć, że w grę wchodzą środki publiczne. 

Najważniejszym tematem wrogich narracji i reklam sponsorowanych przez rząd jest lider opozycji Péter Magyar, były działacz partii rządzącej, który wszedł na arenę polityczną w lutym 2024 r. po skandalu związanym z prezydenckim ułaskawieniem (wyszło wtedy na jaw, że ówczesna prezydent Katalin Novák ułaskawiła osobę skazaną za tuszowanie przypadków pedofilii – red.). Magyar jest oskarżany o bycie osobą „żądną władzy”, która stała się „nowym mesjaszem lewicy”, służąc interesom „amerykańskiej lewicy w posiadaniu imperium George’a Sorosa”. Jest także często określany jako człowiek z zaburzeniami osobowości i skłonnościami do przemocy. 

Kampanie w mediach społecznościowych mające na celu zdyskredytowanie Magyara odpowiadają za co najmniej 745 776 euro wydatków reklamowych.

Sam Fidesz wydał 1,19 mln euro na Facebooku i w Google’u – co stanowi prawie dwuipółkrotność łącznej kwoty wydanej przez 14 partii opozycji (481,2 tys. euro) – na zasypywanie opinii publicznej szeroko zakrojonymi prorządowymi i oczerniającymi komunikatami

Intensywna i prowadzona w iście rosyjskim stylu kampania oczerniająca Magyara ma na celu zachowanie przez Fidesz swojego elektoratu i zneutralizowanie ryzyka przejścia wyborców na stronę politycznego rywala. Choć ataki nie powstrzymały wzrostu poparcia dla Magyara, Fideszowi prawdopodobnie udało się ograniczyć straty. Najnowsze sondaże wskazują, że Magyar przyciągnął głównie wyborców istniejących partii opozycyjnych oraz część niezdecydowanych.

Ursula von der Leyen, Emmanuel Macron, Donald Tusk chcą trzeciej wojny światowej. Taki przekaz dostali Węgrzy 

Inną istotną narracją jest to, że „europejscy lewicowi politycy prowojenni dążą do wywołania trzeciej wojny światowej”, na co wydano 368 162 euro. Prorządowi „influencerzy” Megafonu zmontowali w zmanipulowany sposób fragmenty przemówień europejskich polityków, oskarżając ich o bycie „podżegaczami wojennymi” w służbie „globalistycznego lobby wojennego”. Ursula von der Leyen, Emmanuel Macron, Donald Tusk, Olaf Scholz i Manfred Weber są jednymi z głównych celów. 

Taka narracja wzmacniała fałszywe przeświadczenie, że tegoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego były wyborem między wojną a pokojem, i opierała się na wieloletniej prokremlowskiej kampanii dezinformacyjnej prowadzonej przez Fidesz i jego sojuszników. Wydaje się, że koncentrowała się ona na sianiu teorii spiskowych na temat „prawdziwych motywów” Zachodu wobec Ukrainy, a pod względem przekazu przypominała propagandę wywodzącą się prosto z Kremla.

Państwa Unii Europejskiej powinny zakazać niektórych reklam politycznych w internecie. Są też zalecenia dla Facebooka i Google’a

Nasze najnowsze badania na temat wydatków politycznych w mediach społecznościowych wskazują na ogromną skalę wspieranych przez państwo wysiłków na rzecz podważania i kontrolowania demokratycznego dyskursu. Wyniki te dostarczają spostrzeżeń i sugestii, które są istotne nie tylko dla Węgier, i które wskazują na potrzebę krytycznej rewizji przepisów dotyczących polityki w mediach społecznościowych we wszystkich państwach Unii Europejskiej.

Przede wszystkim należy wprowadzić zmiany w zasadach reklamowania treści politycznych w mediach społecznościowych, zarówno pod względem treści, jak i nakładów. Należy wprowadzić zakaz reklam, w przypadku których udowodniono, że zawierają treści dezinformujące, a także wprowadzić limit wydatków na wszystkie reklamy polityczne, łącząc wydatki różnych źródeł, gdy promują one te same przekazy.

Przede wszystkim należy wprowadzić zmiany w zasadach reklamowania treści politycznych w mediach społecznościowych

Bardzo duże platformy online (Very Large Online Platforms, VLOPs), takie jak Facebook i Google, muszą podjąć wzmożone wysiłki w celu zwalczania dezinformacji poprzez zakaz promowania treści, co do których wykazano, że zawierają dezinformację. To będzie wymagało od nich zwiększenia współpracy i wydatków na weryfikowanie informacji. Co więcej, będą one musiały zwiększyć swoją zdolność do moderowania treści i ustanowić przejrzysty i weryfikowalny proces moderowania treści, od którego można się odwołać.

Nie bagatelizować groźnego zjawiska na Węgrzech. Jak Unia Europejska powinna walczyć z zagrożeniami dla demokracji

Kwestia skoordynowanych nieautentycznych zachowań w sieci również powinna być priorytetem. Obecne rozumienie skupia się głównie na działalności fałszywych profili i nie uwzględnia faktu, że prawdziwe profile rozpowszechniają treści z wrogimi narracjami dezinformacyjnymi w sposób skoordynowany i systematyczny, z podobnymi rezultatami.

Gdy jesienią 2023 r. ujawniliśmy setki skoordynowanych fałszywych kont, które rozpowszechniały prorządowe wiadomości na Facebooku, Meta nie zareagowała na nasze doniesienia ani nie ograniczyła aktywności i obecności tych profili. Świadczy to o potrzebie rozpoczęcia przez VLOP egzekwowania własnych zasad przeciwko celowemu rozpowszechnianiu dezinformacji na dużą skalę.

Gdy jesienią 2023 r. ujawniliśmy setki skoordynowanych fałszywych kont, które rozpowszechniały prorządowe wiadomości na Facebooku, Meta nie zareagowała na nasze doniesienia

Celem UE, która walczy o powstrzymanie pełzających wpływów autorytarnych państw i niebezpieczeństw związanych z zagraniczną manipulacją i ingerencją informacyjną (Foreign Information Manipulation and Interference, FIMI), musi być zwalczanie zagrożenia dla europejskiej demokracji w najszerszym możliwym tego słowa znaczeniu – nawet jeśli oznacza to podejmowanie działań przeciwko złym podmiotom w ramach własnego bloku. Nie wolno bagatelizować groźby rozprzestrzeniania się tego zjawiska z Węgier.

Autorzy

Bulcsu Hunyadi, Róbert László, Csaba Molnár

Analitycy w Political Capital Institute z siedzibą w Budapeszcie. Political Capital jest liderem finansowanego przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji konsorcjum, w skład którego wchodzą również strona weryfikująca fakty Lakmusz oraz medialny think tank Mérték Media Monitor. Zajmuje się ono wykrywaniem, monitorowaniem, analizowaniem i obalaniem finansowanej dezinformacji w trakcie kampanii wyborczej w 2024 r.

Krytycy reżimu Viktora Orbána argumentują często, że węgierski rząd sprawuje kontrolę nad mediami, zagłuszając niezależne głosy. Z kolei jego polityczni sojusznicy utrzymują, że wolność prasy wręcz rozkwita, a Orbán jedynie równoważy hegemonię liberalnych mediów.

To prawda, że na Węgrzech wciąż istnieją niezależne, godne zaufania serwisy informacyjne, a także wiele kanałów medialnych i podcastów na YouTubie znajdujących się poza przestrzenią kontrolowaną przez rząd. Jednak dla obywateli rosnącym problemem jest to, że są to źródła coraz trudniejsze do znalezienia, a obecnie są również często dyskredytowane przez rządowe kampanie, które nazywają je, w iście kremlowskim stylu, „zagranicznymi agentami” lub „zdrajcami” narodu. O algorytmy decydujące o ich widoczności toczą się zaciekłe spory – a reżim Orbána doskonale zdaje sobie sprawę, że im większy ma na nie wpływ, tym większą będzie miał kontrolę nad tym, jakie treści docierają do wyborców.

Pozostało 87% artykułu
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki