Tobiasz Bocheński, trzydziestoparoletni polityk i były wojewoda mazowiecki, został kandydatem PiS na prezydenta Warszawy. Podjął się misji niemożliwej, bo – jak głoszą dowcipy – w stolicy nawet kot Rafała Trzaskowskiego z przypiętym serduszkiem PO wygrałby z politykiem namaszczonym przez Jarosława Kaczyńskiego. Sukcesem będzie więc doprowadzenie do drugiej tury, co w 2018 roku nie udało się Patrykowi Jakiemu.
Bocheński przedstawia się jako młoda twarz Prawa i Sprawiedliwości. Jak sam mówi, chce pokazać, że ugrupowanie Kaczyńskiego „nie jest obciachowe”, a konserwatyści mogą być również „wielkomiejscy”. W podobnym tonie lansuje się Marka Magierowskiego, przymierzanego przez media do roli kandydata PiS w wyborach prezydenckich w 2025 roku. Ambasador Polski w Waszyngtonie zasłynął ostatnio przemówieniem podczas jednej z konferencji, w którym celnie i zgryźliwie odniósł się do wywiadu Tuckera Carlsona z Władimirem Putinem, mówiąc, że ten drugi powinien raczej odpowiadać na pytania sędziów Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze.
Dlaczego zapowiedzi odmłodzenia PiS spełzną na niczym?
Powiedzmy sobie wprost: te zapowiedzi odmłodzenia PiS, wystylizowania tej partii na nowoczesną chadecję – wyrażane mniej lub bardziej wprost – muszą spełznąć na niczym. Przede wszystkim, nie wiadomo, na ile potencjalny start Magierowskiego jest rozpowszechnioną w opinii publicznej sugestią, a na ile leżącą na stole propozycją, poważnie rozważaną przez decydentów z Nowogrodzkiej.
Czytaj więcej
Jeśli Tobiasz Bocheński wystartuje w przyszłym roku w wyborach prezydenckich, zmierzy się z Rafałem Trzaskowskim, z którym zapewne przegra w wyborach samorządowych w kwietniu tego roku. Zmieni pojedynek prezydencki z 2025 roku w rewanż za porażkę w roku 2024.
Ważniejsze jest jednak coś innego – dopóki rdzeń partii pozostanie bez zmian, dopóty trwale nie zmieni ona swojego wizerunku. Wizerunku oderwanej od „koryta” partii władzy, wyprutej z idei i świeżych pomysłów; partii, której lider nie zrozumiał, dlaczego przegrał wybory. Ma bowiem rację Rafał Ziemkiewicz, gdy pisze, że „jeśli straciło się władzę w wyborach, to trzeba przyznać wyborcom rację. Wmawianie im, że dali się oszukać, że nie wiedzą, co narobili, tylko ich utwierdzi w przekonaniu, że dobrze zrobili, odsuwając pyszałków”.