Kilkanaście lat temu, w czasie pierwszych rządów PiS, użyłem po raz pierwszy metafory pogoni za horyzontem. Wracałem do niej później zwłaszcza podczas ostatnich dwóch kadencji tej partii. Ta metafora zawsze pasowała bardziej do ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego niż do jego odwiecznego rywala Donalda Tuska. Nie sądziłem, że po zmianie u steru tak szybko i tak mocno stanie się znów aktualna, a nawet zyska nową, gorszą postać.
Na czym ona polega? Horyzont, jak wiadomo, ma to do siebie, że istnieje tylko pozornie. Widzimy go i możemy w jego kierunku zmierzać, ale nigdy do niego nie dotrzemy, bo jest wyłącznie złudzeniem. Otóż gdy do władzy dochodzi ugrupowanie, które epatuje nas jakąś wielką wizją, jest to jak deklaracja dojścia do horyzontu. Zaczyna się marsz i okazuje się, że w czasie tego marszu, aby go niezłomnie kontynuować, trzeba poświęcać kolejnych uczestników karawany, trzeba uciekać się do brudnych chwytów, trzeba łamać obietnice. Gdy te działania, kompletnie niezgodne z deklarowanym celem, są władzy wytykane, ta zawsze oznajmia, że przecież warto posunąć się do takich niezbyt może estetycznych poczynań, skoro celem jest wspaniale wyglądający horyzont. Wiele osób się na tę wizję łapie, ale każdy trzeźwo myślący rozumie, że to opowieść dla naiwnych – do horyzontu bowiem nigdy dojść się nie da.
Czytaj więcej
Elekcja prezydencka dopiero w 2025 r., ale partie muszą o niej myśleć już dziś.
Jest oczywiście możliwe, że opowieść o ziemi obiecanej, czekającej nas po osiągnięciu horyzontu, jest od początku tylko bajką dla naiwnych, a w istocie chodzi po prostu o to, żeby kierownicy karawany mieli jak najwygodniej i bez przeszkód oraz buntu mogli zarządzać wyprawą. Cyniczny obserwator polityki w ogóle właściwie nie zakłada innej wersji, ale uznajmy roboczo, że na początku wyprawy, po każdorazowej zmianie prowadzącego, można nowej ekipie dać jakiś niewielki kredyt zaufania. Jakkolwiek naiwne by to było. Można też uznać, że może i do horyzontu nigdy nie dotrzemy, ale po drodze są oazy, które nie wyglądają tak wspaniale, lecz przynajmniej są realnie osiągalne. Zawsze coś.
Sprzątanie po PiS?
Przez osiem lat Zjednoczona Prawica mamiła obywateli takim właśnie podejściem, opowiadając o owym pięknym świecie, czekającym nas na końcu drogi. Miała to być „druga Bawaria”, „poziom życia jak na Zachodzie”, nowoczesna i suwerenna Polska, milion aut elektrycznych – można do woli wybierać z katalogu złudzeń. Po drodze postępowało bezpardonowe przejmowanie instytucji państwa i ich psucie, a tam, gdzie miała być obrona polskiej suwerenności, w istocie było jej oddawanie lub zatwierdzanie wprost szkodliwych dla Polski decyzji – w szczególności dotyczy to polityki klimatycznej UE (ogromna w tym zasługa Mateusza Morawieckiego, którego trwanie na pozycji jednego z liderów obozu Jarosława Kaczyńskiego po tylu kompromitacjach jest doprawdy zadziwiające).