Jedno jest pewne – następnym prezydentem Polski będzie ktoś reprezentujący obecną większość rządową. I jeśli wystartowaliby ci, o których wciąż się mówi, to nową głową państwa byłby Rafał Trzaskowski. Chyba że do gry wejdzie Donald Tusk.
Zacznijmy od wyjaśnienia pierwszej tezy zawartej we wstępie – że obecna władza może być pewna, iż to jej przedstawiciel obejmie urząd prezydenta już za półtora roku. Do tego czasu media rządowe na pewno będą odbite z rąk PiS, rząd będzie u szczytu swej popularności, realizowane będą najważniejsze i najbardziej popularne obietnice wyborcze. Jednak nie nastąpi jeszcze efekt znużenia i zmęczenia nową władzą, nie będzie gorszących kłótni między koalicjantami, współpraca między nimi będzie mniej czy bardziej harmonijna. Z kolei u przeciwników trwać będzie smuta, szukanie winnych porażki, dezercje, wzajemne oskarżenia o znalezienie się w opozycji. Trudno wyobrazić sobie kogoś z PiS, kto mógłby realnie powalczyć o prezydenturę. Bo niby kto miałby być tym elektryzującym kandydatem – Mateusz Morawiecki, Beata Szydło, Elżbieta Witek?
Rosnąca popularność
Ponadto będzie zauważalny trend przyłączania się wyborców do zwycięzców, widoczny prawie po każdej zmianie władzy. Po prostu ludzie lubią być po stronie wygranych, co zostało nam z naszej ludzkiej i przedludzkiej ewolucji. Prawie we wszystkich krajach widzimy to zjawisko – wzrost popularności nowej władzy. Wystarczy zerknąć na nowy ranking zaufania do polityków – na pierwszych miejscach są przedstawiciele nowej większości (z Szymonem Hołownią na czele), a liderzy PiS notują spadki (także Andrzej Duda). I ten trend na pewno utrzyma się przez następne miesiące, bowiem to w rękach polityków anty-PiS znajdą się wszystkie narzędzia do uprawiania polityki, a tym samym do zyskiwania poklasku i popularności. Dlatego właśnie teza o tym, że nowym prezydentem będzie ktoś reprezentujący obóz władzy, jest oczywista.
Czytaj więcej
Premier Donald Tusk ogłosił odwołanie byłego prezesa TVP Jacka Kurskiego z Banku Światowego. Powiedział też, że w budżecie na 2024 rok zapewniono m.in. pieniądze na podwyżki dla nauczycieli i pracowników państwowej sfery budżetowej oraz żołnierzy i funkcjonariuszy. - Prognozujemy wzrost wpływów ze wszystkich podatków - zadeklarował minister finansów Andrzej Domański. Deficyt ma wynieść 184 miliardy złotych.
Mniej oczywista jest druga – że byłby to prawdopodobnie Rafał Trzaskowski. Wszak we wspomnianym sondażu znajduje się za liderem Polski 2050. Tak, to prawda, ale Hołownia nawet nie wszedłby do drugiej tury. Dlaczego? Tak, wiem, że brzmi to dziwacznie, ale kogokolwiek nie wystawiłby do tej elekcji Jarosław Kaczyński, nawet Marka Suskiego, to taki kandydat na pewno uzyskałby głosy wyborców PiS i bez trudu wszedł do drugiej tury. I tu znów można postawić banalne pytanie „dlaczego?”. Bo takimi prawami rządzą się wybory prezydenckie. Gdyby było inaczej i wygrywaliby w nich politycy obdarzani największym zaufaniem, to w 1995 roku prezydentem zostałby Jacek Kuroń, a w 2015 roku Bronisław Komorowski.