Wszyscy rzetelni obserwatorzy rodzimej sceny politycznej zauważyli już, że w nowym rządzie mało który minister zna się na powierzonym mu obszarze. Zdecydowana większość z nich wcześniej nie zajmowała się tym, co teraz znalazło się w ich kompetencjach.
Były szef MSWiA poświęci się na polu kultury, finansistka objęła resort zdrowia, z kolei lekarz zajmie się obronnością, była ambasador i znawczyni spraw międzynarodowych pracować będzie nad polityką regionalną, a szczeciński radny, specjalista od turystyki i żeglugi morskiej, pokieruje nauką i szkolnictwem wyższym. Na palcach jednak ręki (nie używając kciuka) można wymienić tych polityków, którzy zajmą się tym, w czym się specjalizują: to Radosław Sikorski, Adam Bodnar, Barbara Nowacka i Czesław Siekierski.
Żeby być sprawiedliwym, trzeba jeszcze byłoby dodać dwie nowe ministry bez teki (Marzenę Okła-Drewnowicz i Agnieszkę Buczyńską). I na tym koniec. Nie oznacza to, że reszta ministrów zupełnie nie zna się na tym, czym się ma zająć (jak Tomasz Siemoniak na służbach specjalnych czy Borys Budka na aktywach państwowych), ale trudno nazwać ich specjalistami w tych dziedzinach.
Czytaj więcej
Znamy pełen skład rządu proponowany przez lidera Koalicji Obywatelskiej Donalda Tuska. Oto kandydatury przyszłych ministrów.
Jak już napisałem – dostrzegli to wszyscy realnie patrzący na polską politykę. Ale mało kto zadał sobie dwa pytania z tego faktu wynikające: dlaczego Donald Tusk tak sformował swój rząd oraz po co? Odpowiedź na to pierwsze pytanie brzmi: bo mógł oraz dlatego, że taki skład gabinetu pozwoli mu na pełne panowanie nad resortami. Niefachowcy nie będą mieli swoich „wizji”, których tak nie lubi szef Platformy Obywatelskiej, dlatego będą w swoich resortach prowadzić politykę całego rządu, a nie realizować własne pomysły.