Jeśli po raz trzeci „będziemy mieli Budapeszt w Warszawie”, stanie się tak nie dlatego, że chce tego większość Polek i Polaków, lecz z powodu niefrasobliwości liderów opozycji. Bo różnica między zwycięstwami Viktora Orbána a Jarosława Kaczyńskiego jest taka, że na tego pierwszego głosuje zazwyczaj większość Węgrów, podczas gdy temu drugiemu sprawowanie władzy zapewnia zdecydowana mniejszość głosujących obywateli Polski, a większość sejmową zyskuje dzięki błędom przywódców anty-PiS-u.
Podkreślmy na początku, że wszystko w tej kampanii jest wciąż możliwe i trzecia kadencja Zjednoczonej Prawicy nie jest przesądzona, ale gdyby tak właśnie się stało, to nie dzięki jej zwycięstwu na skalę Fideszu, ale po raz kolejny za sprawą błędów opozycji.
Polska i Węgry. Dwie różne skale poparcia dla rządu
Bo Kaczyński nie może nawet marzyć o tej skali poparcia, jaką cieszył się i cieszy Orbán na Węgrzech.
Czytaj więcej
Szczególnie trzy nazwiska, które pojawią się na listach KO, wzbudziły sensację: Michała Kołodziejczaka, Bogusława Wołoszańskiego i Romana Giertycha. Pierwsze w oczywisty sposób wspomoże KO, drugie jest niezrozumiałe, a trzecie prawie na pewno zaszkodzi.
Przyjrzyjmy się wynikom Fideszu w poszczególnych elekcjach – w 2010 roku było to poparcie na poziomie prawie 53 proc., w 2014 – 45 proc., w 2018 – blisko 50 proc., a w 2022 roku przekroczyło 54 proc.