Zacznijmy od fundamentów: po co komu referenda, jak i kiedy się je ogłasza? Światowa politologiczna literatura, zwłaszcza politologia empiryczna testująca zjawisko referendów, ma wiele do powiedzenia na temat ich sensowności oraz warunków pozwalających traktować je jako adekwatne narzędzie podejmowania zbiorowych decyzji.
Czytaj więcej
Ledwo PiS ogłosił pytania referendalne, a już je zmienia – w przypadku emerytur i przedsiębiorstw państwowych. I znów sam podstawia sobie nogę. Dlatego stawiam dolary przeciwko orzechom, że to nie ostatnia taka zmiana.
Miał rację – ponad wiek temu – Max Weber, gdy odpowiadając niektórym entuzjastom demokracji bezpośredniej, sugerował, iż ta udaje się po spełnieniu kilku warunków. Po pierwsze, społeczność decydująca o jakiejś ogólnej kwestii musi być niezbyt liczebna: gmina, fabryka, osiedle, w porywach powiat – to jego zdaniem najlepsza skala na referendum. Po drugie, uważał, że status społeczny osób biorących udział w referendum nie powinien się zbytnio różnić; arystokracja w jednym worku z profesjonalistami i półpiśmiennymi chłopami wydawała mu się nonsensem. W końcu, po trzecie i najważniejsze, by sensownie stosować referenda, ludzie w nich biorący udział muszą mieć tzw. merytoryczne minimum wiedzy o przedmiocie, którego referendalne pytanie dotyczy.
Wiek po Weberze
Współczesne badania potwierdzają trafność weberowskiej propozycji i dodają jeszcze kilka innych warunków koniecznych, by zasadnie proponować referendalne odpytywanie obywateli, co sądzą o jakiejś kwestii. I tak, kwestia poddana pod głosowanie musi stanowić istotny problem dla znacznej i znaczącej części społeczeństwa. Nie może to być – by użyć zgrabnego angielskiego pierwowzoru – a „non-issue”, a więc problem iluzoryczny. Poza tym referenda – ze swej ontologicznej istoty narzędzie „większościowe” – nie powinny być używane w sprawach dotyczących mniejszości, gdyż ta (z definicji) nie ma w referendalnej logice szans. Stąd wielka zaleta demokracji liberalnych, które konstytucyjnie chronią praw mniejszości przed autorytarnymi zakusami większości. Z tego (i nie tylko) względu referenda nie są uznawane za politycznie adekwatne narzędzie w tzw. permanentnie podzielonych społeczeństwach, podzielonych religijnie, rasowo, etnicznie.
Liczne badania testujące rozumienie przez przeciętnych obywateli, co właściwie było rozstrzygane w danym referendum, wskazują na ogromne pokłady niewiedzy, zagubienia czy wręcz nietrafnych z punktu widzenia własnego interesu ekonomicznego decyzji różnych grup społecznych. Ponadto w referendach (których frekwencja jest zazwyczaj znacząco niższa niż w wyborach parlamentarnych) niespełniony jest podstawowy warunek reprezentatywności tego przedsięwzięcia, a im niższa frekwencja, tym owa niereprezentatywność większa.