Noc z 9 na 10 sierpnia 2020 roku odmieniła najnowszą historię Białorusi. Ledwo zamknięto lokale wyborcze, a CKW wstępnie poinformowała o szóstym z rzędu „miażdżącym zwycięstwie” Łukaszenki. Protestów można było się spodziewać, ale nikt nie zakładał, że tłumy wyjdą niemalże w każdym większym mieście. Stolica została sparaliżowana.
Dyktator rzucił przeciwko bezbronnym demonstrantom armię wysportowanych i dobrze karmionych osiłków, a jego służby szybko zaczęły odcinać Białorusinów od reszty świata, blokując internet. Nikt nie mógł zobaczyć piekła, które Łukaszenko urządził rodakom w pierwszych dniach po wyborach. W kraju nie działały komórki, w sieci nie można było nic zamówić ani kupić biletu. Tysiące Białorusinów zaczęły szukać swoich bliskich. Wówczas jeszcze nie wiedzieli, że w tym samym czasie są torturowani za murami aresztu przy ul. Akreścina. Gdy zatrzymanych wypuszczano z samochodu więziennego, kazano im biec w kierunku aresztu, a ustawieni po obu stronach milicjanci bezlitośnie ich pałowali, nie kryjąc satysfakcji. Wielu okaleczono.
Szacuje się, że podczas tamtych wydarzeń około dziesięciu osób straciło życie. Niektóre zostały zastrzelone, inne znajdowano z pętlą na szyi. Gdy po kilku dniach zaczął powracać dostęp do internetu i Białorusini zobaczyli skalę represji, kilkaset tysięcy ludzi wyszło na ulice Mińska. Świat obiegły zdjęcia Białorusinów zdejmujących buty przed wejściem na ławkę, kwiaty w rękach protestujących i ich uśmiechy na twarzach. Robotnicy rozpoczęli strajki w wielu zakładach pracy. Wydawało się, że reżim się cofnął, a kobiety zaczęły nawet fotografować się z rozstawionymi przy budynkach rządowych żołnierzami sił specjalnych. Wielu wierzyło, że widząc setki tysięcy ludzi na ulicach, reżim ulegnie i rozpisze nowe wolne wybory. Nikt nie okupował budynków rządowych, nie wąchał czarnego dymu z palonych opon, znanych z kijowskiego Majdanu.
Czytaj więcej
Nie wolno zostawić Białorusi na pożarcie Rosji – mówi Swiatłana Cichanouska, liderka wolnej Białorusi.
Reżim poczekał, aż tłum się wypali, a robotnicy wrócą do pracy. I tak się stało. A wtedy dyktator uderzył ze zdwojoną siłą, wyłapując i wsadzając za kraty każdego, kto jego zdaniem mógł stanowić zagrożenie dla władz. Funkcjonariusze wydziału MSW ds. walki z zorganizowaną przestępczością ruszyli w teren. Wyważali drzwi, bili, torturowali i stawiając przed kamerą, zmuszali do publicznego pokajania się. By stracić wolność, wystarczyło zamieścić „niepoprawny politycznie” komentarz w sieci.