Śledztwa rządzą się kodeksowymi prawami. Zasady są zawarte w kodeksie postępowania karnego. Strony, pokrzywdzeni, oskarżeni, ich obrońcy muszą milczeć do czasu ujawnienia akt postępowania przygotowawczego. Jest to jedna z podstawowych zasad. Tymczasem w związku z tym, co dzieje się wokół afery dotyczącej Funduszu Sprawiedliwości, media upubliczniają kolejne rozmowy z taśm, które nagrał Tomasz Mraz. Z czym to się wiąże?
Gdy chodzi o możliwość opublikowania informacji uzyskanych w ramach śledztwa dziennikarskiego, to w doktrynie dominuje pogląd, że dziennikarz, bez obawy o narażenie się na odpowiedzialność karną, może publikować informacje o przestępstwie, które dotarły do niego prywatną drogą, pod warunkiem że nie są to przecieki ze śledztwa czy dochodzenia. Dziennikarz poprzez zbieranie i upublicznianie informacji realizuje ciążący na nim – jako przedstawicielu prasy – obowiązek jawności życia publicznego, kontroli i krytyki społecznej. Jest jednak druga strona medalu. Dotyczy ona źródła pozyskanych informacji. W mojej ocenie dziennikarz, który pozyska takie informacje w wyniku własnego śledztwa, a ich źródłem nie będą akta postępowania przygotowawczego, działa legalnie. Jeśli jednak informacja pochodzi z akt i została pozyskana w wyniku przecieku, wchodzimy na płaszczyznę odpowiedzialności prawnokarnej. Wówczas taki dziennikarz odpowiada za przestępstwo z art. 241 kodeksu karnego. Pomimo że przestępstwo ma charakter powszechny i popełnić może je każdy, to w praktyce ujawnić informacje z postępowania przygotowawczego mogą przede wszystkim podmioty, które weszły w posiadanie tych informacji, a więc strony procesowe, ich reprezentanci, a także dziennikarze, w tym ci zajmujący się problematyką śledczą. Dla przyjęcia odpowiedzialności karnej niezbędne jest, aby wiadomość, która została rozpowszechniona, była uprzednio ujawniona w postępowaniu przygotowawczym i aby pochodziła z tego postępowania.
Czytaj więcej
Należy sprawdzić oryginalność nagrań w sprawie funkcjonowania Funduszu Sprawiedliwości i zweryfikować, czy nie są np. kompilacją różnych wypowiedzi — mówi Barbara Piwnik, sędzia w stanie spoczynku i b. minister sprawiedliwości.
W praktyce może dochodzić do przecieków ze śledztwa w sprawie Funduszu Sprawiedliwości. Co grozi tym mediom, które je upubliczniają?
Prawo karne opiera się na zasadzie indywidualizacji winy. Na gruncie prawa karnego możemy zatem mówić o odpowiedzialności poszczególnych dziennikarzy, a nie ich redakcji. Oczywiście w śledztwie należałoby zbadać, które konkretnie osoby czynne w danej redakcji brały udział w rozpowszechnianiu informacji pochodzących z postępowania przygotowawczego. Tylko takie osoby mogłyby odpowiadać za przestępstwo z 241 k.k. Jednak gdyby takie rozpowszechnienie informacji doprowadziło do utrudnienia lub udaremnienia tego postępowania, mówilibyśmy dodatkowo o odpowiedzialności karnej za poplecznictwo. Tu sankcja jest znacznie surowsza, bo czyn ten zagrożony jest karą pozbawienia wolności od trzech miesięcy do pięciu lat. Dlatego dziennikarze w tej delikatnej materii muszą zachowywać daleko idącą ostrożność i nie dać się uwieść pokusie pogoni za sensacją. Ale żeby było sprawiedliwie, to trzeba pamiętać, że dziennikarz, jeśli pozyskuje i nielegalnie rozpowszechnia informacje ze śledztwa, to pozyskuje je od kogoś. Może być to nie tylko strona procesowa lub jej obrońca albo pełnomocnik, ale również funkcjonariusz publiczny. W przypadku takiej osoby wchodziłaby w grę jeszcze dodatkowo odpowiedzialność za przekroczenie uprawnień określona w art. 231 kodeksu karnego.