Jak pisze portal Onet.pl, afera gruntowa w Poznaniu zaczęła się kilkanaście lat temu, a jej finał nastąpił w poniedziałek w poznańskim Sądzie Okręgowym. Po dziesięciu latach od rozpoczęcia procesu.
W aferze chodziło o przejmowanie domów i gruntów rolnych pod pozorem udzielenia szybkiej, pozabankowej pożyczki. Sprawcy ogłaszali się w gazecie i trakcie spotkań z klientami udawali biznesmenów, inwestorów. Tak naprawdę to była mistyfikacja. Wielu z tych "inwestorów" miało kryminalną przeszłość i pobyty w więzieniu za rozboje, napady, kradzieże lub handel narkotykami.
- Oskarżeni nie byli świadomi, że podpisują dokumenty zrzekając się prawa własności swoich nieruchomości. Sądzili, że biorą pożyczkę. Niektórzy w tej nieświadomości byli przez długi czas. Choć oskarżony notariusz Wojciech C. twierdził, że wszystkim czytał dokumenty, sąd sprawdził, jak to wyglądało. Zapadała długa w cisza, gdy w trakcie procesu sąd dawał pokrzywdzonym do przeczytania te dokumenty, które podpisali. Niektórzy mieli kłopoty z czytaniem, nie rozumieli podstawowych pojęć. Sąd nie dawał im dokumentów do czytania, żeby sprawić im przykrość, lecz aby zweryfikować, czy rozumieją pojęcia i oświadczenia, które pojawiły się w dokumentach. Nie rozumieli - wskazała sędzia Dorota Biernikowicz.
Surowo został potraktowany poznański notariusz Wojciech C. Ma iść do więzienia na 15 lat. Dostał także dziesięcioletni zakaz wykonywania zawodu notariusza. To najsurowsza z możliwych kar za stawiane mu zarzuty oszustw i działalności w gangu przejmującym nieruchomości.
- W tym procesie na ławie oskarżonych zasiedli prawnicy. Dwoje notariuszy i jeden adwokat. Bez tych prawników nie doszłoby do takich przestępstw. Szczególnie jeden z nich, Wojciech C., zawiódł. Jego rola była bardzo ważna. Pokrzywdzeni przychodzili do jego kancelarii w zaufaniu, że nie muszą już niczego sprawdzać. Ufali, że wszystko dzieje się zgodnie z prawem, a słowa notariusza są święte. Tymczasem notariusz wykorzystał swoją funkcję, nie dochował obowiązków - mówiła sędzia Dorota Biernikowicz.