Młodzi wynalazcy? Nisze czekają na zagospodarowanie

Inżynierowie wychodzący z wiodących polskich politechnik nie powinni mieć jakichkolwiek kompleksów przy swoich kolegach po fachu, np. po amerykańskiej MIT – uważa dr inż. Paweł Stężycki, dyrektor Sieci Badawczej Łukasiewicz – Instytutu Lotnictwa.

Publikacja: 07.08.2024 04:30

Młodzi wynalazcy? Nisze czekają na zagospodarowanie

Foto: Adobe Stock

Branżę lotniczą w naszym kraju można dziś uznać za innowacyjną? Polacy sami projektują i wytwarzają czy raczej dostarczają nowych rozwiązań innym?

Tę rozumianą jako zajmującą się m.in. obsługą lotnisk czy linii trudno nazwać innowacyjną, mimo że pochwalić się możemy nowoczesną flotą samolotów i nową infrastrukturą. W przemyśle lotniczym mamy już zaś ok. 35 tys. pracowników zatrudnionych w fabrykach i biurach. Większość z przedsiębiorstw działających w Polsce to firmy zachodnie – nastawione na produkcję komponentów, podsystemów czy modułów, a nawet montujące całe statki powietrzne. Są jednak też takie, jak Boeing czy General Electric, które otwierają u nas biura, zatrudniają setki inżynierów i naukowców, wspólnie z nimi rozwijają technologie napędowe i lotnicze. Dlatego polski przemysł lotniczy uważam za sektor innowacyjny, wyróżniający się na tle innych na plus; taki, który każdą złotówkę czy dolara „obróci” w kolejne cztery, a te wrócą na rynek.

Nasz kraj jest częścią globalnego łańcucha dostaw, pracujemy nad silnikami wodorowymi i hybrydowymi, nad nowymi rozwiązaniami załadunku samolotów, elementami śmigłowców dla Airbusa czy Leonardo. A to finansowane jest nie tylko z pieniędzy wielkich korporacji, ale też ze środków unijnych czy polskiego Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Brakuje nam jednak integratora statków powietrznych z polskim kapitałem.

Czytaj więcej

Polskie patenty są na fali. Młodzi wynalazcy w konkursie "Rzeczpospolitej"

Czyli podmiotu łączącego tych, którzy projektują i wytwarzają, z tymi, którzy finansują?

Tak. Chlubnym wyjątkiem jest sektor bezzałogowych statków powietrznych, projektowanych przez polską Grupę WB, świetnie odnajdującą się na rynku zwłaszcza ostatnimi czasy. Ma ona w Polsce własne biuro konstrukcyjne, sama produkuje i sprzedaje towar Ministerstwu Obrony Narodowej i innym odbiorcom.

Prowadzenie firm lotniczych w polskich warunkach jest bardzo trudne. Ich lata świetności przypadały na czasy słusznie minione i w okresie transformacji – albo po niej – firmy zostały sprzedane: zakłady PZL Okęcie firmie Airbus, producenta samolotów M-28, powstających m.in. w zakładach w Mielcu, kupiła z kolei spółka Lockheed Martin (wcześniej Sikorski), a PZL Świdnik, czołowy producent śmigłowców w Europie, został sprzedany Leonardo. Te firmy na szczęście utrzymują działające w Polsce fabryki, które przejęły właśnie po to, by je rozwijać i doinwestować. Jednak wpływ polskiego rządu czy jakiekolwiek rodzimego podmiotu na toczące się w nich procesy jest bardzo ograniczony.

Jedyne, co możemy zrobić, to ewentualnie negocjować pewne kwestie z zagranicznymi korporacjami, do których teraz należą te biznesy. Choć to akurat normalna praktyka rynkowa.

Pańskim zdaniem, jako członka kapituły konkursu dla młodych wynalazców, początkujący inżynierowie lotnictwa widzą szansę na rozwój w Polsce czy uciekają na Zachód?

Część zostaje, część wyjeżdża, a potem wraca, niektórzy decydują się na stałe zostać w innych krajach. Nasi inżynierowie są naprawdę świetnie wykształceni i ci wychodzący z wiodących politechnik – warszawskiej czy rzeszowskiej, lub z krakowskiej AGH – nie powinni mieć jakichkolwiek kompleksów przy swoich kolegach po fachu, np. po amerykańskiej MIT. Choć mam na myśli absolwentów tych czołowych uczelni, to jednak nie mam nic przeciwko, aby otwierać jak najwięcej podobnych kierunków czy wydziałów – po to, by szansę rozwoju dać też ludziom z mniejszych miast. Nigdy nie wiadomo, kiedy w takiej grupie znajdzie się nowy Piasecki czy Sikorski. Kiedy na początku lat 2000. trafiłem do Łukasiewicz – Instytutu Lotnictwa, sam wyjechałem do Stanów Zjednoczonych. Ani ja, ani inni inżynierowie z Polski nie odbiegaliśmy poziomem wiedzy czy jakością wykształcenia od naukowców z USA. Na Zachodzie jest być może nieco łatwiej, o czym przekonałem się, kiedy wróciłem do Polski; nieustannie próbuję przeforsować pomysł zagospodarowania nisz na rynku lotniczym. Moim zdaniem to szansa na rozkręcenie opłacalnego biznesu i zatrzymania w kraju młodych ludzi.

Jakie to nisze?

Na przykład ta związana z produkcją samolotów przeciwpożarowych. Kiedyś z Mielca setkami wylatywały dromadery, sprzedawane również poza granice kraju. Sensowna byłaby też produkcja małych, cztero- lub sześciomiejscowych samolotów dyspozycyjnych. Inwestowanie w takie prostsze rozwiązania ma więcej sensu niż trwanie w przekonaniu, że za naszego życia powstanie w Polsce firma na miarę Airbusa. Może pomóc rozwinąć technologicznie cały region: za produkcją pójdzie cały łańcuch dostaw, a zatem stworzenie atrakcyjnych miejsc pracy dla ludzi, którzy nie wyjadą w poszukiwaniu jej za granicą.

A gdzie dzisiaj – zwłaszcza ci młodzi, kończący renomowane uczelnie – powinni jej szukać? Radziłby im pan próbować działać np. w start-upach czy szukać doświadczenia w głównych ośrodkach?

Moim zdaniem cały system promujący start-upy w sektorze lotniczym działa średnio. To dzisiaj wysokonakładowy biznes, w którym ciężko przebić się bez odpowiednich środków finansowych. Wmawianie młodym ludziom na studiach, że niedługo zostaną twórcami firm produkujących śmigłowce, to ściema. Może jestem konserwatywny, ale uważam, że jeśli ktoś naprawdę chce tworzyć technologie na najwyższym poziomie i się rozwijać, musi zaczepić się w działającej w Polsce firmie transnarodowej. Chyba że ma nieograniczony zasób pieniędzy i stać go na eksperymentowanie w start-upach.

Lata po wybuchu wojny Rosji z Ukrainą to czas, kiedy rozwój lotnictwa przyspieszył?

Za granicą na pewno, natomiast Polska szybko zaczęła kupować sprzęt z innych krajów. Finansujemy to, co wyprodukowali inni, zapewniając im miejsca pracy, rozwój kadr i zyski. Jestem przeciwnikiem takich masowych zakupów. Nie uważam, że cały sprzęt powinniśmy produkować sami, ale na pewno musimy postawić na wytwarzanie go też we własnym kraju. Warto przywołać tu przykład Turcji, której przemysł lotniczy 30 lat temu stał na znacznie niższym poziomie niż nasz. Dzisiaj mają świetne firmy produkujące śmigłowce, samoloty, bezzałogowce. To nie stało się w jedną noc, tylko zajęło im ponad ćwierć wieku.

Oczywiście nikt nie chce dorabiać się na wojnie, zwłaszcza widząc cierpienie ludzi, ale skoro wszystkie kraje zwiększają budżety na obronność, nie warto wydawać wszystkich pieniędzy na kupowanie sprzętu od innych. To kompletnie się nam nie opłaca, bo za 10 miliardów dostaniemy kilkanaście rakiet, które w sytuacji zagrożenia wystrzelimy w tydzień. I co dalej? Znów staniemy w kolejce, czekając, aż ktoś nam je wyprodukuje, sprzeda i dostarczy. A wojny nie wygrywa się na froncie, tylko w fabrykach. Trzeba inwestować we własne, produkować w nich samoloty, drony i rakiety, zatrudniać w nich własnych inżynierów. A kadrę – jak już mówiłem – mamy świetną.

W jakim tempie rozwijają się pozostałe dziedziny, w których się pan specjalizował: energetyka, transport i przemysł wydobywczy?

Energetyka w naszym kraju jest niestety w fazie regresu, co spowodowały wieloletnie zaniedbania kolejnych rządów, złe zarządzenie i brak odpowiedniego finansowania. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że budowa elektrowni jądrowej – a pierwszą z nich powinniśmy zacząć stawiać jak najszybciej, bo zajmuje to co najmniej dziesięć lat – pomoże zabezpieczyć interesy kraju. Moglibyśmy kupić zapas paliwa i składować je w kopalni przez pięć lat, a dzięki temu zabezpieczyć się na wahania cen surowców na rynku światowym. Nowe rozwiązania w zakresie energetyki jądrowej są bezpieczne i ekonomicznie pewne. Niestety, również przemysł wydobywczy jest u nas w powijakach – to kolejny sektor, w którym pracujemy dla międzynarodowych koncertów, a moim zdaniem proces wydobycia gazu czy nafty mógłby zostać rozwinięty przez polskie podmioty. Powinniśmy stawiać na rozwój, ale również mądrze dobierać sobie partnerów. Jeśli dziś usłyszałbym, że projekt i wykonanie elektrowni jądrowej powierzono firmie polskiej, byłbym mocno sceptyczny. Jeśli z polską firmą współpracowałaby międzynarodowa korporacja z doświadczeniem, to taka inwestycja okazałaby się sukcesem.

Czytaj więcej

Młodzi wynalazcy? Prezes Urzędu Patentowego: prawo ich chroni, mają duże możliwości

Branżę lotniczą w naszym kraju można dziś uznać za innowacyjną? Polacy sami projektują i wytwarzają czy raczej dostarczają nowych rozwiązań innym?

Tę rozumianą jako zajmującą się m.in. obsługą lotnisk czy linii trudno nazwać innowacyjną, mimo że pochwalić się możemy nowoczesną flotą samolotów i nową infrastrukturą. W przemyśle lotniczym mamy już zaś ok. 35 tys. pracowników zatrudnionych w fabrykach i biurach. Większość z przedsiębiorstw działających w Polsce to firmy zachodnie – nastawione na produkcję komponentów, podsystemów czy modułów, a nawet montujące całe statki powietrzne. Są jednak też takie, jak Boeing czy General Electric, które otwierają u nas biura, zatrudniają setki inżynierów i naukowców, wspólnie z nimi rozwijają technologie napędowe i lotnicze. Dlatego polski przemysł lotniczy uważam za sektor innowacyjny, wyróżniający się na tle innych na plus; taki, który każdą złotówkę czy dolara „obróci” w kolejne cztery, a te wrócą na rynek.

Pozostało 89% artykułu
Podatki
Skarbówka zażądała 240 tys. zł podatku od odwołanej darowizny. Jest wyrok NSA
Prawo w Polsce
Jest apel do premiera Tuska o usunięcie "pomnika rządów populistycznej władzy"
Edukacja i wychowanie
Ferie zimowe 2025 później niż zazwyczaj. Oto terminy dla wszystkich województw
Praca, Emerytury i renty
Ile trzeba zarabiać, żeby na konto trafiło 5000 zł
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Prawo karne
Rząd zmniejsza liczbę więźniów. Będzie 20 tys. wakatów w celach