Bierzyński: Pięć argumentów dla kampanii opozycji

Zostało półtora tygodnia do wyborów i partia rządząca idzie po pewne zwycięstwo. Pomimo skandalicznych afer, które zatopiłyby każdą inną ekipę, notowania PiS nie maleją a rosną. Kampania opozycji okazuje się nieskuteczna. Jak to zmienić? Odpowiedź leży w badaniach. Trzeba wsłuchać się w głos wyborców i wyjść poza swoją liberalną bańkę.

Aktualizacja: 02.10.2019 16:14 Publikacja: 02.10.2019 16:06

Bierzyński: Pięć argumentów dla kampanii opozycji

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Kampania negatywna jest nieskuteczna. Pis jest całkowicie na nią uodporniony. Szczepionki są dwie: antyelitarny resentyment i hojne transfery socjalne. Jak pokazały badania pod znamiennym tytułem „Polityczny Cynizm Polaków” większość wyborców zdaje sobie sprawę z fatalnej reputacji partii władzy. Nepotyzm, korupcja, zakłamanie, arogancja i pazerność nowych elit nie jest dla nich tajemnicą. Głosują na PiS nie z miłości, lecz zimnego wyrachowania. Bo mi się to opłaca. Wyborcy zdają sobie sprawę z fatalnej skuteczności rządów. Źle oceniają stan służby zdrowia, reformę edukacji czy fatalny stan środowiska. Pamiętają niezrealizowane obietnice: dwa miliony mieszkań, program elektryfikacji, fatamorgany wielkich inwestycji. Na PiS głosują mimo to. „Nie gryzie się ręki, która karmi”. Informacje niekorzystne dla władzy są przez wyborców wypierane. Mechanizm niwelowania dysonansu poznawczego ma ogromną siłę. Krytyka władzy jest niema. Wyborcy jej nie słyszą nie dlatego, że jest fałszywa, lecz dlatego, że po prostu nie chcą. Wygodnie jest myśleć, że partia, która daje jest także moralnie czysta i programowo atrakcyjna. Spójność przekonań jest psychologicznie wartością tak wielką, że prawda się przed nią nie broni. Gdy w końcu dotrze, nie robi na wyborcach większego wrażenia. Jest wypierana, jej źródła podważane w ostateczności można sięgnąć po argumenty oficjalnej propagandy. Choć parciane i dla większości niewiarygodne to poręczne jako ostateczna broń w walce o spójność poglądów. Najczęściej w rodzaju: „oni robili to samo, są jeszcze gorsi, wszyscy politycy kradną, każda władza obsadza stołki swoimi” i tak dalej. W ostateczności można sięgnąć do antyelitarnych resentymentów: klika, kasta, łże elita. Obecni działacze choć kłamią i kradną to są w tym swojscy, nasi, „tacy jak ja”. Autorzy raportu nazwali to zjawisko „legitymizacją przez skandal”.

Ludzie nie wierzą w rządową propagandę, ale chętnie powtarzają jej slogany po to by usprawiedliwić własne wybory. Klerykalno – konserwatywna oprawa jest jedynie sztafażem, zasłoną, oprawą. Rytuałem, którego większość wyborców prawicy nie traktuje poważnie. Trudno jest się przyznać otwarcie do materialistycznych pobudek głosowania na daną partię polityczną. By uniknąć zarzutu sprzedajności trzeba odwołać się do wartości. I tak elektorat prawicowy powtarza jak mantrę misję obrony tradycyjnych chrześcijańskich wartości przeciw nihilizmowi wielkomiejskich elit i zepsuciu LGBT i gender. Niewiele osób rozumie o co w tym chodzi, lecz nie ma to znaczenia, bo większość nie traktuje tych haseł poważnie. Jak widać z badań stopień światopoglądowej otwartości Polaków dynamicznie rośnie wbrew propagandzie prawicy. Notowania partii rozmijają się kompletnie ze światopoglądowymi wyborami Polaków. Dyskusja programowa, światopoglądowa jest pewnego rodzaju rytuałem. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to ściema, ale trzeba udawać, że chodzi nam o coś więcej niż pieniądze.

A prawda jest taka, że liczą się wyłącznie osobiste zyski. Większość Polaków stała się skrajnie egoistyczna, chciwa, zachłanna i nienasycona. Rozwiązania systemowe nie są dla wyborców istotne. Jakość rządzenia, moralne standardy, światopoglądowe hasła nie mają znaczenia. Najwyżej pełnią rolę didaskaliów. Kwintesencją polskiej polityki są spodziewane korzyści materialne wyborców: „ile z tego będę miał?”. Z jednej strony spodziewana wysokość transferu finansowego z drugiej prawdopodobieństwo jego realizacji. Na obu tych wymiarach rządząca prawica ma dominującą przewagę. Po pierwsze PiS jest całkowicie zdeterminowany by zrobić wszystko w celu utrzymania władzy. Oni po prostu nie mogą jej stracić. To by oznaczało prawdopodobnie koniec kariery dla większości działaczy i koniec istnienia partii, której służą i dzięki której czerpią benefity. Oddanie władzy zniosłoby barierę ochronną wokół PiS. Partia, która już nic nie może nikomu obiecać przestaje być potrzebna skrajnie egoistycznym wyborcom. Korzyści znikają, zostają same wady. PiS nie zawaha się przed złożeniem każdej najbardziej nawet ryzykownej obietnicy. Zero odpowiedzialności. To nie jest normalna polityczna gra. Oni mają wszystko do stracenia i nie zawahają się przed niczym. Cóż z tego, że gwałtowne podwyższenie płacy minimalnej może skończyć się bankructwami firm, bezrobociem i hiperinflacją? Cóż z tego, że ekonomiści i przedsiębiorcy są tą perspektywą przerażeni? Cóż, z tego, że perspektywy powodzenia tego eksperymentu są fatalne? Jeszcze nikomu nie udało się zadekretować państwa dobrobytu. Wszystkie drogi na skróty do powszechnej zamożności kończyły się głębokim kryzysem. Wzrost płac można osiągnąć jedynie poprzez wzrost wydajności a to proces długotrwały, stopniowy źle znoszący gwałtowne rewolucje. W konkurencji na wysokość obietnic opozycja nie ma szans. Po prostu nie jest nawet w części tak zdeterminowana i choćby w ułamku tak nieodpowiedzialna. Po drugie nie jest w wyścigu na obietnice wiarygodna. PiS realizuje własne już przed wyborami spychając przeciwników do defensywy. Oni mogą wam tylko zabrać.

Mało tego, każda kolejna obietnica składana wyborcom działa na niekorzyść opozycji. Jej własny elektorat nie jest entuzjastycznie nastawiony do masowego rozdawnictwa a licytacja na korzyści legitymizuje władzę. Skoro opozycja obiecuje to znaczy, że można. Tyle, że to my, mamy instrumenty by te obietnice spełnić: władzę i pieniądze.

Skoro PiS jest odporny na krytykę, kampania anty pis działa przeciw skutecznie a afery się władzy nie imają to co zrobić by odebrać jej wyborców? Tą metodą nie jest licytacja na obietnice. W populizmie PiS jest bezkonkurencyjny. To ich gra i są oni w niej mistrzami. Program czy wizja Polski po wyborach nie jest tak naprawdę istotna. Program dzisiaj to wymówka, żeby głosować na jednych i nie głosować na innych. Same rozwiązania systemowe wyborców nie interesują. Owszem wypada mówić o programie (wizji, perspektywach, wzroście, zatrudnieniu itp.). Wypada wskazywać problemy (służba zdrowia, klimat, edukacja, niski poziom usług publicznych, brak inwestycji) ale to tylko zasłona dymna, taka gra pozorów. Liczy się przede wszystkim kasa. Na rękę. Hasła wyborcze, żeby były skuteczne, muszą koncentrować się na kwestiach ekonomicznych. Skrajnie egoistycznych wyborców interesują wyłącznie pieniądze. Taką intuicję miał ostatnio Roman Giertych, gdy wzywał przedsiębiorców do ogłoszenia premii pieniężnej dla pracowników wypłacanej w przypadku przegranej PiS w wyborach. Głosy za kasę do tego się obecnie polska polityka sprowadza. Reszta to opakowanie. Albo bardziej eleganckie: odzyskiwanie godności, wolności (biedni są pozbawieni jednego i drugiego), dbanie o rodziny i tak dalej, lub wprost, jak w przypadku propozycji Giertycha. Tak czy owak liczy się jedno – pieniądze.

Czy zatem jedyną drogą jest obiecywanie po prostu więcej pieniędzy w zamian za wyborczą klęskę przeciwników? Nie. Z badań socjologicznych wyłaniają się rysy na populistycznym monolicie. Oprócz egoizmu najważniejszą emocją polskiego wyborcy jest zawiść. Antyelitarny sentyment umiejętnie podsycany przez prawicę pozna wykorzystać przeciw niej. Łagodnie nazywana zawiść staje się „poczuciem sprawiedliwości”. To nie jest fair dla większości wyborców, przede wszystkim wyborców prawicy, że najbogatsi, elita, dostają takie same zasiłki co niezamożni. Czy 500+ należy się pani Kulczyk? Naprawdę? Zabrać komuś cieszy bardziej niż dostać samemu. Większość wyborców chciałaby ograniczenia dochodowego transferów socjalnych. Jedni z poczucia sprawiedliwości (lewicowi), drudzy z zawiści wobec elit (prawicowi), trzeci w poczuciu odpowiedzialności za państwo jako dobro wspólne i bojąc się kryzysu (liberalni). Program socjalny trzeba zmienić tak by trafiał do naprawdę potrzebujących. Nie podważać go w całości i nie licytować się na wartość przywilejów. Trzeba zmienić reguły gry. We „wszystko dla każdego” opozycja po prostu przegrywa. I można się nie martwić, że bogaci się nagle obrażą. Nie mają dokąd odejść to po pierwsze. Po drugie boją się PiSu i słusznie. Łatwo ich będzie przekonać, że rezygnacja z przywilejów jest ceną jaką muszą zapłacić by ratować swoje majątki w przyszłości. Gdy pieniądze się skończą w budżecie, gdy przyjdzie schłodzenie koniunktury, gdy kolejną aferę trzeba będzie osłodzić gotówką, władza się nie zawaha i sięgnie po ich pieniądze. Tak było wszędzie, gdzie politycy uchwalali państwo dobrobytu w Argentynie, Wenezueli, Korei. We wszystkich przypadkach ostatnim akordem przed bankructwem państwa było zamrażanie prywatnych kont bankowych. Bogaci poradzą sobie bez 500+. Trochę pojęczą, ale wybaczą.

Po drugie większość badanych przyznaje, że wie skąd pochodzą pieniądze na przywileje socjalne. Polacy zdają sobie sprawę, że rząd przekupuje ich, ich własnymi pieniędzmi zebranymi wcześniej w podatkach. Tyle, że „skoro dają trzeba brać”.  Populizmu nie zwalczy się populizmem. Trzeba przeciwstawić mu inny zestaw wartości. Narysować podział według klasycznych liberalnych reguł: aktywni kontra pasywni. Płacący podatki versus beneficjenci polityki socjalnej. Dawcy i biorcy. Pieniądze nie biorą się znikąd. Zamiast dawać każdemu trzeba aktywnym zostawić więcej w kieszeni. Zamiast odbierać w coraz wyższych podatkach i opłatach na ZUS by sfinansować powszechne rozdawnictwo lepiej zostawić ludziom ich własne pieniądze. Innymi słowy jest to postulat podwyższenia progu podatkowego tak by od większej kwoty nie trzeba było płacić żadnego podatku. Ten postulat można przedstawić w prostej formie: każdy pracujący będzie miał 500 złotych więcej, bo o tyle mniej zapłaci państwu. To promuje aktywność i pracę. Uniezależnia ludzi od państwa. Jest tańsze, a przede wszystkim łagodzi efekt inflacyjny i zmniejsza klin podatkowy napędzając rozwój i inwestycje. Lepiej nie zabierać niż rozdawać. Polaku sam lepiej wiesz co zrobić ze swoimi pieniędzmi. Nie płać na urzędników, którzy wypłacają ci twoje pieniądze z powrotem w formie „prezentu” od polityków. Klasyczny liberalny punkt widzenia. Opozycja nie może się go bać. Musi potrafić mówić własnym głosem, inaczej, do nieco innego wyborcy. Wiem, że to ryzykowne, ale Platforma nie ma nic do stracenia. Powtarzanie haseł przeciwników nie może przynieść zwycięstwa.

Po trzecie opozycja powinna postawić na promowanie aktywności zawodowej i docenienie pracujących. Nic za darmo. Transfery socjalne nie powinny nagradzać „patologii”. Większość Polaków, niezależnie od opcji politycznej uważa, że 500+ powinno trafiać do rodzin, w których co najmniej jedna osoba jest aktywna zawodowo. Transfery socjalne nie powinny premiować osób trwale żyjących na koszt innych. To kwestia sprawiedliwości społecznej. Polityczny Cynizm Polaków powtarza tezy badań Gduli w Miastku: prowincjonalni, ubożsi i gorzej wykształceni wyborcy PiS szczególnie są przeciwni utrzymywaniu „nierobów i darmozjadów” z „moich” podatków. Po prostu budują poczucie własnej wartości wobec „gorszego”: patologii, nieroba, lenia i pasożyta. Choć w wielu badaniach postulat ograniczenia dystrybucji przywilejów do aktywnych znajduje powszechną, ponad partyjną zgodę to opozycja nigdy go nie podniosła. Dlaczego? Nie wiem.

Hasła promowania aktywności, ograniczenia pomocy socjalnej dla potrzebujących i odmowy finansowania żyjących na koszt innych trzeba ubrać w spójną formę i przeciwstawić propagandzie Pis. Taki podział to świadoma polityka społeczna versus klientelizm. Opozycja powinna narysować własną mapę podziałów społecznych opisać je własnym językiem, przejąć inicjatywę. Wolność versus poddaństwo. To my płacimy politykom nie oni wyborcom. Sam wiem co zrobić z własnymi pieniędzmi. Nie akceptuję by władza kupowała głosy za moje podatki. Problemy społeczne można rozwiązać tanio i sprawnie nie rozdając pieniędzy wszystkim niezależnie od tego czy są im potrzebne czy nie. Ktoś będzie musiał ten rachunek zapłacić. Państwa nie stać na dotowanie wszystkich obywateli nie jesteśmy Arabią Saudyjską i tak dalej.

Po czwarte inflacja. Masowe rozdawnictwo już dzisiaj stanowi silny impuls inflacyjny. Po zwielokrotnieniu wartości obietnic inflacja szybko przyspieszy. Najbardziej odczuwalny jest wzrost cen żywności. To na cenie chleba, mąki i ziemniaków opozycja powinna skupić swój przekaz. Koszyk podstawowych produktów kandydata na prezydenta Andrzeja Dudy dzisiaj kosztuje o 1 więcej niż w trakcie jego kampanii wyborczej. Drożyzna pożera wartość transferów. Gdy inflacja przyspieszy bilans będzie ujemny. Szczególnie dla najuboższych. Ceny pietruszki, mięsa i masła powinny być na sztandarach opozycji co dziennie. Nie Trybunał (mnie to nie dotyczy), nie Puszcza Białowieska (nie znam się na tym nigdy nie byłem), nie sądy (ja tam panie spokojny człowiek jestem). Nie demokracja (przecież są wybory), nie wolność mediów (TVN nadaje i krytykują władzę jak trzeba), nie służba zdrowia (zdrowy jestem) i nie edukacja (moje na szczęście w 3 klasie). Tylko pieniądze się liczą. Nic innego. Kto dostanie komu się nie należy, ale przede wszystkim - dlaczego panie tak drogo? Kto to słyszał, żeby 8 złotych za kostkę masła płacić? Niech sobie te pieniądze w d.. wsadzą, jak takie ceny są. Co mi po nich? Takie obrazki powinni zobaczyć Polacy w spotach wyborczych – zwykłych ludzi i ich pieniądze. Tylko to.

Jedynym argumentem nie dotyczącym pieniędzy który może rezonować we wszystkich grupach wyborców jest lęk przed monopolem władzy. Głosuj na opozycję, jeśli nie chcesz monopolu. Głosuj na opozycję, jeśli uważasz, że władza powinna być pod jakąkolwiek kontrolą. Ktoś przecież musi im patrzyć na ręce. Paradoksalnie klasyczny model kontroli i równowagi przemawia do wszystkich wyborców także tych popierających władzę. Zamiast bronić demokracji i praworządności opozycja powinna mówić ludziom to czego pis ich nauczył i obrócić kontekst przeciw nim: każda władza powinna być pod kontrolą. Każda władza zmienia się w kastę. Każda władza wykorzystuje przywileje. Politycy kradną i tak dalej.

To pięć argumentów dla kampanii opozycji. W większości kompletnie różnych od tych które obecnie głosi. Nic o demokracji i praworządności. Nic o światopoglądzie, polityce zagranicznej, miejscu Polski w Europie, bezpieczeństwie i armii. Nic o służbie zdrowia edukacji i mieszkaniach. Wszystko o pieniądzach. Kto, komu, ile kiedy i dlaczego. Nic innego się bowiem nie liczy. Przykro mi taki mamy klimat.

Kampania negatywna jest nieskuteczna. Pis jest całkowicie na nią uodporniony. Szczepionki są dwie: antyelitarny resentyment i hojne transfery socjalne. Jak pokazały badania pod znamiennym tytułem „Polityczny Cynizm Polaków” większość wyborców zdaje sobie sprawę z fatalnej reputacji partii władzy. Nepotyzm, korupcja, zakłamanie, arogancja i pazerność nowych elit nie jest dla nich tajemnicą. Głosują na PiS nie z miłości, lecz zimnego wyrachowania. Bo mi się to opłaca. Wyborcy zdają sobie sprawę z fatalnej skuteczności rządów. Źle oceniają stan służby zdrowia, reformę edukacji czy fatalny stan środowiska. Pamiętają niezrealizowane obietnice: dwa miliony mieszkań, program elektryfikacji, fatamorgany wielkich inwestycji. Na PiS głosują mimo to. „Nie gryzie się ręki, która karmi”. Informacje niekorzystne dla władzy są przez wyborców wypierane. Mechanizm niwelowania dysonansu poznawczego ma ogromną siłę. Krytyka władzy jest niema. Wyborcy jej nie słyszą nie dlatego, że jest fałszywa, lecz dlatego, że po prostu nie chcą. Wygodnie jest myśleć, że partia, która daje jest także moralnie czysta i programowo atrakcyjna. Spójność przekonań jest psychologicznie wartością tak wielką, że prawda się przed nią nie broni. Gdy w końcu dotrze, nie robi na wyborcach większego wrażenia. Jest wypierana, jej źródła podważane w ostateczności można sięgnąć po argumenty oficjalnej propagandy. Choć parciane i dla większości niewiarygodne to poręczne jako ostateczna broń w walce o spójność poglądów. Najczęściej w rodzaju: „oni robili to samo, są jeszcze gorsi, wszyscy politycy kradną, każda władza obsadza stołki swoimi” i tak dalej. W ostateczności można sięgnąć do antyelitarnych resentymentów: klika, kasta, łże elita. Obecni działacze choć kłamią i kradną to są w tym swojscy, nasi, „tacy jak ja”. Autorzy raportu nazwali to zjawisko „legitymizacją przez skandal”.

Pozostało 87% artykułu
Polityka
Jest nowy sondaż CBOS. Ogromny skok poparcia jednej z partii
Polityka
Szymon Hołownia: Jeśli wybory prezydenckie wygra kandydat KO, w 2027 r. wygra PiS
Polityka
Netanjahu jak Putin? Konsekwencje decyzji Międzynarodowego Trybunału Karnego
Polityka
Donald Tusk mówi „globalnym konflikcie”. „Poważne i realne”
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Polityka
Radosław Sikorski: W prezydenturę trzeba wejść z marszu. Nie można się uczyć na urzędzie