Tak zwany „dostęp do ciała”, czyli bezpośredni kontakt z Aleksandrem Łukaszenką, ma bardzo na Białorusi niewielkie grono ludzi. Są to szefowie resortów siłowych, szef prezydenckiej administracji, szefowie obu izb parlamentu oraz jego wierna rzeczniczka Natalia Ejsmont. Niezależny białoruski portal Nasza Niwa, powołując się na wysokiej rangi informatorów twierdzi, że nie wszyscy w lutym ubiegłego roku popierali udział Białorusi w rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Z informacji tych wynika, że za wysłaniem białoruskich wojska nad Dniepr opowiadał się szef KGB Iwan Tertel. Miał namawiać dyktatora do tego, by ograniczone siły operacji specjalnych Białorusi przyczyniły się „do triumfu Rosji” atakując Kijów. Współudział białoruskiej armii w wojnie przeciwko Ukrainie popierać miał też szef Rady Bezpieczeństwa kraju Aleksandr Walfowicz. Zarówno Tertel, jak i Walfowicz, są uważani za zwolenników „ruskiego miru”. Podobne opinie miał też wygłaszać szef resortu obrony Wiktar Chrenin.
Czytaj więcej
Po co białoruski dyktator poleciał do Chin? Nie chodzi tylko o pralki i lodówki.
Przeciwnikiem udziału białoruskiej armii w rosyjskiej „operacji specjalnej” był ówczesny szef dyplomacji Uładzimir Makiej, który zmarł w dziwnych okolicznościach pod koniec listopada. Z doniesień tych wynika, że nie popierał udziału Białorusinów w wojnie również szef administracji Łukaszenki Ihar Siarhijenka, niegdyś wiceszef KGB i oficer kontrwywiadu. Do inwazji nie był też przekonany sztab generalny armii białoruskiej. Nie wiadomo, kto miał wpływ na to, że Łukaszenko nie wysłał swoich wojsk razem z Rosjanami, których przepuścił przez teren swojego kraju.
Czytaj więcej
Zaprasza do Mińska Bidena na rozmowę z Putinem i nawołuje do pokoju. Aleksander Łukaszenko spotkał się z dziennikarzami przed wyjazdem do Rosji.