Gdyby Przemysław Czarnecki, znaleziony na przystanku w stanie upojenia alkoholowego, nie był posłem, ale np. dyrektorem urzędu, szef ABW z automatu zawiesiłby mu certyfikat bezpieczeństwa, wszczął postępowanie sprawdzające i odebrał dostęp do informacji niejawnych. Wobec parlamentarzysty tego zrobić nie może, bo ustawa o ochronie informacji niejawnych nie pozwala wszczynać takiego postępowania.
Bez weryfikacji
Posłowie, senatorowie, ale także osoby zajmujące wiele innych stanowisk z mocy urzędu dostają wgląd w rzeczy tajne bez wcześniejszego sprawdzenia, a służby specjalne nawet w razie „wpadki” nie mogą ich kontrolować. To uprzywilejowanie dotyczy także m.in. prezesów: NIK, NBP, premiera czy prezydenta RP (reguluje to art. 34 ustawy z 2010 r.).
Aby otrzymać certyfikat kandydat musi wypełnić bardzo szczegółowy, liczący kilkadziesiąt stron formularz
Certyfikat, jaki wydaje szef ABW, gwarantuje po wnikliwym sprawdzeniu osoby, że daje ona rękojmię zachowania tajemnicy. A więc nie ma w życiorysie rzeczy kompromitujących i nie jest podatna na szantaż.
W parlamencie są posłowie, którzy – gdyby objęła ich weryfikacja prowadzona przez ABW – nie otrzymaliby dostępu do materiałów tajnych. Problem jest szerszy, co pokazuje sprawa 23 prezesów spółek Skarbu Państwa, których wicepremier Jacek Sasin zobowiązał do końca października, by poddali się procedurze sprawdzającej przez ABW (donosił o tym Mariusz Gierszewski z Radia Zet).