Merkel obawia się wojny

Dzwoniąc do Łukaszenki, kanclerz może pokazywać zachodniej opinii publicznej, że środki dialogu z Moskwą zostały wyczerpane i zostaje konfrontacja.

Publikacja: 16.11.2021 18:41

Szef ukraińskiej dyplomacji Dmytro Kuleba spotkał się w minionym tygodniu z sekretarzem stanu USA An

Szef ukraińskiej dyplomacji Dmytro Kuleba spotkał się w minionym tygodniu z sekretarzem stanu USA Antonym Blinkenem. Wsparcie Ameryki pozwoliło Ukrainie zbudować jedną z najlepszych armii w Europie

Foto: AFP, LEAH MILLIS

50-minutowa rozmowa Angeli Merkel z Aleksandrem Łukaszenką w poniedziałek wieczorem została zaaranżowana w trakcie jej dwóch poprzednich konwersacji telefonicznych z Władimirem Putinem. Od sfałszowanych wyborów i represji demokratycznego zrywu w Mińsku latem ubiegłego roku żaden zachodni przywódca nie zdecydował się na taki krok. Oznacza on pewną legitymizację dyktatora.

W trakcie rozmowy Łukaszenko miał obiecać, że zacznie ściągać ludzi znad granicy, a do tych, którzy tam zostaną, uzyskają dostęp organizacje humanitarne. Uzgodniono, że w ciągu kilkunastu dni, jakie pozostały Merkel na stanowisku kanclerza, dojdzie do kolejnej rozmowy obojga polityków. Cień na wiarygodność Łukaszenki, jeśli w ogóle taką zachował, rzuciło jego zapewnienie, że to nie on ściągnął migrantów. We wtorek nie było też widać pozytywnych zmian na granicy z Unią.

Czytaj więcej

Merkel i Łukaszenko omawiali kryzys migracyjny u granic Białorusi

– Ta rozmowa zostanie zinterpretowana w Mińsku jako dowód słabości, a nie siły Zachodu. Powinny były ją poprzedzić znacznie surowsze sankcje – mówi „Rz" Adam Eberhardt, dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich. Jego zdaniem Mińsk nie ustąpi, dopóki nie uzyska znacznie więcej, w tym zniesienia już nałożonych przez Brukselę restrykcji.

Źródła dyplomatyczne w Warszawie przyznają, że przed podjęciem ofensywy dyplomatycznej na Wschodzie, Berlin nie konsultował się z Polską. To zaciąży na i tak już złych stosunkach przez Odrę.

Ukraina nie ustępuje

Jednak jest i bardziej budująca interpretacja decyzji kanclerz o podjęciu dialogu z Łukaszenką. Odchodząca polityk nie wiąże rąk tworzącemu się, nowemu rządowi niemieckiemu. Pokazuje natomiast, że wszelkie sposoby polubownego rozwiązania sporu zostały wyczerpane, co może się wkrótce okazać kluczowe dla mobilizacji zachodniej opinii publicznej przeciw Kremlowi.

Kryzys na polsko-białoruskiej granicy jest tylko częścią znacznie szerszej rozgrywki, na jaką może się zdecydować Władimir Putin. W ubiegłym tygodniu Amerykanie podzielili się na posiedzeniu Rady Północnoatlantyckiej danymi wywiadowczymi, które świadczą o tym, że Kreml na serio rozważa przeprowadzenie tej zimy ofensywy na Ukrainę. Ma do tego przygotowanych 114 tys. żołnierzy na granicy.

Do tej pory polityka zastraszania wielokrotnie przynosiła sukces Moskwie: w Gruzji, Syrii, na Ukrainie. Teraz jednak czas przestaje grać na korzyść Putina.

– Rosja zorientowała się, że Ukraina zasadniczo przekształciła się w rodzaj amerykańskiego lotniskowca u jej boku, który uniemożliwia realizację planów imperialnych Putina – mówi „Financial Times" szef Fundacji Carnegie Andrew Weiss.

Czytaj więcej

Jerzy Haszczyński: Co Merkel wystawiła na szwank

Mieszkający od lat w Waszyngtonie znany ekspert od Europy Wschodniej Anders Aslund wskazywał niedawno „Rz", że Ukrainie udało się dzięki wsparciu Ameryki zbudować jedną z najsprawniejszych armii konwencjonalnych w Europie. Czarę goryczy w oczach Putina przelał zakup przez Ukraińców tureckich dronów. A także manewry NATO na Morzu Czarnym. Oraz odmowa czującego się coraz pewniej prezydenta Wołodymyra Zełenskiego pójścia na jakiekolwiek ustępstwa wobec Rosji.

Format normandzki

W tej sytuacji rosyjski przywódca uznał, że dalsze utrzymywanie status quo w Europie Wschodniej mu już nie służy. W trakcie poniedziałkowej, dwugodzinnej rozmowy telefonicznej powiedział Emmanuelowi Macronowi, że Moskwa nie jest już zainteresowana kontynuacją formatu normandzkiego. Chodzi o cykliczne spotkania przywódców Rosji, Ukrainy, Niemiec i Francji, które, choć nie doprowadziły do wdrożenia porozumienia pokojowego z Mińska z 2015 r., to zapobiegły eskalacji w Donbasie.

Przesłanie Putina okazało się na tyle mocne, że następnego dnia szefowie dyplomacji Niemiec i Francji Heiko Maas i Jean-Yves Le Drian, którzy spotkali się ze swoim ukraińskim odpowiednikiem Dmytro Kulebą, oświadczyli, że oba kraje bezwzględnie popierają integralność terytorialną i suwerenność Ukrainy.

Za tymi słowami mogą pójść poważne działania. We wtorek niemiecki urząd regulacyjny wstrzymał proces certyfikacji Nord Stream 2, przez co uruchomienie gazociągu może odwlec się o wiele miesięcy, a nawet, jak mówił „Rz" Anders Aslund, może do niego nigdy nie dojść. Z kolei liderka Zielonych w Bundestagu Franziska Brantner, z której ugrupowania zapewne będzie się wywodziła nowa minister spraw zagranicznych, apelowała w minionym tygodniu o wstrzymanie importu nawozów potasowych z Białorusi, jednego z głównych źródeł dewiz dla Łukaszenki. Natomiast odchodzący szef MSZ Heiko Maas naciskał na wykluczenie linii lotniczych współpracujących z Łukaszenką z europejskiej przestrzeni powietrznej.

W Warszawie można usłyszeć, że jeśli tym razem Zachód nie postawi się twardo w obronie Ukrainy, następny krok Putina może mieć wymiar egzystencjalny dla Europy i Stanów: testowanie przez Moskwę gwarancji bezpieczeństwa NATO, na przykład na polskiej granicy wschodniej. Preludium tego może być obecny kryzys migracyjny.

W czerwcu Joe Biden spotkał się w Genewie z Putinem nie tylko w zamian za wstrzymanie wiosną ub.r. przez Kreml ofensywy na Ukrainie. Chciał też uwolnić się od napięć z Rosją, aby mieć wolne ręce dla konfrontacji z Chinami. Od tego czasu Amerykanom udało się osiągnąć pewne rezultaty z Rosjanami w sprawie ograniczenia zbrojeń, powstrzymania programu atomowego Iranu i cyberbezpieczeństwa. Jednak w poniedziałek Moskwa wystrzeliła pocisk wymierzony w satelity geostacjonarne, podważając ustalenia rozbrojeniowe z Ameryką. Dla Bidena, który również w poniedziałek przeprowadził długą rozmowę z Xi Jinpingiem, konieczne może okazać odwrócenie strategii i dojście do porozumienia z Chinami, aby skoncentrować się na powstrzymaniu rosyjskiej agresji.

50-minutowa rozmowa Angeli Merkel z Aleksandrem Łukaszenką w poniedziałek wieczorem została zaaranżowana w trakcie jej dwóch poprzednich konwersacji telefonicznych z Władimirem Putinem. Od sfałszowanych wyborów i represji demokratycznego zrywu w Mińsku latem ubiegłego roku żaden zachodni przywódca nie zdecydował się na taki krok. Oznacza on pewną legitymizację dyktatora.

W trakcie rozmowy Łukaszenko miał obiecać, że zacznie ściągać ludzi znad granicy, a do tych, którzy tam zostaną, uzyskają dostęp organizacje humanitarne. Uzgodniono, że w ciągu kilkunastu dni, jakie pozostały Merkel na stanowisku kanclerza, dojdzie do kolejnej rozmowy obojga polityków. Cień na wiarygodność Łukaszenki, jeśli w ogóle taką zachował, rzuciło jego zapewnienie, że to nie on ściągnął migrantów. We wtorek nie było też widać pozytywnych zmian na granicy z Unią.

Pozostało 86% artykułu
Polityka
Wskazany przez Trumpa kandydat na prokuratora generalnego rezygnuje
Polityka
Anna Słojewska: Europejski nurt skręca w prawo
Polityka
Dlaczego Donald Trump jest syjonistą? „Za wsparciem USA dla Izraela stoi lobby, ale nie żydowskie”
Polityka
Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakaz aresztowania Beniamina Netanjahu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Polityka
Szef WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus prosto ze szczytu G20 trafił do szpitala