50-minutowa rozmowa Angeli Merkel z Aleksandrem Łukaszenką w poniedziałek wieczorem została zaaranżowana w trakcie jej dwóch poprzednich konwersacji telefonicznych z Władimirem Putinem. Od sfałszowanych wyborów i represji demokratycznego zrywu w Mińsku latem ubiegłego roku żaden zachodni przywódca nie zdecydował się na taki krok. Oznacza on pewną legitymizację dyktatora.
W trakcie rozmowy Łukaszenko miał obiecać, że zacznie ściągać ludzi znad granicy, a do tych, którzy tam zostaną, uzyskają dostęp organizacje humanitarne. Uzgodniono, że w ciągu kilkunastu dni, jakie pozostały Merkel na stanowisku kanclerza, dojdzie do kolejnej rozmowy obojga polityków. Cień na wiarygodność Łukaszenki, jeśli w ogóle taką zachował, rzuciło jego zapewnienie, że to nie on ściągnął migrantów. We wtorek nie było też widać pozytywnych zmian na granicy z Unią.
Czytaj więcej
Aleksander Łukaszenko i ustępująca kanclerz Niemiec Angela Merkel rozmawiali o kryzysie uchodźczym na granicy białorusko-polskiej..
– Ta rozmowa zostanie zinterpretowana w Mińsku jako dowód słabości, a nie siły Zachodu. Powinny były ją poprzedzić znacznie surowsze sankcje – mówi „Rz" Adam Eberhardt, dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich. Jego zdaniem Mińsk nie ustąpi, dopóki nie uzyska znacznie więcej, w tym zniesienia już nałożonych przez Brukselę restrykcji.
Źródła dyplomatyczne w Warszawie przyznają, że przed podjęciem ofensywy dyplomatycznej na Wschodzie, Berlin nie konsultował się z Polską. To zaciąży na i tak już złych stosunkach przez Odrę.