Nie było jeszcze w Niemczech wyborów do Bundestagu, w których sprawa ochrony klimatu zajmowałaby czołowe miejsce. Mniejszą wagę dla wyborców ma kolejna fala epidemii koronawirusa, a nawet sprawa wywołująca najwięcej kontrowersji społecznych, czyli imigracji.
Taka hierarchia różni zdecydowanie Niemcy od reszty krajów europejskich. Nie znaczy to, że na wiecach wyborczych brak tematów dotyczących bezpośrednio każdego obywatela, jak sprawy podatkowe, wysoka także w Niemczech inflacja, wysokość uposażeń, zwłaszcza płacy minimalnej, której podwyższenie do 12 euro za godzinę zapowiada SPD, ale i partia Zielonych, czy szybki wzrost czynszów w kraju, w którym ponad połowa mieszkańców wynajmuje mieszkania.
Ekowrażliwość
takie poparcie (średnia z ostatnich pięciu sondaży) ma SPD.
Jej kandydatem na kanclerza jest Olaf Scholz (ur. 1958), obecnie wicekanclerz i minister finansów.
Jednak ekologia przebija wszystko. Ale też w Niemczech rośnie od dawna niezwykle szybko wrażliwość społeczna w sprawach klimatycznych. Tego wyrazem jest ogromna popularność ruchu Fridays For Future. – Ważną przyczyną wywindowania tematu ekologii w kampanii były katastrofalne letnie powodzie w zachodniej części kraju, postrzegane jako namacalny dowód konieczności zdecydowanego przeciwdziałania zmianom klimatycznym. Jest to temat promowany energicznie od dawna przez ugrupowanie Zielonych w roli ekspertów od ekologii – zwraca uwagę „Rz" Kai-Olaf Lang, analityk z berlińskiego think tanku Wissenschaft und Politik. Przypomina, że w sprawie klimatu wypowiedział się Federalny Trybunał Konstytucyjny, wzywając kilka miesięcy temu rząd, aby równomiernie obciążył zarówno obecne, jak i następne pokolenie kosztami osiągnięcia przez Niemcy neutralności klimatycznej do 2045 r. Takie są też wyborcze cele CDU/CSU i SPD.