Zanim powstała nowa wiejska budowla warowna, zarówno Klemens V, jak i Jan XII uwielbiali przebywać w Châteauneuf, gdzie rezydowali w dawnym domu biskupim. I często się tam zatrzymywali. Wzniesienia zamku już nie doczekali – ukończono go w 1333 roku. Z niewiadomych przyczyn żaden z następnych papieży nie wstąpił tu nawet na chwilę – kunsztownie wykończona warowna rezydencja stała pusta. Przez pewien czas jeszcze po powrocie głowy Kościoła do Rzymu stała się kryjówką dla antypapieży.
Wkrótce popadła w ruinę, spalona częściowo przez hugenotów, często sprzedawana, stała się ostatecznie źródłem budulca dla mieszkańców wioski. W czasie II wojny światowej stanowiła punkt obserwacyjny dla Niemców, którzy uciekając, starali się wysadzić ostatnią wieżę, jaka pozostała po średniowiecznej budowli. Dynamit urwał jej połowę – kikut drugiej połowy pozostał do dziś. To jest owa magiczna cząstka zamku, który wszyscy łączą z nazwą słynnego wina. Niesłusznie.
Słynące z mocy
Pobyt papieży w Awinionie nie miał aż tak wielkiego wpływu na rozwój lokalnego winiarstwa, jak się powszechnie sądzi. Mimo że miejscowe (i watykańskie) archiwa pękają w szwach, trudno na ten temat znaleźć jakiekolwiek dokumenty. Wino nad południowym Rodanem uprawiano być może od czasu, kiedy w Marsylii pojawili się Grecy, choć bardziej prawdopodobne, że dopiero w czasach rzymskich. Obrót winem wzrósł w czasach wspomnianej prosperity Awinionu, ale nawet to nie wskazuje na jakiekolwiek zwiększenie eksportu, który z przyczyn technicznych był trudny – wytrawne w ciepłym klimacie psuło się w beczkach.
W owych czasach wino było powszechnym, codziennym napojem, także papieże używali go nie tylko w celach liturgicznych. Jednak pierwszy papież awinioński nie tylko pochodził z Bordeaux, ale był też właścicielem jednej z najlepszych (i uważanej za najstarszą w regionie) winnic, zwanej dziś Château Pape-Clément, trudno się więc spodziewać, by szukał podobnego wina u wieśniaków w okolicach Awinionu.
Jedyne, co wiemy o jego następcach (wszyscy byli Francuzami), to że byli rozsmakowani w winach burgundzkich – ich wielki import jest odnotowany w dokumentach, a spław beczek Saoną i Rodanem pozostawał stosunkowo prosty i szybki. Przeniesienie całej kurii do Awinionu, a wraz z nią masy urzędników, oraz wielki napływ interesantów i kupców w oczywisty sposób wzmogło zapotrzebowanie na lokalne wina, ale tych na Południu nigdy nie brakowało. Jednak nic nie wiemy o uprawianych wówczas odmianach, o nasadzaniu nowych ani o zmianach w sposobie produkcji.
Ponoć już w czasach papieskich, a na pewno w następnych wiekach, lokalne wina – zapewne w celach reklamowych – określano mianem „vins du pape" lub „vins d'Avignon". Ale nazwa „châteauneuf-du-pape" nie pada nigdy. Dopiero w XIX wieku zaczęły się pojawiać posiadłości, które znamy do dziś, ich rozwój zahamowała jednak plaga filoksery, która zniszczyła europejskie winogrady, i pod koniec wieku było wszystkiego nie więcej niż 200 hektarów winnic (dziś jest ich 3200 ha). Ich odrodzenie było jednak żywiołowe. Wtedy główną ich „zaletą" stała się wysoka moc (już wtedy dochodziła do 16 proc.!) wynikająca z niewielkiej wydajności i gorącego klimatu, a głównym adresem eksportowym... Burgundia. Jeszcze po I wojnie światowej najlepsze nawet burgundy masowo doprawiano niewielkimi ilościami win awiniońskich, które zwano tam „vins de médicine" – podbarwiały one wina z północy i dodawały nieco „aksamitu" ich kościstej i kwasowej strukturze. Przed wprowadzeniem apelacji (ograniczenia obszaru, na którym uprawia się winorośl na wino danego rodzaju - red.) w 1936 roku robiono to właściwie oficjalnie, podobnie – choć na mniejszą skalę – postępowano także w Bordeaux.