Fascynacji władzą od zawsze towarzyszy zainteresowanie sekretnym życiem władców. Początkowo pytanie o granice wnikania w tajemne życie dworu stawiać sobie musieli przede wszystkim historiografowie. Ich zadanie polegające na przedstawieniu określonej wersji żywota danego władcy było tym trudniejsze, że często ich zleceniodawcą był sam zainteresowany lub jego najbliższy krewny. Wraz z rozwojem prasy i mass mediów z tym dylematem zaczęli mierzyć się przede wszystkim dziennikarze. W złotej erze tradycyjnych mediów ich rolą było ocenianie, na ile kompromitujące fakty z życia polityka mają wpływ na jego działalność publiczną. Dziennikarze stawali się w ten sposób „sumieniem" opinii publicznej, które ma każdorazowo ocenić, na ile podanie określonego faktu do wiadomości publicznej podyktowane jest ważnym interesem społecznym, a na ile stoi za nim wyłącznie prymitywna potrzeba ludu poszukującego taniej sensacji. Dziś w erze Instagrama i zakulisowych działań agencji PR-owych rola pośredników uległa dalszym przeobrażeniom. Z pozoru nasza wiedza o sekretnym życiu władców nie ma precedensu w historii. Nie musi to jednak oznaczać, że w zamian otrzymaliśmy rzetelny obraz sytuacji.
Może okazać się, że coraz odważniej wkraczając w tajemnice dworu, domagając się prawa do podglądania życia polityków niemal 24 godziny na dobę, przyczyniliśmy się do erozji samej władzy. Przesuwaniu się granic tego co prywatne musi bowiem towarzyszyć zmiana sposobu patrzenia na rolę publiczną polityków i zmiana ich funkcji społecznej. Dotykamy w ten sposób istoty samej władzy, która zawsze wiąże się z jakiegoś typu autorytetem. A autorytet to nic innego, jak siła dająca politykowi zdolność do wywierania wpływu na innych. Sposób naszego patrzenia na polityków, w tym także na ich życie prywatne, wyznacza tym samym pole, na jakim jesteśmy gotowi przyjmować twierdzenia lub normy przez nich proponowane. Gdy odczuwamy respekt i uznajemy powagę wynikającą ze społecznej roli politycznego przywódcy, może on pełnić rolę osoby wyznaczającej zbiorowe cele. Gdy ta powaga znika, a polityk zamienia się w celebrytę, wówczas staje się on raczej dyktatorem mody, niż przywódcą wyznaczającym kierunki rozwoju. Dalej chcemy śledzić jego konto na Instagramie, dalej fascynuje nas to, co je, gdzie bywa i z kim śpi. Na plan dalszy schodzi jednak to, co właściwie chce on osiągnąć w polityce.
Boski pomazaniec
Zwrócenie uwagi na związek pomiędzy prywatnością i społeczną zmianą postrzegania funkcji polityka odsyła nas do klasycznego podziału Maxa Webera na trzy typy panowania, dzięki czemu politycy mogą w ogóle pełnić swoją funkcję. Autorytet tradycyjny opierał się na przekonaniu, że władca ma prawo do panowania na mocy dziedziczenia po przodkach, jego władza pochodzi od Boga lub została mu dana na mocy świętej tradycji. Taki charakter władzy oznaczał, rzecz jasna, że wszelkie tajemnice dworu powinny być skrzętnie skrywane przed wścibskim okiem poddanych. Przekonanie o boskiej proweniencji polityka nie licowało bowiem z intrygami dworu, małością charakteru czy zdradami małżeńskimi. Na to nakładał się kontekst religijny, gdyż w tym modelu polityk pełnił przeważnie nie tylko rolę władzy świeckiej, ale często był także zwornikiem władzy religijnej. Stąd w historii Europy liczni władcy, którym przypisywano świętość, co swoim autorytetem potwierdził Kościół katolicki, wynosząc ich na ołtarze. I nie mam tu na myśli wyłącznie Jadwigi, króla Polski, której kanonizacja odbyła się dopiero w XX wieku, ale przede wszystkim panującego na przełomie X i XI wieku św. Stefana, króla Węgier czy cesarza Henryk II, króla Niemiec, który doczekał się również kanonizacji swojej małżonki Kunegundy. Tradycyjny autorytet władców oznaczał zatem, że zarówno ich działalność publiczna, jak i życie prywatne powinny być wzorem dla innych.
Oczywiście takie pojmowanie społecznej roli polityka jest dziś w odwrocie. Po pierwsze, ten rodzaj interpretacji źródeł władzy nie pasuje do porządku demokratycznego, gdzie władza nie może pochodzić od zewnętrznego autorytetu, gdyż jest wynikiem kontraktu zawiązanego przez jednostki. Po drugie, był on społecznie nośny tak długo, jak wspierał go hierarchiczny model społeczeństwa feudalnego, czego kres przyniósł nowożytny kapitalizm. Po trzecie, wyraźne związki w tym modelu religii i polityki stały się bardzo problematyczne wraz z postępującą sekularyzacją społeczną.
Wyraźny kryzys panowania opartego na tradycji nie oznacza jednak, że zupełnie zniknął on z naszego świata. Przypomniał nam o tym choćby niedawny ślub księcia Harry'ego i Meghan Markle, a może jeszcze bardziej superprodukcja Netflixa pt. „The Crown". Opowiada ona kulisy panowania królowej Elżbiety II. Znajdziemy w niej scenę, gdy dziennikarze telewizyjni przez przypadek nagrywają fragment niewinnej sprzeczki pomiędzy królową a jej mężem Filipem, księciem Edynburga. Elżbieta II szybko reflektuje się, że w takiej sytuacji nie powinni widzieć jej poddani, dlatego prosi o oddanie taśmy z nagraniem. Dziennikarze pokornie wykonują jej prośbę. Ale rozpaczliwa próba uchronienia dawnego autorytetu Korony w erze demokratyzacji i rozwoju mediów jest zadaniem skazanym na porażkę. Stąd jednym z głównych wątków serialu jest pokazanie ewolucji, jaką przechodzi sama królowa, by dostosować się do wymogów nowych czasów.