Dawny Tusk nie wróci

Brak lęku w PiS, nadmierna nadzieja w PO – to reakcje na wizję powrotu Donalda Tuska do polskiej polityki. Kłopot jest jeden: nikt w ten powrót nie wierzy. Tusk musiałby być zupełnie kimś innym.

Publikacja: 03.05.2019 09:30

Problem z przewidywaniem planów Tuska jest taki, że on już właśnie nic nie musi (na zdjęciu zwolenni

Problem z przewidywaniem planów Tuska jest taki, że on już właśnie nic nie musi (na zdjęciu zwolennicy i przeciwnicy byłego premiera w dniu, w którym przyjechał na przesłuchanie w prokuraturze, Dworzec Centralny w Warszawie, 19 kwietnia 2017 r.)

Foto: AFP

Czeka nas już kolejny, można by rzec rytualny „powrót" Donalda Tuska do Polski. Państwo będą czytali ten artykuł, wiedząc już, czy i jak mocno dawny lider Platformy Obywatelskiej, a dziś przewodniczący Rady Europejskiej zdecydował się – w okolicach 3 maja – zaangażować u nas w europejskie wybory, a może nawet patronować blokowi liberalno-lewicowej opozycji.

Jest po tej stronie ewidentne zapotrzebowanie na jeźdźca na białym koniu ratującego opozycję. Sondaże wciąż dają – choć w różnej skali – przewagę rządzącemu PiS. Polacy nie zlękli się wyimaginowanej groźby polexitu. Rząd w bardzo złym stylu, ale jednak przeczekał strajk nauczycieli. Koalicja Europejska drepcze w miejscu. Nawet jeśli zalicza poszczególne trafienia, wrażenia z całości jej kampanii są na niecały miesiąc przed wyborami do europarlamentu takie sobie.

Imitacja wielkiego świata

Czy liderzy PiS boją się wyimaginowanego jeźdźca? Rozmawiam z czołowym politykiem tej partii mającym pewien wpływ na jej kampanię. – Nie ma się czego obawiać – przekonuje. – Żeby Tusk realnie zmienił cokolwiek w tej kampanii, musiałby się zaangażować na całego, a tego nie zrobi. Przyjazdy i wypowiadanie kilku zręcznych bon motów nic nie zmienią, nawet jeśli jest kojarzony z tematyką europejską, i nawet jeśli przebija inteligencją obecne kierownictwo PO. Wszyscy przecież i tak wiedzą, że popiera Koalicję, a nie prawicę.

Zdaniem polityka PiS, żeby cokolwiek zmienić, Tusk musiałby mieć realny, codzienny wpływ na strategię i taktykę opozycji, a tę mógłby uzyskać, stając się jednym z jej liderów. Taka wizja pewnie spędza sen z powiek Grzegorzowi Schetynie, wiadomo, że panowie się nie lubią, i musiałoby dojść między nimi do rywalizacji, nowy lider przyprowadziłby swoich ludzi, zburzyłby dotychczasowe hierarchie.

– Ale Tusk nie zdecyduje się na wejście do krajowej polityki przed wyborami parlamentarnymi jesienią. Nie zamieni nawet iluzorycznej kariery międzynarodowej po odejściu z obecnej funkcji w Unii na liderowanie opozycji, która nawet pod jego przywództwem może przecież przegrać. Pozbawiając go na dokładkę nimbu polityka czyniącego cuda. Na takie samospalenie sobie nie pozwoli – twierdzi nasz rozmówca.

Ta opowieść z drugiej strony barykady wskazywałaby na to, że jakiś problem może się z kolei pojawić po stronie samej Platformy Obywatelskiej. Faktycznie, Schetyna od swojego usunięcia z rządu przez Tuska jesienią 2009 r. w następstwie afery hazardowej nigdy nie osiągnął z nim dobrych stosunków, ba, został kilka razy upokorzony, zwłaszcza po wyborach 2011 r., kiedy ówczesny premier Tusk nie zaproponował mu żadnej poważnej funkcji.

Ludzie każdego z nich mieli na tę okoliczność własne wersje. Politycy związani ze Schetyną opowiadali nieoficjalnie rzewne historie o człowieku, z którego cyniczny lider zrobił kozła ofiarnego, a potem krzywdził dalej, bojąc się jego odwetu. Z kolei ludzie Tuska twierdzili, że podczas afery hazardowej lider uznał Schetynę za polityka nielojalnego i szkodzącego Platformie. Choć to historie sprzed lat, są kiepskim punktem wyjścia do bliskiej współpracy.

Schetyna po części istotnie zbudował w partii nową hierarchię. Najlepiej mieli i mają w niej ludzie z nim związani: Andrzej Halicki, Marcin Kierwiński, Rafał Grupiński, do pewnego stopnia Sławomir Neumann. Oni także musieliby się posunąć, gdyby ktoś inny rozdawał karty. Zarazem obecny lider PO ma świadomość tego, że stale porównują go z Tuskiem. Przyznaje mu się cnotę cierpliwości i uporu, ale nie uznaje za polityka błyskotliwego, umiejącego uwieść Polaków. To bolesne, nieprzyjemne uczucie.

Tyle że jak opowiada ważny człowiek Platformy, na razie wszelkie obawy personalne są na wyrost. Tak naprawdę z tego samego powodu, o którym mówią pisowcy. Tusk zgłasza się co najwyżej na ewentualnego kandydata na prezydenta lub raczej pozwala się obsadzać w tej roli. Jego ambicje są hamowane przez ostrożność, obawę, aby się nie spalić na znajomym polskim podwórku.

Politycy opozycji zaś jak kania dżdżu potrzebują choćby symbolicznego wsparcia wielkiego świata. Tusk do pewnego stopnia ten wielki świat imituje. Pokutuje też mit jego złotych czasów. To powoduje, że nawet Schetyna przyjąłby z zaciśniętymi zębami jego patronat, a potem podsuwał mu prezydenturę.

– W Platformie jest wiara, moim zdaniem przesadna, że do zwycięstwa już teraz potrzeba niewiele i że Tusk mógłby przeważyć szalę. Ale on będzie czekał, badał grunt. Wykona kilka gestów i to wszystko. A jeśli porażka Koalicji okaże się duża, typu 40 proc. do 20 dla PiS, o jakimkolwiek jego powrocie bym nie myślał – to ocena innego człowieka związanego z PO i dobrze znającego jej liderów, w tym samego Tuska.

Jego dystans wobec obecnego kierownictwa opozycji, przede wszystkim PO, jest na tyle zauważalny, że pojawiają się od czasu do czasu pogłoski o budowaniu „czegoś nowego w miejsce Platformy" przez ludzi Tuska i w jego imieniu. – To niemożliwe, nie jest awanturnikiem ani samobójcą, produkują te plotki ludzie wypchnięci z PO, typu Michała Kamińskiego. Co najwyżej będzie patronował wspólnemu blokowi opozycyjnemu w wyborach do Senatu. Ale i tego nie byłbym pewien. Decyzje ostateczne zapadną zapewne po wyborach europejskich – mówi mój drugi rozmówca.

Fenomen, czyli...

Pierwszy z polityków Platformy dzielących się ze mną przemyśleniami wskazuje na dwa dodatkowe motywy Tuska. Pierwszy: wrażenie, że wpływa na polską scenę polityczną, wzmacnia trochę jego pozycję w instytucjach europejskich. Ale z kolei zdecydowana porażka Koalicji może rzucić na niego cień.

Oczywiście pojawia się przy okazji problem granic jego zaangażowania w politykę krajową przy piastowaniu funkcji europejskiej, PiS z pewnością to podniesie w formie zarzutu. Ale w Brukseli mu to raczej nie zaszkodzi, skoro nawet wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans uważa za stosowne angażować się w polską kampanię, m.in. po stronie Włodzimierza Cimoszewicza, też z KE, powołując się na solidarność socjalistyczną.

Drugi motyw to chęć popierania, a czasem zwykłej ochrony interesów tych polityków, którzy już po odejściu Tuska nie byli entuzjastami przywództwa Schetyny. Uważano ich za bliskich byłemu premierowi. Ale i ten problem jest dziś mniejszy. Niektórzy z protegowanych Tuska sami sobie zapewnili nowe znaczące miejsca, choćby Rafał Trzaskowski, który został prezydentem Warszawy i nawet potencjalnym konkurentem dawnego lidera w rozważaniach o wyborach na prezydenta Polski.

Jego przykład pokazuje także inny aspekt tej zmiany warty. Mówi pierwszy z polityków PO: – Nazywa się Trzaskowskiego wychowankiem Tuska, ale można mieć chwilami wrażenie, że nauka poszła na marne. Czy Donald pozwoliłby na fundowanie Platformie warszawskiej karty praw LGBT na początek kampanii? A przecież Trzaskowski z tym wyskoczył, Schetyna zaś przyklasnął – szkodząc partii i koalicji.

Przekonanie, że Tusk dałby radę, znalazł koncept czy uniknął takich lub innych kłopotów, szerzy się w Platformie, a nawet wśród jej koalicjantów. I pewnie jest w tym sporo racji. Miewał niezłe intuicje dotyczące tego, o czym mówić, a co w danej chwili przemilczeć. Miejsce topornych deklaracji Schetyny, ale i innych ludzi z czołówki partii, zajęłyby pewnie w jego wykonaniu złośliwości i gry słów robiące z oponentów nadętych nienawistników. Do odegrania takiej roli większość ludzi prawicy świetnie się nadaje, a Tusk im w tym umie pomóc.

A jednak można odnieść wrażenie, że są to wszystko opinie trochę spóźnione, może nawet złudzenia. Wszystko zależy od tego, jak spojrzymy na decyzję Tuska, aby w roku 2014 porzucić swoją partię, swój rząd i Polskę dla kariery europejskiej.

Komu potrzebny taki lider

Zdaniem jednych, dopiero opuszczając swoją formację i swój rząd, wieloletni lider oddał pole prawicy i śmiertelnemu wrogowi Jarosławowi Kaczyńskiemu. Była szansa na ratunek, gdyby do samego końca Tusk trwał na czele państwa.

Zdaniem innych jednak ta dezercja nastąpiła już w obliczu zmiany trendów społecznych. Tusk wyczuł, że na ten typ przywództwa, który on reprezentuje, jest coraz mniej zapotrzebowania. Było już po aferze podsłuchowej, dawało się wyczuć znużenie Polaków blisko ośmioletnimi rządami PO–PSL. Może fakt, że dzisiejsza Koalicja Europejska ma wynik ledwie taki jak przegrana przecież Platforma, oznacza, że niewiele się w tej mierze zmieniło. Że nie chodzi tylko o brak refleksu i kanciastość przemówień Schetyny oraz brak powagi jego współpracowników.

Tusk, prawda, utrafił w 2007 roku w czas, kiedy Polacy poczuli się zmęczeni zbyt gwałtowną polityką pisowskiego rządu. Zaoferował im iluzję spokoju, a wielu środowiskom także spełnienia aspiracji – doszlusowania do klasy średniej w kraju i dobicia do europejskiego mainstreamu razem z całą Polską. Ale potem czarował wyborców swoimi sztuczkami, korzystając z mocnej osłony medialnej, której dziś nie ma. Nie wiemy, czy to jego zagrania – od rozkręcania kampanii przeciw dopalaczom po debatę o szybkim wejściu do euro – były tak bardzo mistrzowskie, czy też słabość opozycji drepcącej bezradnie wokół smoleńskich obsesji zostawiała mu wolną przestrzeń. Dziś propaganda PiS, dużo bardziej przaśna i brutalna od tej Tuskowej, okazuje się skuteczniejsza.

Można by nawet żałować byłego szefa rządu. Stosując różne rodzaje miękkiego populizmu, nie wpadł na receptę najskuteczniejszą: bezpośredniego rozdawnictwa gigantycznych rozmiarów. Po latach wypadło mu się z tego tłumaczyć, i to samemu Adamowi Michnikowi, który skądinąd wciąż w niego inwestuje.

Melodią Tuska, kiedy jeszcze rządził, a w którą do pewnego momentu wierzyło wiele różnych grup społecznych, była podawana ze zwodniczym uśmiechem śpiewka: „Nie mamy pieniędzy". PiS z jednej strony pokazał, że można prowadzić skuteczniejszą politykę fiskalną. Z tego punktu widzenia jego dominacja jest do pewnego stopnia zasłużona. Z drugiej strony Kaczyński okazał się pozbawiony hamulców w operowaniu publicznymi wydatkami. Tyle że liberalna opozycja ma niewielkie moralne prawo, aby to piętnować. PiS naprawdę „umie znaleźć pieniądze". A wystraszeni sukcesami polityki społecznej tego rządu liberałowie stanęli ochoczo do konkurencji – to oni są inicjatorami większości punktów z „piątki Kaczyńskiego". Łącznie z tymi najbardziej marnotrawnymi, takimi jak 500+ na pierwsze dziecko. Nie czyni ich to wiarygodnymi.

Miraż mniej skuteczny

To powoduje, że dawny mainstream może dziś wprawdzie liczyć na ideowych przeciwników prawicy, zwłaszcza z wielkich miast, ale na mało kogo więcej. To jest skaza pierworodna tego segmentu opozycji, a nie niezgrabność takiej czy innej wypowiedzi Schetyny. Bardzo wątpliwe, aby Tusk znalazł na to skuteczną radę. Realnych poglądów, celów nie ma od lat, odkąd porzucił młodzieńczy liberalizm z początku lat 90. A polityka europejska nauczyła go głównie pozornych ruchów, slalomów, tkania fikcyjnych kompromisów przy użyciu europejskiej mowy-trawy. To nie jest oferta atrakcyjna dla dzisiejszych Polaków.

Miraż polityka z Zachodu, który przynosi posłanie ogólnikowego postępu i wyższej kultury gdzieś z wyżyn europejskich instytucji, też wydaje się dziś mniej skuteczny niż kiedyś. PiS, tarmosząc się z Europą, wskórał może niewiele, ale porozbijał skutecznie rozmaite bańki z autorytetami. W dobie powszechnej komunikacji Polacy mają sposobność oglądania prawie co dnia w internecie bełkocącego i zataczającego się przewodniczącego Komisji Europejskiej. Wielu patrzy na to z wypiekami na twarzy. Unia Europejska nadal jest popierana jako źródło finansów i także jako ostoja geopolitycznego bezpieczeństwa. Ale europejskość straciła sporo ze swego powabu.

Jarosław Kaczyński, obciążony rozlicznymi wadami i mający zastęp wrogów, jest jednak odbierany jako polityk, któremu o coś chodzi. Zdaniem jednych – o zmniejszenie społecznych nierówności. Zdaniem innych – o ukrócenie samowoli i egoizmu elit. Zdaniem jeszcze innych – o wytargowanie czegoś u europejskich potęg. Oczywiście, bliższe przyjrzenie się tym wrażeniom wiele z nich podważa, a przynajmniej osłabia. A już ostatnio ujawnia bezmiar wyborczego cynizmu – gwałtowne znajdowanie miliardów na „piątkę Kaczyńskiego" to najświeższy i najmocniejszy przykład.

Po pierwsze, liczba korzystających na tym cynizmie przekracza jednak liczbę stratnych w jego następstwie – pokazał to przykład strajku nauczycieli. A po drugie, zdemaskowania tego cynizmu, wciąż przeplatającego się z posunięciami społecznie pożytecznymi, mógłby się podjąć tylko polityk śmiało wskazujący alternatywne cele. Może umiejący sensownie pogodzić osiągnięcia dobrej zmiany z jej krytyką. Może mający odwagę powiedzieć: nie jestem populistą, teraz czas na taką zmianę. Może nawet... bardziej prostolinijny?

Takim politykiem nie jest naturalnie Schetyna, ale takim politykiem nie jest też Tusk. I z powodu obciążeń przeszłością, i dlatego, że brak mu odwagi, aby przeciwstawić populizmowi sensowny program. Brak mu zresztą również samego programu, poza poprawnościowymi odruchami, akurat mało popularnymi w Polsce („dostosujmy się do Zachodu w kwestii imigrantów"). Więc można zaryzykować twierdzenie: „Ta czaszka już się nie uśmiechnie. Chyba".

Wygoda czy koszmary

Oczywiście, nie wszystko wiemy o jego obecnych poglądach i przemyśleniach. Może kryją się tam niespodzianki. Prasowe wywiady i twitterowe wpisy ujawniają na razie głównie przestrzenie pustego banału. Powtórzmy, polityka europejska przysposabia do banalności, braku osobistej odpowiedzialności, do niezdolności sformułowania jasnego celu. Tego się od unijnego urzędnika wręcz wymaga, za to w Polsce to wciąż nie popłaca. W istnienie jakiejś tajnej recepty Tuska czekającej w brukselskim sejfie na swoją chwilę raczej nie wierzę. I kto miałby mu pomóc w jej sformułowaniu? Paweł Graś?

Donald Tusk jako człowiek przenikliwej inteligencji sam sobie zapewne zdaje sprawę z tych słabości. To dodatkowo hamuje wszelkie plany „powrotu", cokolwiek miałby on znaczyć. Jest zaś być może i inny czynnik.

Porzucenie brukselskiego życia na rzecz nieustających podróży po Polsce w walce o prezydencką iluzję pewnie go nie pociąga. W roku 2005 świętowano przemianę gabinetowego, kameralnego Tuska w umiejętnie posługującego się demagogią, prawie wiecowego drapieżnika. Dziś zapewne bezwzględności mu nie ubyło. Ale czy pozbyłby się sadła? Naturalnie tego politycznego, wygląda przecież jak na swoje lata znakomicie. Wygodne życie kontra hazard w „dzikim kraju", jakim jawi mu się zapewne Polska – oto jego prawdziwy wybór.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Czeka nas już kolejny, można by rzec rytualny „powrót" Donalda Tuska do Polski. Państwo będą czytali ten artykuł, wiedząc już, czy i jak mocno dawny lider Platformy Obywatelskiej, a dziś przewodniczący Rady Europejskiej zdecydował się – w okolicach 3 maja – zaangażować u nas w europejskie wybory, a może nawet patronować blokowi liberalno-lewicowej opozycji.

Jest po tej stronie ewidentne zapotrzebowanie na jeźdźca na białym koniu ratującego opozycję. Sondaże wciąż dają – choć w różnej skali – przewagę rządzącemu PiS. Polacy nie zlękli się wyimaginowanej groźby polexitu. Rząd w bardzo złym stylu, ale jednak przeczekał strajk nauczycieli. Koalicja Europejska drepcze w miejscu. Nawet jeśli zalicza poszczególne trafienia, wrażenia z całości jej kampanii są na niecały miesiąc przed wyborami do europarlamentu takie sobie.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi