Co z tego wynika?
To, że w sukcesie, który odniosła PO, kryła się jej przyszła klęska. Sukces polegał na tym, że Polska między 2010 a 2015 rokiem została radykalnie przebudowana, jeżeli chodzi o infrastrukturę, sposób działania instytucji, a nawet pod względem stylu życia. Drugi rząd Tuska zapewnił dostęp do internetu w całym kraju, co np. niesamowicie zmieniło wieś. Przez całe lata 90. sytuacja na wsiach była fatalna. Zmieniła się radykalnie wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej i dopłatami bezpośrednimi dla rolników, ale dopiero dzięki drogom i dostępowi do internetu wieś została włączona w główny nurt życia. A skoro ludzie mimo wszystko odrzucili PO, to stało się tak z powodu zawiedzionych aspiracji.
Jakich aspiracji?
Polska dziś właściwie nie różni się od krajów Zachodu. Śmiem twierdzić, że przeciętny londyńczyk jest gorzej ubrany niż mieszkaniec Piaseczna. Ale aspiracje Polaków były bardzo wysokie. Polacy myśleli: skoro kraj tak się zmienił, skoro mamy nowe drogi, lepsze samochody i domy, dostęp do informacji jak nigdy wcześniej, to dlaczego ja ciągle zarabiam 2,5 tysiąca na rękę? I to była ta sprawa, którą PO kompletnie zlekceważyła. W 2011 roku 40 proc. ludzi twierdziło, że widzi perspektywy na przyszłość, a potem nastąpił spadek. Ogromna liczba Polaków wyjechała za granicę, kontakt z nimi był powszechny i wszyscy wiedzieli, że za tę samą pracę wykonywaną w Polsce i na Zachodzie tam dostaje się kilka razy więcej. Młodzi ludzie nawet nie chcieli się kształcić, bo mówili, że w Polsce zarobią po studiach 2500 zł, a jak wyjadą do Anglii, będą co prawda pracować fizycznie, ale stać ich będzie na dużo więcej – na wyjazdy, ciuchy, ulubione kosmetyki. Program 500+ jest przemyślaną, racjonalną decyzją PiS, bo odpowiada na poczucie finansowego niespełnienia.
Jak pan sądzi, dlaczego rząd Donalda Tuska nie zareagował na tę narastającą frustrację?
Zajął się czymś innym. Przypominam o mądrej reformie podniesienia i zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn o fundamentalnym znaczeniu dla dobrobytu emerytów. Decyzja obecnego rządu cofnięcia tej reformy jest niemądra, a w przyszłości będzie bardzo bolesna dla obywateli. Tylko pytanie: w jaki sposób rząd PO przygotował tę reformę? Tusk wzorował się na niemieckiej reformie podniesienia wieku emerytalnego o dwa lata, bo zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn nastąpiło w Niemczech wcześniej. Rzecz w tym, że Angela Merkel poświęciła rok na propagowanie tej idei, pokazywanie, dlaczego to się opłaci emerytom, ich rodzinom i państwu, które będzie mogło utrzymać swoją moc socjalną. Tymczasem w Polsce od podjęcia decyzji o podwyższeniu wieku emerytalnego do jej wdrożenia upłynęły może ze dwa miesiące. Wdrożono ją bez żadnej akcji propagandowej, bez wysiłku informacyjnego.
Dlaczego?
Jedyną instytucją, która przygotowała odpowiednie dane dla dziennikarzy, była Rada Gospodarcza przy premierze. Ale nawet dziennikarzy trudno było przekonać do tej zmiany, a opór społeczny okazał się bardzo silny. Dzięki inicjatywie Jana Krzysztofa Bieleckiego z funduszy ZUS przeprowadziłem małe badanie, skąd się biorą protesty przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego. A największe wkurzenie panowało wśród starszych kobiet, których ta reforma prawie w ogóle nie dotykała. Wynik był zaskakujący – w Polsce kobiety mające około sześćdziesiątki po pracy zajmują się starymi rodzicami, czasami nawet dziadkami czy dalszymi krewnymi. Ponieważ państwo nie ma żadnej strategii wobec starych osób, często niedołężnych, cały wysiłek opiekuńczy spada na rodzinę, a dokładniej na kobiety. Dlatego one były takie wściekłe, gdy usłyszały, że mają pracować siedem lat dłużej! Napisałem raport na ten temat, który trafił do premiera, ale potem chyba do szuflady i tam przepadł. Zresztą wtedy było już za późno, żeby coś z tym zrobił, bo premier Tusk odszedł na europejskie stanowisko.
Ale te zawiedzione aspiracje to nie była jedyna przyczyna porażki PO?
Nie. Drugim elementem była katastrofa smoleńska. Idea tzw. zamachu posłużyła Jarosławowi Kaczyńskiemu do zbudowania wspólnoty nacjonalistycznej, której wyraźnie wskazano, kto jest wrogiem. Emocje związane z katastrofą nałożyły się na frustrację wynikającą z niespełnionych aspiracji. A niezwykle ważnym elementem budowy tej wspólnoty było hasło: my jesteśmy prawdziwymi Polakami, oni to zdrajcy! Zainteresowani nie przeciwstawili się wyzwiskom: „Komuruski", „Tusk ma krew na rękach". A działania PiS legitymizował Kościół. W dodatku oni – zdrajcy – nie słuchali narodu, a my będziemy słuchać.
PO nie słuchała ludzi.
To prawda. Platforma w pewnym momencie odstąpiła od kontaktów z ludźmi. Dlatego nie wychwyciła tej społecznej złości na niskie płace i na ową ciepłą wodę w kranie, która stała się synonimem stagnacji, bo ludzie uznali, że nic nie może się zmienić na lepsze. Brak komunikacji społecznej pozwolił PiS mówić: my będziemy was słuchać, co szybko okazało się oszustwem. Tusk miał słuch społeczny i potrafił rozmawiać z ludźmi. Tylko z jego umiejętności rozmowy nie wynikały ważne decyzje. Liberałowie popełnili wiele grzechów w czasie swoich rządów. A właściwie jeden generalny grzech: grzech zaniechania. Chciałbym jednak zakończyć bardziej optymistycznie, bo mam wrażenie, że zło, jakie dotyka państwa, rodzi odruch obywatelski, i badania prof. Mirosławy Grabowskiej, od lat studiującej to zagadnienie, pokazują, że niezwykle wzrosło poparcie dla demokracji i jej zasad. Poza tym może nie jest tak źle z chęcią uzyskania własnej podmiotowości. Przecież takie środowiska, jak kręgi feministyczne, jak LGBT+, a teraz młodzi katolicy kwestionujący Kościół, w którym świeccy nie mają nic do powiedzenia – to może jednak poważny znak dobrego, które nadchodzi.
rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95