Jadwiga i Krystyna Kubicka. Ofiara Obławy Augustowskiej i jej córka

Ojca nie poznała nigdy. Zginął w Auschwitz-Birkenau. Matkę zabrali Sowieci już po wojnie, w lipcu 1945 roku. Ona sama, jako kilkuletnie dziecko, szykanowana była przez milicję i UB. Przetrwała, przerzucana w czasach stalinizmu z jednej miejscowości do kolejnej.

Publikacja: 19.07.2019 17:00

Jadwiga i Wacław Kubiccy tuż po ślubie w 1939 r.

Jadwiga i Wacław Kubiccy tuż po ślubie w 1939 r.

Foto: archiwum rodzinne

Z kart IPN w Białymstoku:

„Kubicka Jadwiga z d. Kuczyńska, w. Białorzeczka, córka Józefa i Aleksandry z d. Szmit. Polka, katoliczka. Drobna, ładna, choć nie za wysoka (około 150 cm wzrostu). O jasnych blond włosach, niebieskooka, w uszach nosiła kolczyki – srebrne podkówki.

Urodziła się w 1913 roku w Sejnach. Utrzymywali się z niewielkiego gospodarstwa pod Sejnami. 11 września 1939 roku została żoną Wacława Kubickiego. Podczas okupacji Niemcy jej męża aresztowali, wywieźli do obozu koncentracyjnego w Auschwitz, gdzie 20 lutego 1943 roku zamordowali.

W 1941 roku została wysiedlona, wraz z córką Krystyną i matką Aleksandrą Kuczyńską, do wsi Białorzeczka. Kobiety utrzymywały się głównie z datków od miejscowej ludności za nauczanie dzieci. Jednocześnie Jadwiga Kubicka współpracowała z podziemiem niepodległościowym, udzielała schronienia przed Niemcami (w domu, w piwnicy), dożywiała partyzantów, także później, po kapitulacji Niemiec.

Jadwigę Kubicką zabrało trzech Sowietów z karabinami, na czele z kapitanem ZSRS – nagle, tak jak stała – tylko w halce, na którą zdążyła narzucić jesionkę, na nogach miała balowe pantofle, a na ręce – złotą obrączkę.

Jej osierocona córka Krystyna Kubicka była wychowywana przez babcię, kuzynkę, ciotki".

I do tej pory żyję! – uśmiecha się Krystyna Michalewicz, córka Jadwigi Kubickiej, jednej z 27 młodych kobiet, które zaginęły w obławie augustowskiej. – W tym roku mija dokładnie 50 lat, jak mieszkam we Wrocławiu. Daleko mnie wywiało od rodzinnych Sejn.

Jest niska, pulchna, energiczna, serdeczna. Sięga po rodzinne archiwalia. Czarno-białe, po latach pożółkłe, zdjęcie panieńskie jej matki z 1937 roku wygląda artystycznie. Jadwiga, wówczas Kuczyńska, siedzi tyłem i spogląda zalotnie przez swoje prawe ramię. Lekko uśmiechnięta, modnie uczesana, pięknie zarysowane brwi, zgrabny nosek. W jasnej letniej sukience ozdobionej haftami, na szyi ma sznury perłowych korali. Wygląda wdzięcznie i dojrzale. Miała wówczas 24 lata.

– Dwa lata później, 11 września 1939 roku, wyszła za Wacława Kubickiego, podoficera Korpusu Ochrony Pogranicza. Ślubu udzielił im ksiądz w Ogrodnikach, na pograniczu Polski z Litwą, gdzie ojciec pracował. Mama była już ze mną w ciąży. Urodziłam się siedem miesięcy później, 18 kwietnia 1940 roku – opowiada Krystyna Michalewicz, wyszukując w albumach kolejne rodzinne zdjęcia.

Oddaje się wspomnieniom. Mówi ze swadą i humorem, piękną polszczyzną, jak pedagog, bo większość zawodowego życia przepracowała w szkołach. Przywołuje obrazy z dzieciństwa bez problemu, bo pamięć ma znakomitą.

– Moja mama urodziła się w Sejnach, dokładnie na obrzeżach tego miasteczka. Tam mój dziadziuś, Józef Kuczyński, ojciec mamy, miał domek jednorodzinny i trochę ziemi. Z żoną Aleksandrą z d. Szmit utrzymywali się z gospodarstwa rolnego i wychowali sześcioro dzieci. Moja mama była najmłodsza – wspomina. Ona sama mieszkała w Sejnach tylko przez rok.

Jej ojciec, podoficer KOP Wacław Kubicki, pochodził z okolic Łodzi. Poznał przyszłą żonę na kursie tańca w Sejnach – oboje byli niscy, więc skojarzono ich w parę taneczną. I tak już zostało. Małżeństwem byli krótko. Młody tata nie mógł nawet się radować z narodzin Krysi w kwietniu 1940 roku, został aresztowany przez Niemców w listopadzie 1939 roku.

– Znam ojca tylko z fotografii – Krystyna Michalewicz pokazuje zdjęcie. – Widział mnie tylko raz, kiedy mama zaniosła niemowlę do więzienia w Suwałkach. W zamian za gęś Niemcy pozwolili ojcu popatrzeć na mnie. Podobno spałam.

Jadwiga Kubicka, wówczas 27-letnia, ciężko okupiła to widzenie z mężem w suwalskim więzieniu. Podczas pieszej trasy z nowo narodzoną córeczką – z Sejn do Suwałk jest około 30 kilometrów – przeziębiła się, zachorowała na zapalenie ucha i omal nie umarła. Musiała przejść trudną operację trepanacji czaszki. Jej córeczka Krysia już w wieku niemowlęcym była więc zdana na opiekę innych. Została wcześnie odstawiona od matczynej piersi i karmiona przez babcię mlekiem od krowy.

Jej ojciec, którego Niemcy uwięzili najpierw w Suwałkach, przebywał potem w innych więzieniach, m.in. we Wronkach. W tym czasie jego żonę Jadwigę okupanci wywieźli na przymusowe roboty do Niemiec. Kiedy tylko udało się jej wrócić, otrzymała zawiadomienie, że 20 lutego 1943 roku mąż „zmarł na serce" w Auschwitz-Birkenau.

– Posiadam do dziś akt zgonu ojca. W przeciwieństwie do aktu zgonu matki, która została aresztowana podczas obławy augustowskiej w lipcu 1945 roku i przepadła bez wieści – mówi Krystyna. I dodaje:

– Nasz dom rodzinny w Sejnach, w którym urodziła się moja mama i ja, już nie istnieje. Spalili go Niemcy, zaraz po wysiedleniu nas w 1941 roku do wsi Białorzeczka w gminie Giby. Dziadek tego nie doczekał, zmarł jeszcze przed naszym wygnaniem.

Opuszczając Sejny, pozwolono dwóm kobietom z dzieckiem – została tylko babcia Aleksandra i Jadwiga Kubicka – zabrać tyle dobytku, ile się zmieściło na furmance. Mała Krysia miała wtedy roczek.

***

Białorzeczka to niewielka wieś, 4 kilometry od Gib. Niemieccy okupanci polecili kobietom z dzieckiem zająć tam chałupę z drewnianych bali w lesie, z kawałkiem uprawnej ziemi – po starowierach, których wywieźli do Rosji. Krystyna pamięta ściany przetykane mchem, który jako dziecko lubiła wydłubywać. W domu po jednej stronie była sień, kuchnia i pokój, po drugiej – część gospodarcza. Z czego utrzymywały się kobiety?

– Była krowa, świnka, indyki, kaczki, gęsi, kury – pamięta pani Krystyna. – Mama z babcią ciężko pracowały przy tym dobytku, uprawiały też kawałek ziemi. Pomagali sąsiedzi, rodzina, szczególnie brat mamy Ksawery Kuczyński, mój chrzestny, który był leśniczym w pobliskim Gulbinie. Nie zaznałam nigdy głodu – podkreśla córka ofiary obławy augustowskiej.

W jej pamięci zachowały się z tamtego czasu tylko pojedyncze kadry. Do dziś widzi, jak ktoś przyszedł i narąbał drewna, ktoś inny przyniósł ryby, inny – raki, jeszcze inny – choinkę. Po śmierci męża Jadwiga Kubicka nie związała się już z żadnym mężczyzną. Jaka była?

– Mama była wesoła i lubiana, pięknie haftowała, miała artystyczne zainteresowania. Świetnie pływała. Wobec mnie była nieco apodyktyczna, bo byłam krnąbrnym dzieckiem i lubiłam chodzić własnymi ścieżkami. Prowadziła w domu tajne nauczanie, w niedziele organizowała w szkole w Gibach różne inscenizacje, tańce i zabawy dla dzieci. W Białorzeczce zaangażowała się w ruch oporu, chcąc pomścić śmierć ojca. Prawdopodobnie była łączniczką AK, mogła być skrzynką kontaktową, ze względu na to, że dom po starowierach stał na skraju lasu. Przyjaźniła się z łączniczką AK Zytą Kucharzewską. Jednak dziecka nie wtajemniczano w takie sprawy. Pamiętam jak obudziłam się kiedyś w nocy i z piwnicy wyszedł czarny, brodaty mężczyzna. Potem wmawiano, że to mi się śniło. Na pewno mama pomagała w aprowizacji i udzielała schronienia żołnierzom podziemia. Jej matka, a moja babcia Aleksandra, nieraz ją ostrzegała, że jeśli nie zaprzestanie tej działalności, to obcy będą chować jej dziecko. I tak się stało – opowiada.

Krystyna Michalewicz pokazuje ostatnie zdjęcie z matką, bardzo dla niej ważne. Wykonane „po wyzwoleniu", tuż przed aresztowaniem Jadwigi Kubickiej, w lipcu 1945 roku, u wuja Ksawerego Kuczyńskiego, leśniczego w Gulbinie. Na łonie przyrody, w oddali widać Czarną Hańczę. Pięcioletnia Krysia przytula się mocno do matki, jakby czuła, że niedługo utraci ją na zawsze. Jadwiga Kubicka – piękna, młoda, uśmiechnięta, w jasnej letniej sukience. Krystyna ma do dziś w pamięci ten moment. – Miałam stać sama na zdjęciu, ale nie można mnie było oderwać od matki – wspomina we Wrocławiu.

Dokładnie też pamięta, jak matkę zabierali. Był ciepły letni dzień, 27 lipca 1945 roku. Wczesne popołudnie, słońce jeszcze było wysoko. Córeczka, licząca wówczas dokładnie pięć lat i trzy miesiące, była z matką w domu. Wspomina:

– Mama akurat się przebierała i była tylko w halce, kiedy ktoś mocno załomotał do drzwi. Chwyciła wówczas starą jesionkę przeznaczoną do pracy przy inwentarzu, która wisiała w sieni na gwoździu i nałożyła ją na halkę. Przyszło trzech Sowietów: jeden został przed chałupą, drugi pilnował terenu, a trzeci w stopniu kapitana, wszedł do środka i wziął mnie na kolana. Głaskał mnie po głowie i zapytał o zegarek. Mama miała zaręczynowy złoty zegarek, który dostała od ojca zamiast pierścionka. Położyła go na stole. Kapitan oglądał go, bawił się nim, potem zabrał. Trzykrotnie dawał mamie szansę ucieczki. Najpierw kazał jej wydoić krowę. Kiedy wróciła z wiaderkiem mleka, polecił jej pozbierać jajka, a potem żeby poszła nakarmić świnie. Kiedy wróciła powiedział: „Oj, durna ty, durna. Zabieraj się z nami".

Krystyna Michalewicz zastanawia się:

– Mama pewnie bała się, że jak ucieknie, to Sowieci zabiją i mnie, i babcię. A mogła uciec, była przecież znakomitą pływaczką. Potrafiła długo przesiedzieć pod wodą ze słomką trzciny w ustach.

Kiedy liczącą 32 lata Jadwigę Kubicką Sowieci prowadzili przez wieś – w halce i w tej starej jesionce, i podobno w balowych pantoflach, które zdążyła założyć zamiast chodaków używanych przy inwentarzu – jakaś kobieta dała jej ugotowane indycze jajko. Inna – wełnianą, szarą chustę, mimo iż był upał. Musieli umieścić ją w obozie filtracyjnym w Gibach, prawdopodobnie w stodole Szarejków, gdyż po kilku dniach od wywiezienia aresztowanych w nieznanym kierunku brat Jadwigi znalazł w tej stodole skorupki indyczego jajka.

– I tak zostałam tylko z babcią... – wzdycha Krystyna Michalewicz. – Tęskniłam, czekałam, płakałam, ale wierzyłam, że mama wróci. Jej rodzeństwo i babcia prowadzili intensywne poszukiwania: przez władze w Polsce, przez Czerwony Krzyż, u jasnowidza. Bez skutku.

***

W listopadzie 1945 roku starsza siostra jej matki – Helena Kuczyńska z domu, a po mężu Juszczakiewicz – postanowiła wziąć liczącą pięć i pół roku Krysię na wychowanie. Helena była absolwentką studium nauczycielskiego, miała wówczas problemy z zajściem w ciążę. Jej mąż, Zdzisław Juszczakiewicz, sanacyjny lotnik i oficer marynarki wojennej, został po zakończeniu II wojny światowej pierwszym kapitanem portu w Darłowie. Dostali tam willę, mieli do dyspozycji jacht, samochód.

– I ciocia Helena przyjechała po mnie do Białorzeczki – wspomina pani Krystyna. – Pamiętam, że był już śnieg, jechaliśmy saniami na dworzec kolejowy w Suwałkach. Podróżowaliśmy na Pomorze pociągiem towarowym, wśród stłoczonych kaszlących ludzi, wielu tobołów i bagaży. W Darłowie nie brakowało mi niczego, nawet poszukiwanych w powojennej biedzie fig, pomarańczy, czekolady czy bananów.

Juszczakiewiczowie chcieli osieroconą Krysię adoptować jako swoją córkę. Okazało się to jednak niemożliwe, gdyż do adopcji potrzebny był akt zgonu matki. Żadne władze nie chciały go wydać, bo o śmierci Jadwigi Kubickiej nic nie wiedziano. Poszukiwania zaginionych w obławie augustowskiej ciągle trwały.

Pobyt Krysi w luksusach w Darłowie trwał blisko trzy lata, do końca sierpnia 1948 roku, kiedy mąż cioci Heleny otrzymał sygnał z Warszawy, aby uciekał, bo po niego jadą.

Zdzisław Juszczakiewicz (1908–2001) służył przed wybuchem wojny w wojskach lotniczych Marynarki Wojennej, a dokładnie był porucznikiem w Morskim Dywizjonie Lotniczym. Po napaści Niemców w 1939 roku uczestniczył w walkach w obronie Helu, w październiku dostał się do niewoli niemieckiej. Po powrocie, 15 października 1945 roku, objął funkcję pierwszego kapitana portu w Darłowie. Sanacyjny oficer wywiadu i kontrwywiadu był inwigilowany, gdyż mógł „prowadzić działalność wywiadowczą na szkodę państwa polskiego".

Zdzisław Juszczakiewicz zorganizował wówczas ucieczkę na Zachód drogą morską. W nocy z 29 na 30 sierpnia 1948 roku motorówką pod pozorem udzielenia pomocy załodze jachtu morskiego wypłynął na Bałtyk, kierując się na duński Bornholm. Światła portowe były wygaszone. Na pokład zabrał przyrodniego brata Stanisława i koleżankę rodziny (miała być na łodzi żona Helena oraz jej siostrzenica Krystyna, ale obawiano się zabrać dziecko). Ucieczka się powiodła. Jego dalsze losy to tułaczka po całym świecie, ucieczka przed polskimi i rosyjskimi służbami specjalnymi. W 1970 roku w Lansdowne (prowincja Ontario, Kanada) nabył gospodarstwo rolne, gdzie spędził swoje ostatnie lata. Nigdy Polski nie odwiedził.

Rodzina Zdzisława Juszczakiewicza po tej brawurowej ucieczce była wielokrotnie szykanowana – jego siostra nie mogła wykonywać zawodu nauczycielki, a brat miał problemy w wojsku. Przez ponad dekadę trwały rewizje w ich domach, kontrolowano korespondencję, kontakty. Zdzisław Juszczakiewicz był jedynym w powojennej historii PRL kapitanem portu, który uciekł za granicę.

Jak pamięta tamte dni Krystyna Michalewicz?

– Wujek uciekł kutrem do Szwecji, a ciocia Helena miała do niego dołączyć po znalezieniu opieki dla mnie. Jeszcze tej samej nocy przedostała się do Warszawy i zawiozła mnie do szkoły prowadzonej przez zakonnice. Ale pokazałam tam swoje pazurki! Nie chciałam wstawać o szóstej rano na modlitwy ani ubierać się po zakonnemu i siostry powiedziały, że takiego krnąbrnego dziecka nie chcą. Wtedy ciocia Helena przywiozła mnie z powrotem do babci na Suwalszczyznę. Rodzina zapisała mnie więc do najbliższej szkoły w Głębokim Brodzie, ale i tam mieli ze mną kłopoty. Musiano mnie i z tej szkoły zabrać.

Rodzina postanowiła wtedy wywieźć niesforną sierotę do Gdyni, do Haliny Wierzbickiej – córki jej chrzestnego, leśnika Ksawerego Kuczyńskiego z Gulbina. I tam zaczęła się prawdziwa gehenna małej Krysi. Zaczęły deptać jej po piętach UB i MO. Dziewczynka stała się obiektem prześladowań komunistycznych władz, gdyż idąc jej tropem, chciano znaleźć Zdzisława Juszczakiewicza i jego żonę Helenę (która ukrywała się m.in. na Suwalszczyźnie, w Warszawie, zanim nie zorganizowano jej ucieczki w okrętowej skrzyni i dołączyła do męża w Szwecji). Aby udaremnić działania komunistów, przekazywano sobie z rąk do rąk ośmio–dziewięcioletnią wówczas dziewczynkę. Krysia zmieniła wówczas wiele domów w różnych miejscach Wybrzeża: w Gdyni-Orłowie, Gdańsku, Sopocie. W końcu próbowano przerzucić ją do Szwecji, ale i to się nie udało.

Ciocia Helena namówiła wtedy Natalię, córkę siostry matki Krysi, aby wzięła ją do siebie. Obiecała, że będzie na Krysię łożyć, aby tylko podjęła się jej wychowania. W ten sposób Natalia Kania z d. Zaborowska, córka Eugenii Zaborowskiej z d. Kuczyńskiej (siostry Jadwigi Kubickiej zaginionej w obławie) wzięła, w czerwcu 1949 roku, dziewięcioletnią Krysię do siebie, do Poznania.

***

W stolicy Wielkopolski UB i MO zgubiły trop. Kuzynka Krysi – Natalia Kania – stała się jej drugą matką, a jej mąż, Tadeusz Kania – tatą. Do dziś pani Krystyna tak ich nazywa. Druga mama nie pracowała, poza Krysią wychowywała swoją córkę Grażynę, którą pani Krystyna cały czas uważa za siostrę.

W Poznaniu Krysia ukończyła szkołę podstawową, technikum chemiczne i pedagogikę na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza. Zawarła też związek małżeński (który po 15 latach się rozpadł) i urodziła dwoje dzieci. Jej mąż też ukończył pedagogikę, ale został oficerem politycznym w wojsku. Kilka razy zmieniał jednostki, w ten sposób Krystyna znalazła się 50 lat temu we Wrocławiu.

We Wrocławiu córka zamordowanej w obławie augustowskiej, 32-letniej Jadwigi Kubickiej, przeżyła radości i smutki. Rozwiodła się, drugi raz wyszła za mąż i od 41 lat jest szczęśliwa z drugim mężem, Janem Michalewiczem. Przeżyła też śmierć dwóch dorosłych synów.

– Bardzo wcześnie przestałam wierzyć w Boga i chodzić do kościoła. Bo gdyby Bóg był, to przecież nie pozwoliłby, aby zabito mi w dzieciństwie i tatę, i mamę – mówi twardo pani Krystyna. – Całe szczęście, że rodzina matki była duża i wspaniała. To dzięki niej wyszłam na ludzi. Bo za utratę ojca i matki nie dostałam od polskiego państwa ani złotówki.

Sieroctwo ją zahartowało. Nauczyło siły charakteru i uporu. Sprawiło, że i w zaawansowanym wieku senioralnym jest nadal aktywna, energiczna, prawie nie choruje. Wciąż się dokształca, całe życie pracowała w szkołach, była wicedyrektorem, dyrektorem, komendantem szczepu ZHP, pedagogiem. Od 1997 roku jest agentem ubezpieczeniowym. I wciąż pracuje, tylko już w domu.

***

Lubi odwiedzać rodzinne strony. Podobnie jak jej matka uwielbia regionalny przysmak, czyli kartacze, ale nie pływa tak dobrze jak ona. W młodości przyjeżdżała na Suwalszczyznę na każde wakacje – do ukochanej babci czy do chrzestnego, wujka leśnika Ksawerego. Później przyjeżdżała rodzinnie, samochodem, często z przyczepą. Była nawet wówczas, gdy na początku lat 90. przeprowadzano pod Gibami ekshumacje – z nadzieją, że odkryte zostaną szczątki ofiar obławy augustowskiej. Ostatecznie okazało się, że są to kości żołnierzy Wehrmachtu. Ostatnio, w 2011 roku, wybrała się z mężem na kilka dni do swojej Białorzeczki – zamieszkali w tej wsi w gospodarstwie agroturystycznym. Chodzili na grzyby, w Puszczy Augustowskiej wykopali nawet kilka świerczków i jarzębinę, które rosną do dziś w ich ogrodzie.

Cały czas śledzi, co się dzieje w sprawie obławy augustowskiej. Należy do Związku Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej 1945. Wierzy, że ta największa powojenna zbrodnia komunistyczna kiedyś się wyjaśni. Bo Łukaszenko, który zakazuje Polsce ekshumacji na Grodzieńszczyźnie, czy Putin, niepozwalający na dostęp do archiwów moskiewskich, nie są przecież wieczni.

– Byłam w Oświęcimiu, zapaliłam pod ścianą śmierci świece w intencji ojca. Mam nadzieję, że jeszcze zapalę znicz na grobie matki. Chociaż raz... We Wrocławiu stawia zawsze światełko pod Krzyżem Katyńskim. Takich zniczy są tam tysiące.

Teresa Kaczorowska – dziennikarka, dr nauk humanistycznych, autorka kilkunastu książek, w tym: „Obława augustowska" (Bellona 2015) i „Dziewczyny obławy augustowskiej" (2017)

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Z kart IPN w Białymstoku:

„Kubicka Jadwiga z d. Kuczyńska, w. Białorzeczka, córka Józefa i Aleksandry z d. Szmit. Polka, katoliczka. Drobna, ładna, choć nie za wysoka (około 150 cm wzrostu). O jasnych blond włosach, niebieskooka, w uszach nosiła kolczyki – srebrne podkówki.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Rafael Nadal. Nikt tak pięknie nie cierpiał
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Straszne skutki wyłączenia telewizora
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Potępienie Fausta
Plus Minus
Jan Maciejewski: Zemsta cudu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Anora” jak dawne zwariowane komedie, ale bez autocenzury