Jacek Bartosiak: Chiny są beneficjentem globalizacji. Amerykanie zostali ograni

Zmiana na stanowisku prezydenta USA nie odwróci polityki tego kraju wobec Chin, chyba że któraś ?ze stron się podda. Tego procesu, gdy już został zapoczątkowany, nie da się zatrzymać - mówi Jacek Bartosiak, ekspert ds. geopolityki.

Publikacja: 13.09.2019 09:00

Jacek Bartosiak: Chiny są beneficjentem globalizacji. Amerykanie zostali ograni

Foto: Reporter, Stefan Maszewski

Plus Minus: W 2006 r. Niall Fergusson i Moritz Schularick ukuli termin Chimeryka, nazywając tak gospodarczą symbiozę USA i Chin. Czy Chimeryka na naszych oczach odchodzi w przeszłość?

Faktycznie jesteśmy świadkami jej końca. Ta symbioza dała światu globalizację, podział pracy uzależniony od kosztów pracy, czynników geograficznych, ale też organizacji społecznej i poziomu rozwoju technologicznego. Układ był taki, że Stany Zjednoczone zajmują górne szczeble na drabinie wartości dodanej, a Chiny dolne. Przez lata był to napęd wzrostu światowej gospodarki.

Donald Trump najwyraźniej uważa, że relacja USA i Chin miała charakter pasożytniczy, a nie symbiotyczny, pasożytem zaś były Chiny.

Wzrost napędzany globalizacją nie był równy. Chiny, Singapur czy choćby Polska to kraje, które ewidentnie na tym skorzystały. Amerykanie, zajęci wojnami na Bliskim Wschodzie, przespali błyskawiczny rozwój Chin. W pewnym momencie zdali sobie sprawę, że mają one tyle pieniędzy na rozwój i badania, że mogą nie tylko prześcignąć ich pod względem PKB, ale też wyprzedzić w wyścigu technologicznym, a z czasem nawet pod względem wpływów politycznych. Do tego klasa średnia w USA, ale też we Francji i Włoszech, na globalizacji raczej straciła. To wywołało w USA resentyment, dzięki któremu moim zdaniem Trump doszedł do władzy.

Ta diagnoza Waszyngtonu, że Chiny mogą USA pod jakimś względem zagrozić, jest celna? Nie brak głosów, że Państwo Środka to kolos na glinianych nogach. Ekonomiści powszechnie ostrzegają, że ceną za rozwój była tam bańka kredytowa, która w końcu pęknie. Wielu też wskazuje, że wskutek polityki jednego dziecka chińskie społeczeństwo zestarzeje się, zanim zdąży się wzbogacić. Stany Zjednoczone z demografią problemów nie mają.

To nie jest kwestia przyszłości. Już teraz pod względem PKB liczonego zgodnie z metodologią parytetu siły nabywczej Chiny mają silniejszą gospodarkę niż USA. Nawet gdyby przestały rosnąć, już dziś są graczem, który kwestionuje amerykańską pozycję na świecie. Żaden z historycznych konkurentów USA o status potęgi nie osiągnął podobnego poziomu rozwoju. A jeśli Chiny pozostaną na dotychczasowej ścieżce wzrostu, to już w najbliższych latach przerosną USA także pod względem nominalnego PKB. Ostrzeżenia, że potęga Chin jest iluzoryczna, że czeka je kryzys gospodarczy, słyszę stale od 15 lat. Od tego czasu tamtejsza gospodarka rośnie w tempie 6 proc. rocznie, co oznacza, że co roku jej PKB powiększa się mniej więcej o tyle, ile produkuje cała gospodarka Australii, a co 16 tygodni o tyle – ile Izraela czy Polski. Zadłużenie USA też są mocno zadłużone, a do tego są w gorszej sytuacji, bo muszą regulować zobowiązania wobec zewnętrznych wierzycieli. W Chinach zadłużenie ma w dużej mierze wewnętrzny charakter, autorytarny rząd może odmówić jego spłaty.

Sądzi pan, że obraz Chin, jaki dominuje ?w zachodnich mediach, jest zafałszowany?

Między USA i Chinami od kilku miesięcy trwa wojna w Eurazji o to, kto będzie ustanawiał reguły gry. Jednym z jej przejawów jest sprawa Huawei. A pierwszą ofiarą każdej wojny pada prawda. Chiny i USA kreują swój mocarstwowy wizerunek. Na to nakłada się jeszcze myślenie życzeniowe w tych krajach, które jednoznacznie opowiadają się po którejś ze stron konfliktu. Jako kraj musimy się sami starać do prawdy dojść, żeby odpowiednio kształtować własną politykę.

W świetle tego, co pan mówi, nie można liczyć na to, że ewentualna zmiana ?w Białym Domu spowoduje powrót Chimeryki. Rozbicie tego układu to nie jest fanaberia Donalda Trumpa?

Zmiana na stanowisku prezydenta USA nie odwróci polityki tego kraju wobec Chin, chyba że któraś ze stron się podda. Rywalizacja między tymi krajami jest wynikiem strukturalnych sił, które nie przestaną działać z dnia na dzień. Proszę pamiętać, że to Hillary Clinton (jako sekretarz stanu w latach 2009–2013 – red.) była autorem powrotu USA na Pacyfik, czyli zapoczątkowała politykę powstrzymywania ekspansji Chin. Wtedy też, czyli pod rządami Obamy, zaczęto opracowywać koncepcję wojny powietrzno-morskiej z Chinami. Może być tak, że gdyby nie Trump, dekonstrukcja ładu stworzonego przez Amerykę zaczęłaby się później, bo to przedsięwzięcie wymaga sporo odwagi, a nawet szaleństwa. Ale tego procesu, gdy już został zapoczątkowany, nie da się zatrzymać.

Jeśli Chimeryka nie była związkiem symbiotycznym, korzystnym dla obu partnerów, a nawet całej światowej gospodarki, to jej rozpadu nie należy opłakiwać?

Moim zdaniem nie ma sensu rozpatrywać tego konfliktu w kategoriach sprawiedliwości, przywracania równowagi, dzięki której ci, którzy stracili na globalizacji, teraz otrzymają zadośćuczynienie. Chiny są największym beneficjentem ery globalizacji. Amerykanie pojęli, że zostali ograni. Zobaczyli program Made in China 2025, który zakłada, że Chiny same będą produkowały samoloty, same opracują technologię 5G, sztuczną inteligencję, komunikacje kwantową itd. Rywalizacja toczy się więc o to, kto będzie ustanawiał reguły gry w XXI w., kto będzie panował na świecie.

Idzie mi raczej o to, że wedle większości ekonomistów wojna handlowa wszystkim przyniesie straty, nikt nie wyjdzie z niej zwycięsko. Ale jeśli ta wojna ma przywrócić równowagę w światowej gospodarce, to tak nie musi się wcale stać.

W najbliższej przyszłości wszyscy stracą. Były pewne reguły gry, które zostały unieważnione, a wszyscy poniosą koszty dostosowania się do nowych reguł. Na dłuższą metę jedni wyjdą z tego zamieszania mocniejsi, inni słabsi. Ale nie sądzę, aby ktokolwiek potrafił w tym momencie przewidzieć dokładne wyniki tej konfrontacji. Z pewnością nie należy zakładać, że stroną zwycięską będą USA. Amerykanie nie mają takiej przewagi na wszystkich polach, jaką ich zwolennicy chcieliby widzieć.

Dotąd wojna handlowa więcej szkód wyrządziła gospodarce Chin niż USA. Ekonomiści tłumaczą to tym, że Stany są ?w mniejszym stopniu uzależnione od handlu zagranicznego niż Chiny. Stąd może wrażenie, że nie mogą przegrać.

Handel to jedno, Amerykanie faktycznie więcej produkują na własne potrzeby niż Chiny. Ale jednocześnie amerykański system finansowy jest silnie zależny od globalizacji. Amerykanie zawsze wygrywali takie starcia, bo byli bezpieczną przystanią dla kapitału, choćby z racji statusu dolara w globalnym systemie walutowym. Ale to się powoli zmienia. Jeśli okaże się, że Chiny są silniejsze niż USA, to dolar i amerykańskie obligacje przestaną być przedmiotem pożądania na świecie. A Chiny już ten dolarocentryczny ład gospodarczy podważają inicjatywą „Pasa i szlaku" oraz inwestycjami w Afryce i Eurazji.

Trump często wypowiada się tak, jakby uważał zobowiązania USA wobec sojuszników za pewien nieuzasadniony koszt. Sugeruje, że Stany muszą się skoncentrować na własnych problemach, na rozwoju swojej gospodarki. Czy zerwanie z Chimeryką to jest pierwszy krok ku izolacjonizmowi USA?

Nie sądzę. To byłoby tożsame z pozwoleniem, aby Chiny zdominowały Eurazję. A w przeszłości obawy przed takim scenariuszem popychały USA do wojen. Taka była geneza zaangażowania Waszyngtonu zarówno w II wojnę światową, jak i w zimną wojnę. A przecież hitlerowskie Niemcy i imperialna Japonia miały łącznie PKB na poziomie około 40 proc. amerykańskiego, nie były tak groźne jak dziś Chiny. Zresztą wbrew zapewnieniom Trumpa, że USA są samowystarczalne, a Amerykanie w każdej chwili mogą się wycofać ze swojej roli, w praktyce polityka USA nie jest izolacjonistyczna.

Bierze pan pod uwagę scenariusz, że wojna handlowa przerodzi się w tradycyjny konflikt?

Oczywiście, to prawdopodobny scenariusz. Mogę sobie wyobrazić wojnę o szlaki komunikacyjne na Pacyfiku. W obecnej sytuacji byle incydent, jak zamach w Sarajewie przed I wojną światową, mógłby się stać pretekstem do otwartej wojny.

Na razie w wojnie handlowej Pekin tylko odpowiada na amerykańskie zaczepki, ale sam nie podejmuje ataków. Czy to oznacza, że Chiny potrzebują USA bardziej niż USA Chin?

Jeśli chodzi o handel, Chiny wcale USA aż tak bardzo nie potrzebują. Sprowadzają stamtąd gaz, ropę, soję oraz oczywiście półprzewodniki. Amerykanie z kolei kupują w Chinach niemal cały swój sprzęt elektroniczny i wiele innych rzeczy.

I metale ziem rzadkich, które mają coraz większe znaczenie w procesie produkcji samochodów i urządzeń elektronicznych.

Steve Bannon (były doradca prezydenta Trumpa – red.) ma sporo racji, gdy mówi, że USA były na drodze do stania się państwem wasalnym ?w chińskim systemie trybutarnym.

Państwo Środka jest dziś samowystarczalne technologicznie? Jednym z frontów wojny handlowej jest właśnie zablokowanie transferu technologii z USA do Chin.

To prawdopodobnie najsłabszy punkt Chin, podobnie jak brak samowystarczalności w zakresie produkcji żywności. Amerykanie są ogólnie bardziej zaawansowani technologicznie, ale proszę zauważyć, że przodują głównie w technologiach cyfrowych, finansowych i oczywiście wojskowych. Produkcję fizycznych towarów codziennego użytku w większości wyprowadzili za granicę. To może się okazać słabym punktem USA. Ewentualny wyraźny wzrost cen importowanych dóbr, które konsumuje amerykańska klasa średnia, może mieć wpływ na wynik tamtejszych wyborów.

Sypanie przez Trumpa piachu w tryby globalizacji nie podoba się też amerykańskim korporacjom. Niektóre rzeczywiście zamykają swoje zakłady w Chinach, ale raczej nie z powodu wyższych ceł, tylko rosnących kosztów pracy. I nie sprowadzają produkcji z powrotem do USA, ale lokują ją w innych tanich krajach Azji czy Ameryki Łacińskiej. W jakim stopniu Trump może ignorować interesy biznesu?

Władza polityczna jest silniejsza niż firmy. W czasach pokoju może się wydawać, że rządzą nami korporacje, ale to złudzenie. Dzisiaj przekonują się o tym Niemcy. Tamtejsze firmy zdały sobie sprawę z tego, że globalizację stworzyły Stany Zjednoczone i mogą ją teraz cofnąć z powodów politycznych. Geopolityka to matka makroekonomii.

A co z napięciami w chińskim społeczeństwie? Tamtejszej wielkomiejskiej ludności może już nie zadowalać szybki wzrost dochodów, chciałaby również reform politycznych, demokratyzacji, większych swobód. Takie podłoże mają przecież protesty w Hongkongu.

Brak stabilności społecznej to też z pewnością jedna ze słabych stron Chin. To ogromne społeczeństwo, nad którym ciężko jest zapanować. W samej Komunistycznej Partii Chin są ścierające się ze sobą frakcje podkopujące autorytet Xi Jinpinga. Spowolnienie gospodarcze, które uderzyłoby ?w dochody Chińczyków, mogłoby wywołać protesty. USA liczą na taki rozwój wydarzeń.

Protesty w Hongkongu mogą mieć wpływ na przebieg wojny handlowej?

Trumpowi zależy na tym, żeby w związku z tymi protestami Chińczycy stracili twarz. Jeśli Pekin postanowi siłą zdławić demonstracje, pokaże swoje autorytarne oblicze. Wtedy zachodnioeuropejski biznes, który bardzo chce robić z Chinami interesy, znalazłby się pod ostrzałem opinii publicznej. Być może powstałaby wtedy koalicja państw demokratycznych przeciwko Chinom.

Pod względem liczby ludności Indie wkrótce mogą wyprzedzić Chiny. Czy USA, próbując zahamować wzrost chińskiej potęgi, starają się zacieśniać swoje stosunki gospodarcze z Indiami?

Indie mają duże znaczenie dla strategii USA w basenie Oceanu Indyjskiego, ale nie palą się do roli amerykańskiej przeciwwagi dla Chin, grają we własną grę. Poza tym pod względem poziomu rozwoju są daleko za Chinami. Brakuje im też pewnych warunków, które Chinom ułatwiły rozwój. To nie jest jeden naród, utrzymuje się tam system kastowy, brakuje dynamiki społecznej.

A jakie stanowisko Polska powinna zająć w sporze między USA i Chinami? Czy w ogóle musimy na tym etapie jakieś stanowisko zajmować?

Jako kraj, którego bezpieczeństwo zależy od USA, nie bardzo mamy wybór. Opowiadamy się za USA, które tego od nas oczekują.

Z drugiej strony możemy zostać bramą Chin do Unii Europejskiej...

Dlatego dla USA jesteśmy tacy ważni. Z ambicji stania się łącznikiem między Chinami a Europą będziemy musieli zrezygnować. Oczywiście przy założeniu, że Chiny nie wygrają.

Załóżmy, że z konfliktu między USA a Chinami zwycięsko wychodzą te ostatnie. Jakie to miałoby dla nas konsekwencje? Powinniśmy się tego scenariusza obawiać?

Głównym powodem do obaw jest chiński autorytaryzm, upowszechnianie się tego modelu. Gdyby nie to, dominacja Chin nie musiałaby być dla Polski groźna. Mogłaby nawet mieć pewne korzyści, bo prawdopodobnie oznaczałaby osłabienie Rosji.

Dr Jacek Bartosiak, adwokat, ekspert ds. geopolityki ?i geostrategii, w latach 2018–2019 prezes spółki Centralny Port Komunikacyjny, twórca serwisu Strategy & Future (strategyandfuture.org)

Plus Minus: W 2006 r. Niall Fergusson i Moritz Schularick ukuli termin Chimeryka, nazywając tak gospodarczą symbiozę USA i Chin. Czy Chimeryka na naszych oczach odchodzi w przeszłość?

Faktycznie jesteśmy świadkami jej końca. Ta symbioza dała światu globalizację, podział pracy uzależniony od kosztów pracy, czynników geograficznych, ale też organizacji społecznej i poziomu rozwoju technologicznego. Układ był taki, że Stany Zjednoczone zajmują górne szczeble na drabinie wartości dodanej, a Chiny dolne. Przez lata był to napęd wzrostu światowej gospodarki.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi