Jerzy Meysztowicz: W pewnym momencie PO nie miała nic do zaoferowania

PO od pewnego momentu nie chciała niczego zmieniać, bo to jest ryzykowne dla utrzymania władzy. Podjęła dwie istotne reformy – sześciolatki do szkół i podniesienie wieku emerytalnego. Obie ważne i słuszne, ale wprowadzone bez konsultacji społecznych i bez przygotowania - mówi Jerzy Meysztowicz, były poseł Nowoczesnej.

Publikacja: 25.10.2019 19:00

Gdy Nowoczesna miała w sondażach 23 proc. poparcia, to partia liczyła zaledwie 30 członków – mówi je

Gdy Nowoczesna miała w sondażach 23 proc. poparcia, to partia liczyła zaledwie 30 członków – mówi jej wiceprzewodniczący Jerzy Meysztowicz. Na zdjęciu Meysztowicz, wówczas poseł Nowoczesnej, na pikiecie przeciw zmianom w oświacie, które wprowadzał PiS, listopad 2016 r.

Foto: Łukasz Krajewski, Forum

Plus Minus: Nie został pan posłem nowej kadencji. Czy to jest już koniec pana przygody z polityką?

O nie, polityka wciąga, zwłaszcza jeżeli ktoś ma aktywność we krwi i czuje się odpowiedzialny za sprawy publiczne, a za takiego osobnika się uważam. Poza tym traktuję to jako zobowiązanie wobec moich przodków, którzy też angażowali się w życie publiczne, współpracowników, wreszcie wyborców i sympatyków. Zatem byłem, jestem i nadal będę aktywny politycznie.

Zaczynał pan od Unii Demokratycznej.

Właściwie to moje zaangażowanie zaczęło się od pracy przy wyborach w 1989 roku. Ale na dobre rozpocząłem działalność polityczną, przystępując do Unii Demokratycznej. Miałem olbrzymi szacunek dla ludzi, którzy wywalczyli wolną Polskę, a wielu z nich było właśnie w UD.

Pamięta pan zjednoczenie Unii Demokratycznej z Kongresem Liberalno-Demokratycznym?

KLD popełnił błąd przed wyborami w 1993 roku, bo nie chciał pójść do wyborów razem z nami. Liberałowie uważali, że bez problemu zdobędą miejsca w parlamencie, ale przegrali. Do zjednoczenia doszło, gdy nie mieli już żadnego ruchu. Na kongresie zjednoczeniowym siedziałem w ostatnim rzędzie razem z Jackiem Kuroniem i Aleksandrem Smolarem. To Smolar wymyślił nazwę Unia Wolności. Wiadomo, że liberałowie w dużej części składali się z młodych ludzi, a nam zależało nam na tym, żeby nazwa podkreślała nową formułę. I tak zostało.

Mówiono, że te dwie partie nigdy się nie skleiły. Jak to wyglądało w Krakowie?

Oni od początku trzymali się razem. To byli ludzie bardzo ambitni, chcieli decydować, jak nowa partia ma wyglądać, i próbowali narzucić nam tę wizję. W 1997 roku, gdy weszliśmy do Sejmu jako Unia Wolności, wielu liberałów znalazło się w parlamencie i stanowili zwartą grupę.

Unia Wolności zawarła wtedy koalicję rządzącą z AWS, a pan został wicewojewodą krakowskim.

W 1998 roku zostałem wicewojewodą krakowskim, zaś po reformie administracyjnej wicewojewodą małopolskim. Na mocy umowy koalicyjnej Unia Wolności nie miała wojewodów, tylko samych wicewojewodów. W efekcie wojewodowie spotykali się osobno, a wicewojewodowie osobno. Kiedyś pojechałem na spotkanie wojewodów, ponieważ mój przełożony, wojewoda Ryszard Masłowski nie mógł jechać. Byłem jedynym człowiekiem spoza AWS na tym spotkaniu. Najpierw rozmowa toczyła się bez skrępowania, ale nagle ktoś zauważył, że jest na sali członek UW, i natychmiast zaczęto inaczej rozmawiać.

Nie było zaufania między koalicjantami?

Rzadko między nami panowała chemia. AWS traktowała UW jak ciało obce. Jerzy Buzek miał związane ręce, bo o wszystkim decydował Marian Krzaklewski, szef NSZZ Solidarność. Pamiętam okoliczności odwołania Pawła Piskorskiego ze stanowiska prezydenta Warszawy. Po godzinie 23 Jerzy Buzek spotkał się z Tadeuszem Syryjczykiem i wspólnie ustalili, że Paweł Piskorski nie zostanie odwołany. Pięć minut po tym spotkaniu do Buzka przyszedł Krzaklewski i przed północą premier zdecydował o odwołaniu Piskorskiego i wprowadzeniu komisarza do Warszawy. To pokazuje, że Buzek był uzależniony od decyzji AWS.

Czyli sterowanie rządem z tylnego siedzenia było prawdą?

Oczywiście. Gdy ktoś chciał coś załatwić w rządzie, to szedł do Krzaklewskiego. Bardzo cenię Jerzego Buzka za to, że odważył się na wprowadzenie dużych reform, że miał wolę zmiany ustroju Polski, ale w mojej ocenie usamodzielnił się dopiero pod koniec kadencji.

To dlatego Leszek Balcerowicz podjął decyzję o wyjściu UW z rządu?

Dwukrotnie profesor Balcerowicz przestrzegał Buzka, że wyjdziemy z koalicji, jeżeli nasze postulaty nie zostaną spełnione. Za pierwszym razem tego nie zrobiliśmy, za drugim zagryźliśmy zęby i znowu pozostaliśmy w rządzie. Ale gdy po raz trzeci postawiliśmy sprawę na ostrzu noża i ponownie nic to nam nie dało, uznaliśmy, że jeżeli tym razem nie wyjdziemy z koalicji, to sami sprowadzimy się do roli wasala AWS.

A co to były za ważne sprawy, których nie mogliście odpuścić?

Za każdym razem chodziło o gospodarkę. Balcerowicz starał się rozwiązać kwestię podatków, dokończyć prywatyzację czy poprawić funkcjonowanie służb skarbowych, a AWS to blokowała. Czarę goryczy przelało odwołanie Piskorskiego. Osobiście jednak nie do końca byłem przekonany do zrywania koalicji.

Dlaczego?

Chodziło o sprawczość. Uważałem, że będąc w rządzie, możemy się przeciwstawiać głupim pomysłom AWS, a gdy odejdziemy, to już nie będzie żadnej tamy i te pomysły zostaną zrealizowane. I tak właśnie się stało.

Zerwanie koalicji z AWS nie wyszło Unii Wolności na zdrowie. Poparcie dla waszej partii zaczęło spadać.

Przyczyn spadku w sondażach było kilka. Przede wszystkim błędem było, że nie wystawiliśmy własnego kandydata na prezydenta, tylko poparliśmy Andrzeja Olechowskiego.

To dlaczego go poparliście?

Taki był demokratyczny werdykt Rady Krajowej UW. Zwolennicy poparcia Olechowskiego mieli zaledwie kilka głosów przewagi nad przeciwnikami tego pomysłu. Kluczowe okazało się stanowisko Leszka Balcerowicza, który był za poparciem Olechowskiego i przekonał do tego innych. Per saldo okazało się, że partia bez kandydata na prezydenta traci. Nie może pokazać swojej siły.

A mieliście innego kandydata? Jeżeli nie Andrzej Olechowski, to kto?

Były oczekiwania, że lider partii stanie do boju, bo to jest naturalny wybór. Ale Balcerowicz zdecydowanie nie był tym zainteresowany.

Dlaczego nie chcieliście poprzeć Mariana Krzaklewskiego?

To było dla nas nie do przyjęcia. Widzieliśmy, jakie szkody w procedurach demokratycznych wyrządza zarządzanie z tylnego siedzenia. Tym bardziej że Krzaklewski nie liczył się z opinią innych i nie analizował decyzji pod kątem tego, czy są dobre dla przyszłości Polski. Miały być dobre dla związku, bo Krzaklewski był zakładnikiem struktur związkowych. A gdy słyszałem wypowiedzi niektórych szefów struktur związkowych, to włosy mi się jeżyły na głowie. Poza tym wiem, jakie naciski wywierali związkowcy na wojewodę małopolskiego – tego zwolnić, tamtego zwolnić, tego wstawić na stanowisko. Przecież to było chore. Oni uważali, że mogą decydować, kto będzie dyrektorem w urzędzie wojewódzkim, kogo należy zwolnić, kto ma coś za uszami, a wojewoda, też związkowiec, jest od tego, żeby wykonywać ich polecenia.

I wykonywał?

Poszedłem do niego przy okazji kolejnej tego typu interwencji i powiedziałem: – Panie wojewodo, rozumiem, że AWS chciałaby wyczyścić wszystkich do sprzątaczki, ale to pan będzie oceniany wedle tego, jak urząd funkcjonuje. Jeżeli wyczyści pan wszystkich ludzi po poprzednim wojewodzie Jacku Majchrowskim, to kto nam zostanie? Udało mi się go przekonać, że jeżeli musi przyjąć na kierowniczą funkcję kogoś forsowanego przez związkowców, to obecnego dyrektora przesuwa na wicedyrektora, żeby zachować ciągłość pracy urzędu. I to nam się sprawdziło. Wtedy zresztą zaczęto mówić o służbie cywilnej, która miała być apolitycznym korpusem administracji państwowej. Wysyłaliśmy ludzi na studia do Krajowej Szkoły Administracji Publicznej i zbudowaliśmy fantastyczną kadrę. A później przyszła ekipa SLD, zaczęła obchodzić przepisy, trzymała ludzi jako pełniących obowiązki, bo nie mieli papierów na stanowiska, i idea służby cywilnej została zaprzepaszczona.

Pamięta pan kongres UW, podczas którego liberałowie zostali wycięci w pień z władz partii?

Oczywiście. Nigdy tego nie zapomnę. Zaczęło się od tego, że liberałowie w Warszawie wycięli z władz regionalnych wszystkich działaczy dawnej Unii Demokratycznej. Najbardziej zasłużone osoby zostały wyrzucone na śmietnik przez młodych liberałów, z których wielu uważało, że era ludzi ze styropianu się skończyła. A osiągnęli to dzięki pompowaniu kół. W Krakowie też próbowali to zrobić. Zaczęli zapisywać do partii swoich znajomych, krewnych, nawet osoby, które już nie żyły. I na tym się przejechali, bo myśmy to wyłapali. Na polecenie Tadeusza Syryjczyka przeprowadziłem weryfikację kół. Dzwoniliśmy do każdej nowo zapisanej osoby, pytając, czy podpisała deklarację członkowską, czy płaci składki itd. Część nie miała pojęcia, że zapisała się do partii.

Wtedy postanowiliście wyciąć ich wszystkich w pień?

Wtedy zrozumieliśmy, że albo my ich pokonamy, albo oni nas. Kiedy w wyborach na szefa partii wygrał Bronisław Geremek, wiedzieliśmy już, że mamy większość. Po wyborach usiedliśmy w gabinecie Geremka – Tadzio Syryjczyk, prof. Geremek, ja, Mirek Czech. Mirek, który wiedział dokładnie, jak oni się zachowują, powiedział: – Skoro mamy większość, wykorzystajmy ją i głosujmy tylko na naszych. Zaprotestowałem, że to będzie błąd, który może doprowadzić do rozpadu partii, ale mój głos się nie przebił. Zapadła decyzja, żeby głosować na listy przygotowane przez ekipę unijną. Rezultat był taki, że do Rady Krajowej dostało się zaledwie kilka osób od liberałów. Reszta była od nas. Podczas posiedzenia nowej Rady Krajowej próbowaliśmy im to zrekompensować doproszeniem liberałów do zarządu. Ale oni już tego nie chcieli – wyszli przed końcem obrad. To był początek końca UW. Liberałowie bardzo szybko się zorganizowali i zaczęli budować coś nowego.

A dlaczego zapisał się pan do Platformy Obywatelskiej?

Ponieważ w 2009 roku nastąpiła śmierć techniczna Partii Demokratycznej, który była następczynią Unii Wolności. Bogdan Lis przegrał wybory na szefa formacji z młodą działaczką Brygidą Kuźniak. Dla mnie to był koniec tej organizacji. A że w PO była już wtedy większość moich kolegów, pomyślałem, że mogę zrobić jeszcze coś pożytecznego dla Polski. Bardzo się zawiodłem.

Co takiego się stało?

Zaproponowałem Platformie powołanie rzecznika praw przedsiębiorców przy premierze, który koordynowałby działalność legislacyjną dotyczącą gospodarki. To zostało kompletnie zignorowane. Wiedziałem, jakie problemy mają przedsiębiorcy, bo sam nim byłem. Tłumaczyłem, że Platforma jako formacja odwołująca się do przedsiębiorczości i ciężkiej pracy Polaków zbyt mało się tą grupą zajmuje. Powołanie przez Janusza Palikota sejmowej komisji „Przyjazne państwo" nic nie zmieniało. Komisja produkowała dokumenty, których nikt nie wykorzystywał, bo nikt nie miał woli czegokolwiek ruszać.

Dlaczego?

Myślę, że po prostu nikomu się nie chciało. W pewnym momencie PO nie miała nic do zaoferowania. Ludzie myśleli, że ten projekt będzie się toczył siłą rozpędu. Michał Boni przygotował świetną strategię „Polska 2030", z której nikt nie skorzystał. To samo było z moimi pomysłami.

To dlatego związał się pan politycznie z Ryszardem Petru?

Ryszard Petru był również jedną z osób, które próbowały coś zdziałać w PO, i został bardzo nieładnie potraktowany. Powołano go na członka rady nadzorczej PKP, a po interwencji działaczy dzień później został odwołany.

Z jakiego powodu go zablokowano?

Ryszard, stojąc z boku Platformy, krytycznie odnosił się do pewnych posunięć rządu, m.in. do zmiany OFE. Oni uznali, że nie będą promować faceta, który krytykował ich genialne posunięcie. Rozmawiałem z Ryszardem nieraz o tej niechęci PO do działania i podczas jednej z rozmów uznaliśmy, że trzeba powołać nową formację. Ryszard zaczął jeździć i rozmawiać z ludźmi, a ja zadeklarowałem, że zajmę się organizacją zaplecza w terenie. Odnowiłem stare kontakty z wicewojewodami, których za moich czasów było 49, i okazało się, że ludzi zniechęconych do PO jest więcej.

Polityka ciepłej wody w kranie, czyli utrzymania status quo, to też był jakiś pomysł.

W polityce jest się po to, żeby kraj się zmieniał, a ludziom żyło lepiej. PO od pewnego momentu nie chciała niczego zmieniać, bo to jest ryzykowne dla utrzymania władzy. Podjęła dwie istotne reformy – sześciolatki do szkół i podniesienie wieku emerytalnego Obie ważne i słuszne, ale wprowadzone bez konsultacji społecznych i bez przygotowania. PO zachowała się tak, jak kiedyś Unia Demokratyczna – my mamy rację i tak ma być.

Ciekawe co pan pomyślał, gdy zobaczył tłumy, które waliły na kongres założycielski Nowoczesnej na Torwarze.

To chyba moje najsilniejsze polityczne wspomnienie. Pomyślałem, że Nowoczesna to jest to, na co ludzie czekają. Że są zmęczeni marazmem Platformy. Ta energia na Torwarze była nieprawdopodobna. Zbudowaliśmy coś z niczego w niezwykle krótkim czasie. Wie pani, że gdy w sondażach mieliśmy 23 proc. poparcia, to partia liczyła zaledwie 30 członków?!

To było po wyborach. Weszliście do Sejmu z poparciem 7-proc. i nagle się okazało, że w sondażach jesteście pierwszą siłą opozycyjną, a Ryszard Petru został okrzyknięty liderem opozycji.

I tu pojawił się problem, bo Ryszard w to uwierzył. Sam zaczął się traktować jak lider opozycji, a w takiej sytuacji od śmieszności dzieli polityka bardzo cienka linia. Niektórzy uznali, że pierwszym symptomem, iż Ryszard Petru nie wyczuwa tych niuansów, było jego mało fortunne orędzie do narodu przed świętami Bożego Narodzenia w 2015 roku. Ryszard nagrał wystąpienie, w którym wprost oświadczył, że jest liderem opozycji, i niestety otarł się o śmieszność.

Ale zabiła go sylwestrowa wyprawa do Portugalii.

Tak. Wtedy stracił wiarygodność i już się nie odbudował. To był okres strajku w Sejmie. Ryszard przed świętami wziął kilka dyżurów, a potem spytał, czy może wyjechać na kilka dni na wypoczynek. Mieliśmy rozpisane dyżury na święta i sylwestra, a więc powiedzieliśmy: jedź, odpocznij. Nikt z nas nie podejrzewał, że on pojedzie za granicę, na sylwestra, na dodatek nie sam. Nikomu zatem nie przyszło do głowy, żeby mu powiedzieć: Ryszard, jedź na Mazury albo w Bieszczady i nie pchaj się ludziom przed oczy. Przecież on był cały czas na widelcu. Wiadomo było, że PiS tylko czeka na jego potknięcie.

To było już po orędziu, o którym pan mówił. Wiedzieliście, że Petru nie ma wyczucia politycznego.

Wcześniej popełniał drobne błędy. Nie sądziliśmy, że popełni błąd kardynalny. Gdyby jego eskapada nie odbyła się w okresie strajku, to nie miałaby takiej siły rażenia. Ale liczył się moment i ta wycieczka okazała się tragiczna w skutkach. Płacimy za to do dzisiaj. Ja nadal uważam, że Nowoczesna jest najlepszym projektem politycznym od lat, a Ryszard był najlepszą osobą, która mogła go pociągnąć, i sam to zniszczył. Facet, który miał ambicje bycia premierem, który mógł mieć u siebie pół Platformy, gdyby tylko kiwnął palcem, poślizgnął się na takim numerze.

A dlaczego Petru nie kiwnął palcem, żeby przyciągnąć posłów PO?

Bo się bał, że utraci władzę nad partią. Proszę sobie wyobrazić, że do klubu, w którym jest 28 osób, przychodzi 40–50 osób z PO. Nowi ludzie mogliby przegłosowywać rzeczy, które zupełnie by nam nie odpowiadały, ze zmianą szefa klubu na czele. A więc to byłoby bardzo ryzykowne.

Mówiono, że Petru nie był dobrym szefem klubu.

Ryszard przez większość zawodowego życia był singlem – funkcjonował samodzielnie, sam podejmował decyzje jako ekspert, doradca, komentator. Nie do końca potrafił grać zespołowo. W klubie byli ludzie, którzy uważali, że Ryszard faworyzuje jednych, dołuje drugich, nie daje możliwości rozwinięcia skrzydeł. Pierwsze odejścia z Nowoczesnej związane były właśnie z tym.

Był pan za odwołaniem Petru z funkcji przewodniczącego partii?

Nie. Uważałem, że choć Ryszard przez osiem miesięcy nie odbudował swojego wizerunku, to mimo wszystko jest w stanie jeszcze pociągnąć Nowoczesną. Ciągle wielu ludziom dobrze się kojarzył. Nie wiem, jak by się zachowywał, gdyby wygrał starcie o szefa partii. Jednak wtedy już byliśmy po pierwszych odejściach z klubu parlamentarnego i liczyłem, że to jest dla niego kubeł zimnej wody. Głosowanie przegrał ośmioma głosami i nie potrafił się z tym pogodzić. Zaczął krytykować nową liderkę Katarzynę Lubnauer, bo wydawało mu się, że w ten sposób błyskawicznie odzyska Nowoczesną. Rozumiem, że przegrana bardzo go zabolała, bo zostało mu zabrane jego dziecko. Ale droga, którą obrał, prowadziła na manowce.

Czy wybór Lubnauer na liderkę to był błąd partii?

Podstawowy błąd polegał na tym, że w ogóle ktoś konkurował z Ryszardem o to stanowisko. To nie był dobry czas na rywalizację, tylko okres wymagający dojrzałości i współpracy. Zaczynaliśmy dołować w sondażach i nie było takiego polityka, który gwarantował, że wydźwignie nasz projekt. Ale wtedy Piotr Misiło ogłosił, że będzie walczył o przywództwo, i ruszyli się kolejni: Kamila Gasiuk-Pihowicz i Katarzyna Lubnauer. Katarzyna po wygranej – jako kobieta i nowa twarz Nowoczesnej – wywindowała partię na poziom 10 proc. poparcia, ale nie potrafiła go utrzymać. Przyczynił się do tego sam Ryszard, który zaczął ją krytykować. Wyborcy uznali, że skoro Nowoczesna się kłóci, to nie ma sensu się nią zajmować.

Czy porozumienie z PO na wybory samorządowe, eurowybory i wybory parlamentarne było słusznym posunięciem?

Oczywiście. Przypomnę, że jeszcze Ryszard ogłosił z Grzegorzem Schetyną wspólnego kandydata na prezydenta stolicy, czyli Rafała Trzaskowskiego. A więc próbował ocalić przywództwo, pokazując, że ma dobre pomysły. Problem polegał na tym, że Nowoczesna wyrosła na krytyce Platformy i nie można było pójść zbyt daleko z tym porozumieniem. Ale PO też się zmieniła, to nie jest ta sama partia co w 2015 roku. Dlatego wyborcy w większości zaakceptowali naszą współpracę z Platformą.

Ale czy Nowoczesna jeszcze w ogóle istnieje, czy też jest już częścią PO?

Oczywiście, że istnieje. I ja ciągle wierzę w polityczny sens tego projektu, choć wymaga on korekty. Udowodniliśmy, że Nowoczesna nie jest partią jednej kadencji – mamy ośmiu posłów, trzech senatorów wywodzących się z Nowoczesnej, 200 samorządowców i nadal liczne grono osób aktywnie nas wspierających. Będziemy tworzyć wspólny klub parlamentarny z PO, bo takie zobowiązanie podjęliśmy przed wyborami. Jednak w sytuacji, gdy Platformie brakuje własnej agendy politycznej i zaczęła się ścigać na populizm z PiS, a Konfederacja jest nieprzewidywalna, na scenie politycznej potrzebna jest odpowiedzialna partia liberalna. Formacja reprezentująca ciężko pracującą klasę średnią, która finansuje nieprzemyślane transfery socjalne. Tą formacją nadal jest Nowoczesna.

—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")

Jerzy Meysztowicz Był w UD, we władzach UW, w 1995 r. kierował komitetem wyborczym kandydata na prezydenta Jacka Kuronia. Potem bez powodzenia walczył o mandat sejmowy z Partii Demokratycznej – demokraci.pl, z Lewicy i Demokratów, z PO. Udało się w 2015 r. z Nowoczesnej. W 2019 znowu przegrał wybory. Przedsiębiorca, były wicewojewoda krakowski i małopolski

Plus Minus: Nie został pan posłem nowej kadencji. Czy to jest już koniec pana przygody z polityką?

O nie, polityka wciąga, zwłaszcza jeżeli ktoś ma aktywność we krwi i czuje się odpowiedzialny za sprawy publiczne, a za takiego osobnika się uważam. Poza tym traktuję to jako zobowiązanie wobec moich przodków, którzy też angażowali się w życie publiczne, współpracowników, wreszcie wyborców i sympatyków. Zatem byłem, jestem i nadal będę aktywny politycznie.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi