Wtedy postanowiliście wyciąć ich wszystkich w pień?
Wtedy zrozumieliśmy, że albo my ich pokonamy, albo oni nas. Kiedy w wyborach na szefa partii wygrał Bronisław Geremek, wiedzieliśmy już, że mamy większość. Po wyborach usiedliśmy w gabinecie Geremka – Tadzio Syryjczyk, prof. Geremek, ja, Mirek Czech. Mirek, który wiedział dokładnie, jak oni się zachowują, powiedział: – Skoro mamy większość, wykorzystajmy ją i głosujmy tylko na naszych. Zaprotestowałem, że to będzie błąd, który może doprowadzić do rozpadu partii, ale mój głos się nie przebił. Zapadła decyzja, żeby głosować na listy przygotowane przez ekipę unijną. Rezultat był taki, że do Rady Krajowej dostało się zaledwie kilka osób od liberałów. Reszta była od nas. Podczas posiedzenia nowej Rady Krajowej próbowaliśmy im to zrekompensować doproszeniem liberałów do zarządu. Ale oni już tego nie chcieli – wyszli przed końcem obrad. To był początek końca UW. Liberałowie bardzo szybko się zorganizowali i zaczęli budować coś nowego.
A dlaczego zapisał się pan do Platformy Obywatelskiej?
Ponieważ w 2009 roku nastąpiła śmierć techniczna Partii Demokratycznej, który była następczynią Unii Wolności. Bogdan Lis przegrał wybory na szefa formacji z młodą działaczką Brygidą Kuźniak. Dla mnie to był koniec tej organizacji. A że w PO była już wtedy większość moich kolegów, pomyślałem, że mogę zrobić jeszcze coś pożytecznego dla Polski. Bardzo się zawiodłem.
Co takiego się stało?
Zaproponowałem Platformie powołanie rzecznika praw przedsiębiorców przy premierze, który koordynowałby działalność legislacyjną dotyczącą gospodarki. To zostało kompletnie zignorowane. Wiedziałem, jakie problemy mają przedsiębiorcy, bo sam nim byłem. Tłumaczyłem, że Platforma jako formacja odwołująca się do przedsiębiorczości i ciężkiej pracy Polaków zbyt mało się tą grupą zajmuje. Powołanie przez Janusza Palikota sejmowej komisji „Przyjazne państwo" nic nie zmieniało. Komisja produkowała dokumenty, których nikt nie wykorzystywał, bo nikt nie miał woli czegokolwiek ruszać.
Dlaczego?
Myślę, że po prostu nikomu się nie chciało. W pewnym momencie PO nie miała nic do zaoferowania. Ludzie myśleli, że ten projekt będzie się toczył siłą rozpędu. Michał Boni przygotował świetną strategię „Polska 2030", z której nikt nie skorzystał. To samo było z moimi pomysłami.
To dlatego związał się pan politycznie z Ryszardem Petru?
Ryszard Petru był również jedną z osób, które próbowały coś zdziałać w PO, i został bardzo nieładnie potraktowany. Powołano go na członka rady nadzorczej PKP, a po interwencji działaczy dzień później został odwołany.
Z jakiego powodu go zablokowano?
Ryszard, stojąc z boku Platformy, krytycznie odnosił się do pewnych posunięć rządu, m.in. do zmiany OFE. Oni uznali, że nie będą promować faceta, który krytykował ich genialne posunięcie. Rozmawiałem z Ryszardem nieraz o tej niechęci PO do działania i podczas jednej z rozmów uznaliśmy, że trzeba powołać nową formację. Ryszard zaczął jeździć i rozmawiać z ludźmi, a ja zadeklarowałem, że zajmę się organizacją zaplecza w terenie. Odnowiłem stare kontakty z wicewojewodami, których za moich czasów było 49, i okazało się, że ludzi zniechęconych do PO jest więcej.
Polityka ciepłej wody w kranie, czyli utrzymania status quo, to też był jakiś pomysł.
W polityce jest się po to, żeby kraj się zmieniał, a ludziom żyło lepiej. PO od pewnego momentu nie chciała niczego zmieniać, bo to jest ryzykowne dla utrzymania władzy. Podjęła dwie istotne reformy – sześciolatki do szkół i podniesienie wieku emerytalnego Obie ważne i słuszne, ale wprowadzone bez konsultacji społecznych i bez przygotowania. PO zachowała się tak, jak kiedyś Unia Demokratyczna – my mamy rację i tak ma być.
Ciekawe co pan pomyślał, gdy zobaczył tłumy, które waliły na kongres założycielski Nowoczesnej na Torwarze.
To chyba moje najsilniejsze polityczne wspomnienie. Pomyślałem, że Nowoczesna to jest to, na co ludzie czekają. Że są zmęczeni marazmem Platformy. Ta energia na Torwarze była nieprawdopodobna. Zbudowaliśmy coś z niczego w niezwykle krótkim czasie. Wie pani, że gdy w sondażach mieliśmy 23 proc. poparcia, to partia liczyła zaledwie 30 członków?!
To było po wyborach. Weszliście do Sejmu z poparciem 7-proc. i nagle się okazało, że w sondażach jesteście pierwszą siłą opozycyjną, a Ryszard Petru został okrzyknięty liderem opozycji.
I tu pojawił się problem, bo Ryszard w to uwierzył. Sam zaczął się traktować jak lider opozycji, a w takiej sytuacji od śmieszności dzieli polityka bardzo cienka linia. Niektórzy uznali, że pierwszym symptomem, iż Ryszard Petru nie wyczuwa tych niuansów, było jego mało fortunne orędzie do narodu przed świętami Bożego Narodzenia w 2015 roku. Ryszard nagrał wystąpienie, w którym wprost oświadczył, że jest liderem opozycji, i niestety otarł się o śmieszność.
Ale zabiła go sylwestrowa wyprawa do Portugalii.
Tak. Wtedy stracił wiarygodność i już się nie odbudował. To był okres strajku w Sejmie. Ryszard przed świętami wziął kilka dyżurów, a potem spytał, czy może wyjechać na kilka dni na wypoczynek. Mieliśmy rozpisane dyżury na święta i sylwestra, a więc powiedzieliśmy: jedź, odpocznij. Nikt z nas nie podejrzewał, że on pojedzie za granicę, na sylwestra, na dodatek nie sam. Nikomu zatem nie przyszło do głowy, żeby mu powiedzieć: Ryszard, jedź na Mazury albo w Bieszczady i nie pchaj się ludziom przed oczy. Przecież on był cały czas na widelcu. Wiadomo było, że PiS tylko czeka na jego potknięcie.
To było już po orędziu, o którym pan mówił. Wiedzieliście, że Petru nie ma wyczucia politycznego.
Wcześniej popełniał drobne błędy. Nie sądziliśmy, że popełni błąd kardynalny. Gdyby jego eskapada nie odbyła się w okresie strajku, to nie miałaby takiej siły rażenia. Ale liczył się moment i ta wycieczka okazała się tragiczna w skutkach. Płacimy za to do dzisiaj. Ja nadal uważam, że Nowoczesna jest najlepszym projektem politycznym od lat, a Ryszard był najlepszą osobą, która mogła go pociągnąć, i sam to zniszczył. Facet, który miał ambicje bycia premierem, który mógł mieć u siebie pół Platformy, gdyby tylko kiwnął palcem, poślizgnął się na takim numerze.
A dlaczego Petru nie kiwnął palcem, żeby przyciągnąć posłów PO?
Bo się bał, że utraci władzę nad partią. Proszę sobie wyobrazić, że do klubu, w którym jest 28 osób, przychodzi 40–50 osób z PO. Nowi ludzie mogliby przegłosowywać rzeczy, które zupełnie by nam nie odpowiadały, ze zmianą szefa klubu na czele. A więc to byłoby bardzo ryzykowne.
Mówiono, że Petru nie był dobrym szefem klubu.
Ryszard przez większość zawodowego życia był singlem – funkcjonował samodzielnie, sam podejmował decyzje jako ekspert, doradca, komentator. Nie do końca potrafił grać zespołowo. W klubie byli ludzie, którzy uważali, że Ryszard faworyzuje jednych, dołuje drugich, nie daje możliwości rozwinięcia skrzydeł. Pierwsze odejścia z Nowoczesnej związane były właśnie z tym.
Był pan za odwołaniem Petru z funkcji przewodniczącego partii?
Nie. Uważałem, że choć Ryszard przez osiem miesięcy nie odbudował swojego wizerunku, to mimo wszystko jest w stanie jeszcze pociągnąć Nowoczesną. Ciągle wielu ludziom dobrze się kojarzył. Nie wiem, jak by się zachowywał, gdyby wygrał starcie o szefa partii. Jednak wtedy już byliśmy po pierwszych odejściach z klubu parlamentarnego i liczyłem, że to jest dla niego kubeł zimnej wody. Głosowanie przegrał ośmioma głosami i nie potrafił się z tym pogodzić. Zaczął krytykować nową liderkę Katarzynę Lubnauer, bo wydawało mu się, że w ten sposób błyskawicznie odzyska Nowoczesną. Rozumiem, że przegrana bardzo go zabolała, bo zostało mu zabrane jego dziecko. Ale droga, którą obrał, prowadziła na manowce.
Czy wybór Lubnauer na liderkę to był błąd partii?
Podstawowy błąd polegał na tym, że w ogóle ktoś konkurował z Ryszardem o to stanowisko. To nie był dobry czas na rywalizację, tylko okres wymagający dojrzałości i współpracy. Zaczynaliśmy dołować w sondażach i nie było takiego polityka, który gwarantował, że wydźwignie nasz projekt. Ale wtedy Piotr Misiło ogłosił, że będzie walczył o przywództwo, i ruszyli się kolejni: Kamila Gasiuk-Pihowicz i Katarzyna Lubnauer. Katarzyna po wygranej – jako kobieta i nowa twarz Nowoczesnej – wywindowała partię na poziom 10 proc. poparcia, ale nie potrafiła go utrzymać. Przyczynił się do tego sam Ryszard, który zaczął ją krytykować. Wyborcy uznali, że skoro Nowoczesna się kłóci, to nie ma sensu się nią zajmować.
Czy porozumienie z PO na wybory samorządowe, eurowybory i wybory parlamentarne było słusznym posunięciem?
Oczywiście. Przypomnę, że jeszcze Ryszard ogłosił z Grzegorzem Schetyną wspólnego kandydata na prezydenta stolicy, czyli Rafała Trzaskowskiego. A więc próbował ocalić przywództwo, pokazując, że ma dobre pomysły. Problem polegał na tym, że Nowoczesna wyrosła na krytyce Platformy i nie można było pójść zbyt daleko z tym porozumieniem. Ale PO też się zmieniła, to nie jest ta sama partia co w 2015 roku. Dlatego wyborcy w większości zaakceptowali naszą współpracę z Platformą.
Ale czy Nowoczesna jeszcze w ogóle istnieje, czy też jest już częścią PO?
Oczywiście, że istnieje. I ja ciągle wierzę w polityczny sens tego projektu, choć wymaga on korekty. Udowodniliśmy, że Nowoczesna nie jest partią jednej kadencji – mamy ośmiu posłów, trzech senatorów wywodzących się z Nowoczesnej, 200 samorządowców i nadal liczne grono osób aktywnie nas wspierających. Będziemy tworzyć wspólny klub parlamentarny z PO, bo takie zobowiązanie podjęliśmy przed wyborami. Jednak w sytuacji, gdy Platformie brakuje własnej agendy politycznej i zaczęła się ścigać na populizm z PiS, a Konfederacja jest nieprzewidywalna, na scenie politycznej potrzebna jest odpowiedzialna partia liberalna. Formacja reprezentująca ciężko pracującą klasę średnią, która finansuje nieprzemyślane transfery socjalne. Tą formacją nadal jest Nowoczesna.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Jerzy Meysztowicz Był w UD, we władzach UW, w 1995 r. kierował komitetem wyborczym kandydata na prezydenta Jacka Kuronia. Potem bez powodzenia walczył o mandat sejmowy z Partii Demokratycznej – demokraci.pl, z Lewicy i Demokratów, z PO. Udało się w 2015 r. z Nowoczesnej. W 2019 znowu przegrał wybory. Przedsiębiorca, były wicewojewoda krakowski i małopolski