Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, osoby, którym z powodów osobistych bliski jest problem adhortacji „Amoris laetitia", mogą w uprawniony sposób czuć, że są w centrum dzisiejszego nie tylko religijnego, ale etyczno-politycznego sporu o pojmowanie rozumności i wolności jednostki, i że to nad nimi odbywa się sąd. Konserwatywny sprzeciw wobec rozumnego poszukiwania dopuszczenia szczęścia rozwiedzionych katolików pragnących być w powtórnym związku miłosnym pokazuje, co ich zdaniem wystarczy do tego, aby zerwali oni z dziedzictwem greckiej filozofii, rzymskiego republikanizmu i duchowości judeochrześcijańskiej. Jednocześnie spór o „Amoris laetitia" – w przeciwieństwie do sporu o prawa środowisk LGBT czy o znaczenie Unii Europejskiej – ma tę cenną cechę, że obiektem krytyki konserwatystów są te komponenty filozofii liberalnej, które jednocześnie nie należą do tzw. liberalnego paternalizmu. Po drugiej stronie sporu są bowiem wartości takie jak wolność myślenia, stosowanie zasady szczęścia w naszych poszukiwaniach, optymizm antropologiczny i prawo jednostki do traktowania swego dobra indywidualnego jako elementu, a nie przeciwieństwa, harmonii społecznej. Nie jest to natomiast kolejna odsłona sporu między przeciwnikami „złej, proniemieckiej UE" a „zawsze dobrej UE" czy między przeciwnikami „deprawacji czynionej przez LGBT" a tymi, którym „różnorodność" kojarzy się tylko z jednym. Innymi słowy, spór o „Amoris laetitia", mimo że dotyczy Kościoła katolickiego, pozwala zauważyć, jakie słuszne wolnościowe wartości znajdują się pod ostrzałem konserwatystów.
***
Nietrudno zauważyć, że mimo braku bezpośredniego przywołania adhortacji „Amoris laetitia", opublikowana w czerwcowym „Tygodniku Powszechnym" (nr 24/2019) rozmowa dwóch teologów, Piotra Sikory i Pawła Milcarka, na temat roli Kościoła katolickiego w świecie – a przez to także na temat natury moralności – krąży wokół pytania: czy zgodne z wolą Boga jest, żeby osoba wierząca weszła w powtórny związek w sytuacji, kiedy zawarte dawno temu małżeństwo sakramentalne de facto nie istnieje.
Echo permanentnego sądu nad takimi osobami słychać wyraźnie, kiedy Sikora mówi: „Może są kwestie, w których możemy się od świata uczyć? (...) Nie znając dobrze całej tradycji, możemy ulegać złudzeniu, że coś jest »odwiecznym nauczaniem Kościoła«. (...) Elastyczność wobec zmian może wynikać nie z ducha świata, lecz z uważnego czytania źródeł". Na co Milcarek odpowiada: „W przypadku wielu zmian proponowanych współcześnie [w Kościele] nie widzę ciągłości prawdy, (...) zamiast tego spotykam twarde odwołanie do władzy przeprowadzania zmian, np. »bo papież tak mówi«, albo fideizm: uznanie, że w danym momencie zawieszamy działanie rozumu i odwołujemy się do przeżycia: »oto Duch Święty nam dziś mówi...«. (...) Dla mnie ważna jest różnica pomiędzy dwoma punktami wyjścia, raczej alternatywnymi. W pierwszej Bóg jest Logosem. (...) W drugiej perspektywie Bóg jest postrzegany przede wszystkim jako Moc. Ja bronię perspektywy (...) Boga jako Logosu". Bez uszczerbku dla dokonywanej przez Milcarka słusznej obrony tradycyjnej, melancholijnej liturgii przed młodzieżowymi innowacjami można streścić powyższe słowa w następujący sposób: Sikora opowiada się za poszukiwaniami, a Milcarek sugeruje, że są one podejrzane, gdyż są wiedzione przez ludzką potrzebę szczęścia doczesnego. Można sądzić, że zrozumiałość Boga, „ciągłość teologicznego pojmowania", mogłaby uzasadniać jakieś przeżycia i znaki wskazujące, że to dopiero drugi związek jest chciany przez Boga. Wychodzi więc na to, że rozumność oznacza dla Milcarka coś innego – kompletne oddalenie od uczuć człowieka.
W perspektywie wypowiedzi Milcarka dochodzi do typowego dla konserwatystów, niby fundamentalnego dla europejskiej cywilizacji, oddzielenia rozumności od woli i uczuć, a także do negowania – w sprawach dotyczących seksualności i romantycznej miłości – wszechmocy Boga, która dopuszcza, że „nie ma dla Niego nic niemożliwego". W pewnych przypadkach dla rozwiedzionych osób wierzących ważniejsze są aktualnie doświadczane znaki Bożej obecności niż praktycznie zerwane małżeństwo, zawarte gdzieś w latach 90. w kościele z zatęchłymi dywanami, kiedy podobno był Bóg. Mówienie, że owe zatęchłe dywany z lat 90. to intensywniejszy znak Boga niż jakieś znaki, których dana osoba – także przy użyciu rozumności – może doznawać obecnie, jest naprawdę nierozumne, ale jednocześnie według konserwatystów „rozumne", mimo że sakrament małżeństwa ukonstytuował się dopiero w XI wieku. Innymi słowy, wbrew temu, co mówi teolog, rozumność może być wykorzystywana także przy przeżywaniu jakichś znaków od Ducha, a nie – jak twierdzi teolog – być wobec uczuć rozłączną alternatywą. Być może Bóg niekoniecznie „spaja" małżonków na „zawołanie" w Kościele.