Tak na partyjnym portalu Prawa i Sprawiedliwości prezes komentował prezydenturę Bronisława Komorowskiego w dniu jego zaprzysiężenia, na którym się zresztą nawet nie pojawił. Słowa prezesa o „prezydencie wybranym przez nieporozumienie" padały w kolejnych latach wielokrotnie z ust jego partyjnych podwładnych, a dramatyczne okoliczności, w jakich Bronisław Komorowski został prezydentem, służyły potem ówczesnej opozycji za pretekst do delegitymizowania go, choć nie ponosił przecież żadnej osobistej odpowiedzialności za to, że o prezydenturę przyszło mu ostatecznie zawalczyć nie z Lechem, a z dużo łatwiejszym do pokonania Jarosławem. Prezes Kaczyński był konsekwentny i przez całą kadencję „prezydenta wybranego przez nieporozumienie" bojkotował, choćby ostentacyjnie odmawiając udziału w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego.

Prezydent Duda sam co prawda nie ceni specjalnie tej formuły dialogu ponadpartyjnego i za jego prezydentury RBN nie była często wykorzystywana, ale jeśli obecna opozycja zechce wziąć przykład z Jarosława Kaczyńskiego, druga kadencja obecnego prezydenta może być przez nią podobnie bojkotowana, a przepchnięta przez PiS formuła wyborów korespondencyjnych dostarczy przegranym idealnego pretekstu do podważania mandatu „prezydenta z koperty".

„Głosowanie korespondencyjne zwykle poprzedzone jest udostępnieniem pakietu wyborczego, co oczywiście stworzy na pewno zjawisko handlu tymi pakietami, głosami i groźbę skupowania nawet w dużych ilościach" – tak ostrzegała siedem lat temu Krystyna Pawłowicz, choć krytykowany przez nią projekt zakładał przecież dostarczanie pakietów wyborczych wyborcom za potwierdzeniem odbioru, co było przynajmniej gwarancją, że przesyłka trafi do właściwej osoby. Przy pakietach wyborczych wrzucanych do skrzynek pocztowych żadnej gwarancji nie ma, wyjmie je ze skrzynki każdy, kto będzie miał do niej legalny lub nielegalny dostęp. I nawet jeśli podczas samych wyborów nie dojdzie do fałszerstw na masową skalę, to i tak skala protestów wyborczych obywateli pozbawionych prawa głosu może być ogromna – w końcu przy przesyłkach wrzucanych do skrzynki każdy będzie mógł napisać, że w jego skrzynce nic nie było, niezależnie od tego, jaka będzie prawda. Będą to więc wyjątkowe wybory, które sfałszować będzie mogła zarówno władza, jak i opozycja, w zależności od ich wyniku.

Władza, która nie zadbała, by każdy wyborca dostał do rąk własnych kartę do głosowania, nie zabezpieczyła się przed fałszywymi oskarżeniami o ich niedostarczenie i nie będzie w stanie udowodnić bezzasadności ewentualnych protestów. Wyobraźmy sobie, w jakiej rzeczywistości się znajdziemy, jeśli skarg wyborczych na niedostarczenie pakietów będzie więcej, niż wyniesie różnica głosów między zwycięzcą a przegranym.