Wiadomo, że bezpośrednim zapalnikiem tych zajść była śmierć George'a Floyda w Minneapolis 25 maja. Również w zależności od preferencji politycznych jedni mówią o nim jako o nieskazitelnej osobowości, inni jako o człowieku z nie najlepszą przeszłością. Nie ma to oczywiście znaczenia dla analizy zdarzeń, które potem nastąpiły.
Najsilniejszym bodźcem, o którym najmniej się mówi, a który mógł wywołać największy, niekoniecznie uświadomiony szok, było to, że dla większości to pierwsze prawdziwe oglądanie zabijania człowieka. Nieważne, czy nazwiemy to egzekucją, czy nieumyślnym zabójstwem, morderstwem czy wypadkiem przy pracy. Większość ludzi zna zabijanie tylko z filmów – w przygodowych filmach może to być bardzo krwawa scena, w kolorach i z odpowiednia muzyką; w poważnych filmach muzyka jest inna, umieranie może być dłuższe, ale jest to jednak tylko film i wiemy, że aktor będzie się jeszcze uśmiechał w innych filmach.
Umieranie George'a Floyda trwało prawie dziewięć minut. Właściwie umieranie trwało pięć, ale my tego nie wiemy, bo oglądamy w przybliżeniu, bez żadnej muzyki, dużego mężczyznę duszonego kolanem przez człowieka w mundurze. Od początku wiemy, że nie będzie happy endu i mimo to oglądamy do końca. Sprawdzałam różne filmy fabularne pod kątem długości scen umierania w wyniku zabójstwa i nie znalazłam niczego równie długiego, jak oba amatorskie filmy nakręcane telefonem, pokazywane bez końca w telewizji.
Nagła śmierć nie jest czymś normalnym. 20 lat temu przechodziłam przez jezdnię w centrum Waszyngtonu, gdy usłyszałam niezbyt głośne „pop" i dwa metry przede mną padł na ziemię człowiek, drgnął kilka razy i zesztywniał. Był to strażnik zabity w trakcie napadu na pancerny wóz przewożący pieniądze do banków. W ciągu kilku minut na miejscu była policja, która rozegnała przechodniów. Nie pamiętam jego twarzy, bank wielokrotnie zmieniał nazwę, ale zawsze, gdy przechodzę przez to skrzyżowanie, wiem, że to jest właśnie tutaj. Nie, żebym nawet o tym myślała, ale na chwilę zamiera mi serce, robi mi się na ułamek sekundy zimno. Bo byłam świadkiem czegoś, przeciwko czemu buntuje się natura człowieka. I taka mogła być reakcja wielu ludzi na śmierć George'a Floyda.
Był człowiek, naciskają mu na szyję kolanem, mówi, że nie może złapać tchu, potem milknie, sztywnieje, a na ustach ma pianę. I koniec człowieka. I to jest ta scena podstawowa, od której zaczynają się zajścia, a George Floyd staje się nie tylko ofiarą, ale i symbolem. Istotnym od początku jest, że ofiara jest czarnoskóra, a policjant biały. Następują zajścia praktycznie w całym kraju.